„Made in China 2025” to unikalny rządowy program, który może dać odpowiedź na pytanie: w co inwestować w trudnych czasach
Szukasz pomysłu w co inwestować pieniądze w sytuacji, gdy polska GPW przestaje już wystarczać, a zachodnie indeksy giełdowe wydają się lekko przewartościowane? Jedną z mocno perspektywicznych wizji może być długoterminowa inwestycja w akcje chińskie. Dzięki uruchomionemu dwa lata temu rządowemu programowi stymulacji gospodarki, firmy z giełdy w Hongkongu w ciągu następnych lat powinny być jednymi z najlepiej spisujących się spółek na świecie. Dobra wiadomość jest taka, że zainwestować w Chinach można nawet skromnym kapitałem, w dodatku bez potrzeby odchodzenia od komputera.
Żeby na giełdzie osiągnąć wyniki lepsze niż inni, trzeba inwestować w aktywa lepsze niż inni. W ramach jednego rynku nie da się pobić konkurencji ani pozostałych funduszy inwestycyjnych, bo wszystkie one inwestują generalnie w te same akcje, notowane na tej samej giełdzie i uzależnione od tej samej koniunktury.
Jeśli polska gospodarka dostanie zadyszki, to większość polskich akcji oraz większość polskich funduszy oberwie w równym stopniu, ponieważ większość jest uzależniona od tego samego czynnika – od stanu polskiej gospodarki. Dlatego chcąc pokonać ten przeklęty benchmark, w poszukiwaniu akcji trzeba wyjrzeć poza własne podwórko. Najlepiej patrząc na wschód. Na Daleki Wschód.
Czerwony smok rozłożył skrzydła, a teraz podrywa się do lotu
W 2015 roku Chiny wyprodukowały 90% wszystkich telefonów komórkowych na świecie, 80% komputerów osobistych i 60% kolorowych telewizorów. Jednak chińskim władzom to nie wystarcza.
Dwa lata temu Pekin przyjął program „Made in China 2025”, którego głównym celem jest przestawienie gospodarki z podejścia odtwórczego na innowacyjne. Założeniem tej inicjatywy jest przeniesienie akcentów z przemysłu ciężkiego na produkcję nieco bardziej twórczą, opartą na osiągnięciach branży hi-tech, a nie na pompowaniu kredytów w spółki, które nie wnoszą do gospodarki niczego nowego. Zgodnie z programem większy nacisk zaczyna więc być kładziony przede wszystkim na rozwój technologii internetowych, robotyki, automatyki, biotechnologii czy lotnictwa.
W tej ostatniej dziedzinie postawiony został już zresztą ogromny krok. W 2017 roku odbył się dziewiczy lot pierwszego wyprodukowanego w Chinach samolotu pasażerskiego Comac C919, który ma być konkurencją dla Airbusa A320 i Boeinga 737. Wydaje się niemożliwe? Jeszcze zanim C919 wzbił się w powietrze producent otrzymał na niego już 570 zamówień od 23 różnych linii lotniczych.
W swoim raporcie z 2016 roku Boeing oszacował, że w ciągu dwóch najbliższych dekad chińskie linie lotnicze wydadzą ponad bilion dolarów na zakup łącznie 6800 nowych samolotów pasażerskich, a do 2024 roku przegonią USA i zostaną największym rynkiem lotniczym na świecie.
Naturalnym więc wydaje się, że chińskie firmy już teraz próbują wypełnić ten balon swoimi lokalnymi produktami i usługami, zamiast pozwalać na to, aby drogocenne juany wyciekały za granicę i zasilały kasy obcych koncernów z USA czy z Europy. Nie trudno się też dziwić, że chiński rząd robi co może, aby zatrzymać gotówkę w kraju.
Innym przykładem tego z jak potężną gospodarką mamy do czynienia niech będzie fakt, że obecnie Chiny są największym rynkiem motoryzacyjnym na świecie, a ich ambicją jest zostanie pierwszym krajem, który w całości przejdzie na samochody elektryczne. Pierwszy cel na horyzoncie to sprzedaż 7 milionów aut elektrycznych do 2025 r. Rok temu było to już 0,5 mln.
