Uwaga na rekomendacje giełdowe wyrwane z kontekstu, nawet moje!
Dostałem wczoraj maila, po którym musiałem nalać sobie solidnego drinka. Jeden z czytelników bardzo podziękował mi za rekomendację zagrania na spadki meksykańskich akcji i pochwalił się, że na jej podstawie sprzedał kilka dni temu wszystkie polskie spółki ze swojego portfela o wartości kilkudziesięciu tysięcy (miał trzy różne firmy), wymienił te pieniądze na dolary, przesłał je na Sogotrade żeby uruchomić margin i zagrał przeciwko meksykańskiemu indeksowi giełdowemu. Za równowartość 100% swojego portfela!
No ale dlaczego tak mnie zmroziło, skoro sam rekomendowałem taką transakcję? Ano dlatego, że kontekst tej transakcji różni się diametralnie od sytuacji, w której jestem ja i od tej, w której znalazł się teraz mój czytelnik.
Dywersyfikacja i zarządzanie ryzykiem
Przede wszystkim ja w swoim zagraniu zaryzykowałem niecałe 1,5% portfela, a nie jego całość! Jeśli nie będę miał racji co do tej transakcji, to strata maksymalnie 1,5% właściwie niczego nie zmieni. Co więcej, ubytek kapitału w tym samym czasie będzie pewnie wyrównany przez zysk z innych transakcji.
Poza tym, ja na krótko zagrałem przy użyciu opcji, a więc wiem dokładnie ile maksymalnie mogę stracić – sumę, którą wydałem na ich zakup i ani centa więcej. Natomiast grając na krótko w tradycyjny sposób straty są teoretycznie nieograniczone, ponieważ akcje mogą rosnąć w nieskończoność, powodując kosmicznego minusa i błyskawiczny margin call.
Jeśli kupujemy jakieś akcje, czyli gramy na wzrosty, to maksymalna strata jest ograniczona, bo cena akcji nie może spaść niżej niż do zera. W przypadku grania na spadki ryzyko jest jednak nieograniczone, bo w teorii akcje mogą rosnąć w nieskończoność.
Stawianie całego kapitału na jednego konia pod wpływem czyjejś rekomendacji giełdowej jest kiepskim pomysłem jeszcze z innego powodu. Jeśli ja mówię, że akcje meksykańskie będą spadać, to nie znaczy, że one rzeczywiście będą spadać, tylko że wydaje mi się, iż będą spadać. A to różnica.
W wyborze odpowiednich instrumentów chodzi o szanse. Jeśli uważam, że istnieje gdzieś ponad 51% szans na dany scenariusz, to wchodzę na rynek, bo wiem że w dłuższym terminie wyjdę na swoje. Ale moje rekomendacje nigdy nie znaczą, że mam absolutną pewność, że coś się wydarzy tak jak ja to widzę.
Dlatego tym bardziej tak ważne jest, aby nie ryzykować w jednej transakcji znacznego kapitału. Ja staram się, żeby było to maksymalnie właśnie 1,5% całego portfela. I to w sytuacjach, w których jestem święcie przekonany, że naprawdę mam rację! Zazwyczaj w spekulacyjnych transakcjach ryzykuję nawet mniej. Takie podejście wydaje się przynosić dobre rezultaty, bo nigdy jeszcze nie zdarzył mi się żaden rok na minusie, ani wahnięcia kapitału większe niż 15%.
Spójrzcie na mój portfel po prawej stronie tego bloga. Zazwyczaj w całym danym kraju mam zainwestowanych tylko kilka procent, z których z kolei stracić mogę kilkanaście procent wartości, bo są to głównie zdywersyfikowane ETF-y na wiele akcji, które do zera spaść praktycznie nie mogą. Nawet wszystkie opcje, które posiadam, stanowią łącznie zaledwie kilka procent całego portfela. Gdyby więc absolutnie wszystkie moje zakupione opcje wygasły bezwartościowe, gdybym pomylił się w stu procentach moich spekulacyjnych transakcji, to i tak nie wyrządzi to specjalnej szkody portfelowi, bo stracę wtedy tylko kilka procent jego wartości.
