Zdrowy rozsądek na giełdzie, czyli dlaczego 99% funduszy inwestycyjnych przegrywa z rynkiem
Kupowanie jednostek funduszy inwestycyjnych innych niż indeksowe wydaje się dzisiaj zupełnie bez sensu. Jak podawał niedawno Financial Times, na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat ponad 99% aktywnie zarządzanych funduszy osiągnęło wyniki gorsze od benchmarku. Sumując koszty generowane przez tradycyjne fundusze (i przerzucane na inwestorów), rzeczywiście można złapać się za głowę i zadać sobie pytanie: dlaczego tak bardzo pozwalamy robić się w konia?
Kto grzebie w naszych kieszeniach?
Czy zarządzający funduszami inwestycyjnymi jako całość są w stanie w długim terminie pokonać benchmark? Oni twierdzą, że tak. Problem w tym, że przeczy to logice. W jaki sposób inwestorzy jako całość mogą pokonać benchmark, skoro benchmark to oni sami? Przecież to ich własne ruchy, ich decyzje i ich transakcje kształtują rynek, z którym ludzie ci próbują wygrać. Czy masowo składana obietnica pokonania benchmarku nie brzmi więc nieco podejrzanie?
Po co właściwie powstały aktywnie zarządzane fundusze, skoro branża jako całość nigdy nie pokona rynku? To proste: dla zysku z prowizji. Kilka procent rocznie jako opłata za zarządzanie to jest to, na co fundusze mają największą chrapkę. Szczyt szczytów osiągnęły już amerykańskie fundusze hedgingowe, które nie dość, że zabierają kilka procent opłaty bez względu na wyniki, to od wypracowanych zysków kasują jeszcze dodatkowych 30%.
Po rozum do głowy poszedł ostatnio Bill Ackman, zarządzający Pershing Square, który postanowił obniżyć opłaty członkom swojego wehikułu po tym, jak jego fundusze hedgingowe przyniosły 16% straty w 2015 roku i ponad 17% straty do końca września 2016 roku. Opłaty zostały obniżone do momentu, w którym fundusz zacznie zarabiać.
To jednak wyjątek.
Światełko w tunelu jednak istnieje
Alternatywa majaczy na horyzoncie już od ładnych kilkudziesięciu lat. Zamiast napychać kieszenie zarządzającym, można odpuścić pogoń za króliczkiem i przerzucić się na pasywne fundusze ETF.
Machiny te mają za zadanie naśladować ruchy poszczególnych indeksów giełdowych, sektorów lub innych grup aktywów. Historia udowadnia, że w ponad 90% przypadków fundusze indeksowe długoterminowo dają lepsze wyniki niż aktywnie zarządzane typowe fundusze inwestycyjne.
Opłaty za zarządzanie ETF-ami wynoszą średnio 0,50%, co w porównaniu z kosztami w wysokości 2–5% przy tradycyjnych funduszach daje już naprawdę spore oszczędności.
Dołóżmy do tego fakt, że w znakomitej większości przypadków w długim terminie fundusze indeksowe dają o wiele lepsze wyniki niż ich ręcznie zarządzane odpowiedniki i… mamy receptę na to, jak niskim kosztem pobić na głowę większość rekinów z Wall Street.
Krótka instrukcja jak zostać bogatym
I do tego właśnie namawia John Bogle, autor krótkiej książeczki The Little Book of Common Sense Investing.
Teoria lansowana przez Johna Bogle’a jest w pełni popierana przez każdego, kto o inwestowaniu ma cokolwiek mądrego do powiedzenia. Od profesorów ekonomii, przez samych zarządzających funduszami, po Warrena Buffeta. To chyba świadczy o tym, że facet wie o czym pisze.
Nic zresztą dziwnego, w końcu to on w 1974 roku stworzył The Vanguard Group — jedną z dwóch największych grup funduszy inwestycyjnych na świecie z aktywami o łącznej wartości przekraczającej 740 000 000 000 USD (740 miliardów dolarów).
Nie trzeba dodawać, że większością z tych aktywów Vanguard zarządza poprzez emitowane przez siebie ETF-y. Mówiąc inaczej, zamiast dawać zarobić funduszom zarządzającym aktywnie, dajemy tu zarobić twórcom funduszy zarządzających pasywnie.
Niemniej, na tym drugim rozwiązaniu sami powinniśmy wyjść o niebo lepiej.