Ja rząd chce to osiągnąć? Chociażby finansując obywatelom 60% ceny zakupu samochodów elektrycznych i wspierając w każdy inny możliwy sposób rozwój tej nowej branży. Czasem są to sposoby rynkowe, a czasem mniej. Rząd wprowadził na przykład wymóg, aby w przyszłym roku minimum 8% sprzedawanych aut posiadało silnik elektryczny. Do 2020 roku wymaganym minimum będzie 12%. W otwartych demokracjach taka presja wywarta na producentach byłaby raczej niemożliwa, ale w Chinach? Decyzja zapadła błyskawicznie.
Tu akurat partia, która ręcznie steruje gospodarką, działa zdecydowanie na jej korzyść, co przekłada się na zyski chińskich firm. Linia lotnicza planuje kupić Boeingi 737, a nie lokalne C919? Wprowadźmy zakaz kupowania samolotów zagranicznych albo utrudnijmy zachodnim koncernom wejście na nasz rynek. Problem rozwiązany.
Rząd wspierający lokalną gospodarkę zawsze był, jest i będzie dobrym sygnałem dla krajowych firm, których zyski powinny z każdym rokiem szybować do góry, podobnie jak kursy ich akcji na giełdzie.
Jakość ponad ilość – nowa chińska doktryna
Chiny stopniowo coraz mniej kojarzą się z tanią plastikową tandetą, a coraz bardziej z produktami wysokiej jakości, po które chętnie sięgają konsumenci na całym świecie.
Chińskie telefony Huawei w wersji Porsche Design były bodajże jedynymi (poza produktami Apple), po które europejscy klienci ustawiali się nocą w kolejkach. Cena także przebiła produkt amerykański, a mimo tego chętnych na zakup nie brakowało. Jeszcze dziesięć lat temu to było nie do pomyślenia.
Skąd taka zmiana nastawienia? Chiński Huawei jest wydajny, ładny, solidny, ma świetny marketing, a także w dużej mierze stworzony został z chińskich podzespołów, co poskutkowało tym, że jest tańszy od konkurencji, bo koszty jego produkcji okazały się niższe (pomijając ekskluzywną wersję z logo Porsche Design).
I w kierunku takich właśnie produktów rząd w Pekinie chciałby popchnąć chińską wytwórczość wprowadzając program „Made in China 2025”. Priorytetem jest jednak nie tylko ręczne przestawienie przemysłu na tory innowacyjności, ale także działania bardziej miękkie, jak promowanie i kształcenie talentów, skupianie się na przyjaznych środowisku technologiach czy lepsza ochrona patentowa i nowelizacja prawa własnościowego.
Pierwszym mierzalnym i namacalnym celem chińskiego rządu jest doprowadzenie do sytuacji, w której do 2020 roku w każdym urządzeniu składanym w Chinach znalazło by się przynajmniej 40% komponentów lokalnej produkcji. Do 2025 roku natomiast aż 70% części znajdujących się w urządzeniach opuszczających chińskie fabryki powinno mieć napis „Made in China”. W co jak w co, ale w taką wizję Pekin lubi inwestować.
I znowu, w normalnym kraju było by to jedynie pobożne życzenie rządzących. Chiny jednak to zupełnie inny świat. Pomijając już aspekt autorytarnej partii, Chiny mają po prostu większą możliwość dyktowania warunków zachodnim koncernom, które dalej chcą na ich terenie prowadzić produkcję swoich urządzeń.
Chiński rząd może w pewnym momencie powiedzieć: OK, udostępnimy wam naszą tanią siłę roboczą, udostępnimy nasze zautomatyzowane fabryki, udostępnimy porty morskie, przyznamy ulgi, dotacje i zwolnienia podatkowe, ale warunek jest taki, że komponenty, które pakujecie do swoich telefonów, telewizorów czy samochodów muszą pochodzić od lokalnych producentów, zamiast od koreańskich czy japońskich dostawców. I takie ultimatum powinno wystarczyć.
Drugim namacalnym celem do osiągnięcia jest stworzenie badawczych centrów rozwoju technologii produkcyjnych i nie tylko produkcyjnych. Do 2020 roku takich centrów ma powstać 15, a do 2025 r. kolejnych 25. Tego typu ośrodki badawcze będą zatrudniały najlepszych naukowców i ściągały najlepszych absolwentów uczelni, aby za przyzwoitym wynagrodzeniem mogli oni pracować nad rozwojem rodzimego przemysłu z zakresu automatyzacji produkcji, robotyki, innowacyjnych systemów transportu, biotechnologii, medycyny czy modyfikowanej genetycznie żywności.
