Czy Warren Buffett byłby dobrym daytraderem?
Raz na jakiś czas ktoś zapyta mnie, jaka jest najlepsza strategia do zarabiania na giełdzie. Chełpię się tym, bo jeszcze niedawno nikt mnie o nic nie pytał, ale odkąd założyłem tego bloga, to stałem się autorytetem w dziedzinie inwestycji, choć moja wiedza o rynku nie zmieniła się przez to ani o jotę. Odpowiadając jednak na pytanie: własna. Otóż własna strategia będzie najlepsza.
Wstęp, w którym kuszę Was, abyście czytali dalej
Berkshire Hathaway zasłynął tym, że od kilkudziesięciu lat skupuje firmy silne fundamentalnie, które są aktualnie niedowartościowane i potem trzyma je w nieskończoność bez względu na to, jak zachowują się ich giełdowe notowania. Warren Buffett nie patrzy na poziomy Fibonacciego, ani na fale Elliota. Cholera, Warren Buffett nie używa nawet komputera!
Kultowy Renaissance Technologies od trzydziestu lat prowadzi najlepszy fundusz na świecie – Medallion, który osiąga średnio 35% zysku rocznie. Medallion nie zawiódł nawet w 2008 roku, po którym wypracował… 98% zysku. Fundusz jest tak dobry, że od wielu lat nie przyjmuje już kapitału z zewnątrz, lecz prowadzi portfele wyłącznie dla własnych ludzi. Dla funduszu pracują dziesiątki amerykańskich naukowców, chińskich programistów i rosyjskich matematyków, którzy każdego dnia tworzą skomplikowane komputerowe modele wyszukujące okazje do arbitrażu.
Idźmy dalej, pamiętacie Quantum Fund, który od 1973 roku prowadzony był przez Georga Sorosa i Jima Rogersa? Najbardziej widowiskowe zakłady z 1992 roku (Soros „złamał” Bank Anglii i zmusił go do dewaluacji funta) albo z 1997 roku (fundusz doprowadził do krachu na walutach azjatyckich) dały Sorosowi i Rogersowi zarobić miliardy dolarów. Wszystkie te transakcje opierały się na spekulacji walutami. Od siedmiu lat Quantum Fund także nie przyjmuje już pieniędzy od klientów z zewnątrz i zarządza wyłącznie prywatnym majątkiem rodziny Sorosa.
A (nie)chluba Wall Street – SAC Capital Steve’a Cohena, który zasłynął spektakularnymi wynikami wypracowanymi przez lata handlu bazującego na nielegalnych informacjach pochodzących od insiderów; albo kalifornijski Oaktree Capital Howarda Marksa, którego strategią jest skupowanie z ogromnym dyskontem obligacji podupadających przedsiębiorstw?
Co łączy wszystkie te niewątpliwie wyjątkowe kariery trwające przez dziesięciolecia? Nic. Null. Zero. Nada.
Rozwinięcie, w którym udowadniam tezę postawioną w leadzie
Każdy z funduszy stosuje swoje własne autorskie strategie, które nie mają ze sobą nic wspólnego. Jedna bazuje na analizie sprawozdań finansowych i nie patrzeniu na ceny rynkowe. Druga bazuje na algorytmach, które wyszukują prawidłowości i korelacji w tym, co robią ceny poszczególnych aktywów. Trzecia stawia na makroekonomię. Czwarta na pierwszeństwo w dostępie do informacji, a piąta na tzw. corporate governance przy restrukturyzacji przedsiębiorstw.
Myślicie, że gdyby wszyscy oni zamienili się rolami, to dalej odnosiliby tak spektakularne sukcesy? Czy James Simons z algorytmicznego Renaissance (który okrzyknięty został kiedyś najlepszym zarządzającym na świecie) dałby radę zarabiać pieniądze, gdyby kazano mu czytać sprawozdania finansowe albo podejmować decyzje inwestycje na podstawie informacji od insiderów? Jakich insiderów? Skąd miałby ich wziąć? Czy Warren Buffett byłby w stanie spekulować na walutach z wykorzystaniem stukrotnej dźwigni i znieść moralne konsekwencje doprowadzenia do krachu w połowie Azji? Czy George Soros dałby radę napisać algorytm zarabiający na dywergencji pomiędzy cenami obligacji korporacyjnych i swapami kredytowymi albo pomiędzy różnymi gatunkami ropy naftowej?