Dzięki takiemu podejściu mogę grać o wiele odważniej i z o wiele większą pewnością siebie niż gdybym miał wybierać pojedynczą transakcję, w której ryzykuję 30% wartości portfela. O ryzykowaniu 100% w jednej transakcji już nawet nie wspominam.
Dlatego właśnie dywersyfikacja i odpowiednie zarządzanie ryzykiem jest tak szalenie istotne.
Kontekst, korelacja i skład całego portfolio
Inną ekstremalnie kluczową kwestią jest to, aby nie patrzeć na pojedynczą transakcję w oderwaniu od reszty portfela i od pozostałych posiadanych instrumentów.
Ja dość często, na przykład, mam otwarte zupełnie przeciwstawne pozycje. Długoterminowo trzymam akcje z Singapuru, ale krótkoterminowo gram opcjami na ich spadki. Dlatego jeśli polecam na blogu zagranie przeciwko akcjom singapurskim w krótkim terminie, to ja ryzykuję znacznie mniej (bo transakcja jest zabezpieczona akcjami) niż ktoś, kto kupuje tylko gołe PUT-y.
Ja w najgorszym wypadku wyjdę na zero, bo wydatek na zakup opcji zostanie pokryty przez wzrost wartości akcji i na odwrót. Natomiast ktoś kto kupi wyłącznie opcje PUT licząc na spadki (które nie nastąpią) będzie na stracie. To jest ta różnica.
Tak samo jeśli mówię, że warto dzisiaj kupić akcje w Rosji, która być może wychodzi właśnie z recesji. Nie znaczy to jednak, że sam nabywam akcje za połowę portfela i zapominam o nich na dwa lata. Prawdopodobnie kupię w takim przypadku bardzo skromny pakiet i w dodatku zabezpieczę go dodatkowo opcjami na wypadek, gdyby spółki jednak spadały.
Dlatego rekomendacje są tylko tym czym są: rekomendacjami. A rekomendacje należy traktować wyłącznie jako sugestię i światełko, którego zapalenie się oznacza, że warto bliżej przyjrzeć się danemu tematowi.
Przyjrzeć się to znaczy odnieść go do całości swojego portfolio. A już conajmniej zastanowić się w jaki sposób instrument jest skorelowany z innymi aktywami, które aktualnie posiadamy. Rekomendowanie zakupu platyny straci sens w przypadku kogoś, kto już ma złoto. Zakup akcji Citibanku będzie błędem dla osoby, która trzyma ETF-a na cały sektor finansowy i tak dalej.
Rekomendacje zawsze trzeba odnosić do własnej sytuacji i do własnego składu portfela.
Tolerancja na ryzyko i odporność psychiczna
Nie wszyscy inwestorzy mają taką samą tolerancję na ryzyko. Ja mam dużą. Podobnie jak odporność psychiczną na wahania wartości instrumentów. Dlatego czuję się w pełni komfortowo, nawet jeśli stracę po 100% w kilku kolejnych pojedynczych transakcjach. Nie martwię się tym, bo wiem, że w dłuższym terminie zawsze wyjdę na swoje.
Dla takiej osoby ryzykowne transakcje spekulacyjne są OK, ale dla kogoś kto nie ma stalowych nerwów i po drugiej czy po trzeciej wpadce wycofa się z rynku nie dając statystyce szansy udowodnić swojej przewagi, spekulacja będzie przekleństwem. Dlatego też zawsze trzeba się zastanowić czy jesteśmy w stanie zaryzykować utratę danych pieniędzy bez większych konsekwencji i przetrwać złą passę.
Dla mnie ewentualne niepowodzenie transakcji na meksykańskich akcjach będzie incydentem, o którym zapomnę na drugi dzień, ponieważ stracę na tym wyłącznie 1,5%. Ale dla mojego czytelnika ta transakcja może być największą życiową katastrofą, bo on utopi w niej swoje kilkuletnie oszczędności.