I po co to wszystko? Chiński rząd chce sprawić, aby lokalne firmy były bardziej konkurencyjne także za granicą. Wytwarzanie nie tylko samych komponentów, ale i całych gotowych produktów, których marka będzie rozpoznawalna w zachodnim świecie, to cel nadrzędny, który osiągnięty ma zostać między innymi dzięki programowi „Made in China 2025”.
W co inwestować, żeby na chińskim boomie zarobić pieniądze?
I tu dochodzimy do kluczowego z punktu widzenia tego bloga pytania: w co konkretnie zainwestować pieniądze i jakie akcje kupić, aby osiągnąć zysk? Odpowiedź jest prosta: akcje należy kupić wszystkie. Na tak potężnym programie stymulacyjnym skorzysta bowiem cała gospodarka, która stanowi sieć naczyń połączonych.
Pierwszym naturalnym wyborem wydaje się więc zakup jednostek funduszu indeksowego notowanego na nowojorskiej giełdzie o nazwie SPDR® S&P China ETF (NYSE: GXC). ETF oddaje ruchy ponad 300 różnych największych chińskich spółek z niemal każdej branży: od technologicznej, przez sektor finansowy, po spółki budowlane i energetyczne. ETF jest do kupienia u każdego brokera dającego dostęp do giełdy amerykańskiej (Bossa, DM mBanku, Degiro, Interactive Brokers). Roczny koszt utrzymania jednostek funduszu to zaledwie 0,59%, a więc inwestycja o charakterze długoterminowym, a nawet emerytalnym, jest tu jak najbardziej wskazana.
Plusem inwestycji w ten ETF jest fakt, że na chińskiej giełdzie w sensie całościowym jest obecnie po prostu tanio. P/E GXC wynosi 11,5, a P/B 1,4. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że wartość księgowa jest tu nieco sztucznie zawyżana przez największe spółki technologiczne w rodzaju Tencent czy Alibaby, których P/B wynosi odpowiednio 11 i 9. Jak wiadomo spółek internetowych nie ocenia się po ich wartości księgowej, tylko po osiąganych zyskach, bo są to firmy, które opierają się nie na wartości materialnej, lecz na usługach wirtualnych.
Inne dostępne ETF-y do wyboru to iShares China Large-Cap ETF (NYSE: FXI), który składa się z 77 największych spółek i ma ciut lepsze wskaźniki wyceny niż GXC albo iShares MSCI China ETF (NYSE: MCHI), w skład którego wchodzi 155 dużych i bardzo dużych chińskich przedsiębiorstw.
Alternatywnym pomysłem jest selektywne podejście, które zakłada bezpośrednie inwestowanie na giełdzie za granicą w poszczególne najbardziej niedowartościowane spółki z całego lokalnego parkietu. Świetne wyceny mają obecnie chińskie banki, których akcje oferowane są o wiele poniżej wartości księgowej. Dobrym wyborem będą też spółki energetyczne związane z produkcją uranu lub budową albo serwisowaniem elektrowni atomowych, których obecnie w Chinach powstaje kilkadziesiąt.
Zachęcam do tego, żeby samemu ręcznie poprzeglądać jakie dokładnie spółki siedzą w ETF GXC i wyszukać te najbardziej niedowartościowane. Można to zrobić chociażby na stronach: ETF.com i Morningstar.com
Niektóre z tych spółek są notowane także na giełdzie w Nowym Jorku, a inne bezpośrednio na parkiecie w Hongkongu, do którego łatwy dostęp daje, m.in. obecny w Polsce holenderski broker Degiro czy potężne amerykańskie Interactive Brokers.
Gdyby udało Wam się znaleźć jakąś ciekawą chińską spółkę, całą branżę lub inny pomysł w co inwestować, to dajcie znać, sam chętnie skorzystam. Póki co w moim portfelu znajdują się jedynie akcje Ctrip.com i opcje na Tuniu Corp. (obie z branży turystycznej) oraz akcje energetycznego molocha CGN Power Corp. Nie ukrywam jednak, że zamierzam stopniowo zwiększać swoją ekspozycją na rynek chiński z perspektywą bardzo długoterminową.
Zài jiàn!