Z rynkiem da się wygrać, bo od lat udowadniają to ciągle te same nazwiska, jednak trzeba mieć na to własny pomysł.
Jeden z największych polskich brokerów informował ostatnio, że 84% jego klientów traci pieniądze na handlu kontraktami CFD. Dlaczego? Bo wszyscy robią to samo…
Każdy używa tych samych narzędzi, każdy stosuje te same sposoby kopiowane w kółko bez sensu i powielane na różnych internetowych blogach. Jak można oczekiwać, że pobije się wyniki typowego inwestora, skoro stosuje się te same metody, co ten typowy inwestor?
Gdzie cała metodologia zarządzania wielkością pozycji? Ograniczania ryzyka? Zabezpieczania się przed tzw. tail risks? Gdzie dywersyfikacja i poszukiwanie korelacji? Co z ryzykiem walutowym? Co z czynnikiem stresu? Psychologią? Zachowaniem tłumu? Sentymentem? Czy zostały uwzględnione w modelu? W jakim modelu? To ja potrzebuję jakiegoś modelu?
Większość inwestorów kiepsko radzi sobie na giełdzie, tak samo jak większość populacji kiepsko gra w tenisa (jeśli gra w niego w ogóle). Natomiast istnieje gdzieś tam jakaś część zapaleńców amatorów, która gra w tenisa lepiej niż pozostała część ludzkości. Ta część stanowi nasz benchmark, nasz punkt odniesienia. No i w końcu mamy ten top topów, szczyt szczytów grupki najlepszych na świecie zawodowych graczy, którzy od lat okupują pierwsze miejsca w tabeli liderów. Czy znaleźli się tam przez przypadek? Łutem szczęścia? Fartownym rzutem na taśmę?
To, że są tam od wielu lat podpowiada, że jednak chodzi o coś innego niż jednorazowe szczęście. Żeby odnosić podtrzymywalne sukcesy w dłuższym terminie potrzeba czegoś więcej. Jeśli chcesz osiągać wyniki lepsze niż większość, musisz robić rzeczy inne niż większość. Na giełdzie jest podobnie. Mamy amatorów, którzy myślą, że są zawodowcami, a w rzeczywistości stanowią ledwie tę średnią masę i mamy grupę osób, które od trzydziestu lat regularnie biją benchmark.
Różnica pomiędzy nimi jest taka, że grupa zawodowców ma plan, ma strategię i ma jakiś system, który latami udoskonala. Niektórzy mają jeden, niektórzy dwa, a niektórzy pięć różnych systemów. To nie ma znaczenia. Liczy się tylko to, żeby system był dopasowany do własnych potrzeb, możliwości i predyspozycji.
Każdy system opiera się na z góry znanym założeniu, na z góry znanej i określonej kategorii, którą można znaleźć za darmo w internecie (podążanie za trendem, wybieranie niedowartościowanych spółek, arbitraż, granie na zmienność, granie na brak zmienności etc.) To są proste rzeczy. Tu nie chodzi o to, żeby budować skomplikowane modele matematyczne. Chodzi o to, żeby zastanowić się, która strategia pasuje do typu osobowości konkretnego inwestora i potem stworzyć jakieś ramy inwestycyjne, jakieś kryteria zawierania transakcji, zamykania transakcji, ustalania ile zainwestować w jednym zakładzie, na jak długo otworzyć pozycję i tak dalej.
To wszystko pozwoli nadać unikalnego charakteru danemu ogólnemu podejściu.
Celem jest przede wszystkim pozbycie się chaosu, wyeliminowanie emocji i przywrócenie poczucia kontroli nad inwestycjami. Można to zrobić tworząc prywatne procedury inwestycyjne i własne checklisty, które pozwolą sformalizować swoją wiedzę i doświadczenie. Mając gotowy system spisany na kartce czy na kilku kartkach, będzie można z czasem dokonywać ich oceny, a co zatem idzie kalibrować i zmieniać zasady aż do skutku.
Zakończenie, w którym odpowiadam na pytanie: „Jak żyć?”