Odpowiednie instrumenty
Jeszcze innym wątkiem jest dobór odpowiednich instrumentów. Będę drążył temat tego Meksyku, bo od niego się zaczęło.
Ja na krótko zagrałem przy użyciu opcji, czyli instrumentu w pewnym sensie lewarowanego. Dlatego, jeśli miałem rację, to jestem w stanie wypracować tu nawet ponad 300% zysku w ciągu paru miesięcy. Moje risk-to-reward ratio wynosi 1:3. Ryzykuję 100, żeby zarobić 300. To jest gra warta świeczki. Mój czytelnik natomiast zadziałał bez użycia dźwigni, co oznacza, że jego maksymalny zarobek przez ten czas wyniesie pewnie w granicach 15-20%. Czy dla niego to jest gra warta świeczki? Nie sądzę.
Zwłaszcza, że on blokuje sobie 100% kapitału w jednej transakcji. Kapitału, którego nie może teraz wykorzystać do innych, potencjalnie bardziej lukratywnych transakcji.
Horyzont czasowy inwestycji
Kiedy analitycy giełdowi wyznaczają cenę docelową akcji na jakimś poziomie, często nie mówią w jakim horyzoncie czasowym ten poziom ma zostać osiągnięty. Mnie też się to zdarza, chociaż staram się pilnować, żeby podawać o jakiej perspektywie mówię.
Piszę o tym, bo zauważyłem, że sporo osób ma tendencję do szybkiego poddawania się i do opuszczania transakcji, zanim w ogóle osiągnięty zostanie deadline podawany w rekomendacji.
Pół roku temu pisałem, że moim zdaniem w 2017 roku ropa dojdzie do poziomu 70 USD za baryłkę. Wiem z maili, że wiele osób zainwestowało wtedy w czarne złoto, bo zgodziło się z tą rekomendacją. Potem te same osoby napisały mi, że pozbyły się swoich certyfikatów zamykając je z jakimś zyskiem już pod koniec 2016 roku, kiedy ropa zatrzymała się na długi czas w okolicach 55 USD.
Podobnie ostatnio było z pszenicą, w którą radziłem zainwestować z perspektywą od 6 do 12 miesięcy. Przynajmniej trzy osoby tak właśnie zrobiły, a potem z transakcji wycofały się już na początku lutego, bo pszenica dalej stoi w miejscu i nic na tym nie zarabiały.
Chcę przez to powiedzieć, że jeśli wchodzimy już w jakąś transakcję na podstawie rekomendacji, to zawsze bierzmy pod uwagę w jakim horyzoncie czasowym ta rekomendacja ma się sprawdzić. A potem siedźmy na tyłku i cierpliwie czekajmy aż to nastąpi albo nie nastąpi. Nie da się oceniać słuszności rekomendacji wydawanej na trzy lata do przodu już po kilku miesiącach. To tak jakby rolnik wyszedł w kwietniu zasiać ziarno i już w maju oczekiwał, że będzie zbierał plony.
Co warto zapamiętać z tego wywodu?
Nigdy nie podchodźcie bezrefleksyjnie do jakichkolwiek rekomendacji. Nie wyrywajcie ich z kontekstu. Myślcie samodzielnie. Zawsze analizujcie dany pomysł na własną rękę i odnoście go do swojego portfolio. Rekomendacje są tylko sugestiami, w którym kierunku należy patrzeć i w którym zakątku szukać. Sytuacja każdego inwestora jest zupełnie inna – od wysokości dostępnego kapitału, przez obecny skład portfela, po odporność psychiczną i skłonność do podejmowania ryzyka. To są cechy indywidualne, których nie da się zgeneralizować, aby wydać jedną uniwersalną rekomendację odpowiednią dla każdego.
PS. Alek, dzięki za zaufanie i za to, że zgodziłeś się na posłużenie Twoim przykładem. W ten sposób może więcej osób ustrzeże się przed podobnym błędem.