Jako pierwszy krok w kierunku opracowania i stworzenia swojej własnej unikalnej strategii polecam odpowiedzieć sobie na kilka pytań:
- Po co tak naprawdę jestem na giełdzie?
- Celem są wyłącznie pieniądze czy to raczej hobby?
- Jaką mam przewagę nad rynkiem i w czym mogę być lepszy niż inni?
- Co mnie interesuje, co lubię robić?
- Czy mam podejście aktywne czy pasywne?
- Burzę wolę przeczekać w piwnicy czy chcę reagować i uciekać z miasta?
- Czy jestem cierpliwy i konsekwentny czy emocjonalny i impulsywny?
- Jak znoszę stres i jaką mam skłonność do podejmowania ryzyka?
- Czy bardziej polegam na twardych danych czy na przeczuciach i intuicji?
- Czy mam zdolności matematyczne czy raczej humanistyczne?
Po co to całe coachingowe hokus-pokus? Ponieważ każdy inwestor to zupełnie inne zwierzę. Jedna osoba może mieć naturę skrupulatnego księgowego, działającego zawsze według określonych reguł. Taka osoba, przed podjęciem decyzji o zakupie nowego telewizora, musi przeanalizować 36 różnych parametrów, porównać oferty w sieci, przeczytać opinie innych użytkowników oraz sprawdzić ceny w wielu miejscach, a i wtedy po podjęciu decyzji nie czuje się z nią w pełni komfortowo. Jeśli taka osoba zostanie zmuszona do tego, żeby w ciągu jednego dnia zawierać na giełdzie kilkanaście różnych transakcji bazując na niepełnych danych i działając pod dużą presją czasu, to nic z tego nie będzie.
Dla odmiany, jeśli choleryka z ADHD, który w dodatku posiada umysł ścisły, zmusicie do tego, żeby przed wejściem w jakąkolwiek inwestycję najpierw przeczytał kilka książek na temat kraju, branży i sektora, a potem przeanalizował dokładnie sprawozdania finansowe spółek konkurencyjnych i na tej podstawie wybrał jedną jedyną, którą następie powinien systematycznie skupować w ciągu najbliższych trzech miesięcy, to wcześniej trafi go szlag.
Strategie długoterminowe, w których obsunięcia kapitału potrafią być bardzo bolesne i długotrwałe, staną się też przekleństwem dla osób emocjonalnych i podatnych na stres. Patrzenie bezczynnie na straty 50%, które trwają przez wiele miesięcy, naprawdę potrafi wpędzić w depresję, a już na pewno determinuje samopoczucie. Dla takich osób o wiele lepsze są strategie krótkoterminowe, które zakładają szybkie ucinanie minimalnych strat po to, żeby pozbyć się długoterminowego bólu.
I tak dalej…
Nie ważne jaką strategię sobie wybierzecie i stworzycie. Istotne jest to, aby strategia była indywidualnie dopasowana do charakteru, predyspozycji, wiedzy i umiejętności.
Inaczej to się nie uda.
Pointa, w której wzmagam przekaz płynący z zakończenia
Słyszę czasem osoby, które mówią, że ich celem na giełdzie jest wypracowanie zysków w okolicach 10% i to jest wystarczający poziom, który będzie dla nich satysfakcjonujący. Osoby te poświęcają wiele godzin, żeby cel osiągnąć, często z marnym skutkiem, niestety. Kiedy pytam czemu w takim razie nie kupią jakieś taniego automatycznego ETN-a zarządzanego algorytmicznie, który wyciąga średnio po 14% zysku rocznie, na twarzach pojawia się niepokój.
Jak to? Kupić i w ogóle nie dotykać przez lata? Nie uśredniać, nie uciekać na górkach, nie dokupować w dołkach? Nie mieć na to wpływu? Tak po prostu kupić i zapomnieć? Nie śledzić rynków? Nie pilnować cykli? Nie czytać gazet? Nie odwiedzać blogów?
Ciężko znieść taką wizję życia bez emocji, bez notowań, bez forum, bez newsów i bez aktywnego działania, prawda? No cóż, i tu właśnie wracamy do pytania numer jeden:
„Po co tak naprawdę jestem na giełdzie?”.