Trzy powody, dla których warto właśnie w tym momencie zainwestować w certyfikaty na ropę
Od dziennikarzy finansowych, przez niezależnych ekspertów branżowych, po bankierów z Goldman Sachs – wszyscy jak jeden mąż mówią ostatnio o ropie w okolicach 65–70 USD za baryłkę gatunku Brent w przyszłym roku. Krótkie spojrzenie na cenę aktualną – 42 USD i już wiadomo, że widać tu potencjał.
Jak zwykle, przede wszystkim skusiło mnie to, że jest po prostu tanio. Ale aktualne dyskonto plus rekomendacje analityków to jednak za mało, aby zainwestować w czarne złoto realne pieniądze, dlatego przysiadłem do tematu i po paru dniach znalazłem przynajmniej trzy powody potwierdzające, że warto dzisiaj kupić certyfikaty na ropę naftową.
Powód pierwszy: zaryzykujmy podejście czysto kontrariańskie
Pomimo przewidywań ekspertów, które sugerują, że w przyszłym roku będzie lepiej, media i zagraniczne fora inwestycyjne zalewane są czarnymi wizjami dramatu, jaki rozgrywa się dzisiaj na ropie. Katastrofa polega na tym, że cena odbiła od poziomu 28 USD za baryłkę Brent na początku tego roku, po czym doszła do poziomu 53 USD i potem runęła o 20% w dół.
To wywołało lawinę negatywnych komentarzy o rosnących zapasach, spowolnieniu gospodarczym, mniejszym zapotrzebowaniu, wzrastającej produkcji, nieprzewidywalnym zniesieniu sankcji na Iran i tak dalej. Generalnie – jest źle i leje się krew. Krew nafciarzy. To akurat prawda. Tylko jak wiadomo, czasy w których leje się krew, często okazywały się później świetną okazją inwestycyjną. Najpierw musi być źle, żeby potem mogło być lepiej. I to jest właśnie powód pierwszy – działanie w kierunku przeciwnym do sentymentu tłumu.
Powód drugi: OPEC nie da się dłużej robić w balona
Jak długo państwa zrzeszone w OPEC mogą sobie pozwolić na tracenie góry pieniędzy? Tania ropa przestaje się opłacać, spadają przychody firm, maleją wpływy do budżetu, wali się cały plan gospodarek opartych na ropie (czyli połowy Bliskiego Wschodu). Do tej pory kartel znosił te przejściowe problemy z pokerową twarzą licząc, że niskie ceny pozwolą wykrwawić się konkurencyjnym nafciarzom z USA. Tylko jak długo jeszcze szejkowie będą w stanie ze spokojem patrzeć na pieniądze przeciekające im przez palce?
I co właściwie może zrobić OPEC, żeby spowodować wzrost cen ropy? Otóż kartel dysponuje potężną bronią, którą jest… zmowa cenowa. Czy mówiąc bardziej dyplomatycznie: wprowadzenie globalnych limitów na wydobycie. Dzięki temu ropy na rynku będzie mniej, a co za tym idzie – jej cena wzrośnie. Taka decyzja miała już zresztą zapaść podczas ostatniego spotkania czternastu państw członkowskich w kwietniu tego roku, ale zabawę zepsuł Iran, który postanowił do tej zmowy jednak nie dołączać. Trudno mu się zresztą dziwić, skoro dopiero od niedawna cieszy się zniesionymi jankeskimi sankcjami i próbuje nadrobić zaległości produkując i sprzedając coraz więcej czarnego złota.
W każdym razie, niektóre kraje OPEC na początku sierpnia skrzyknęły pozostałych członków do ponownego spotkania i przedyskutowania raz jeszcze tematu wprowadzenia limitów, które zamrożą nieco produkcję. Największymi pieniaczami wzywającymi do tego ruchu są, m.in. bankrutująca Wenezuela, Ekwador czy Kuwejt. Swoje poparcie wyraża też pogrążona w kryzysie Rosja, która do OPEC nie należy, ale na niskich cenach ropy traci chyba najwięcej.
Tak więc argument drugi może jest nieco naiwny, ale po prostu nie wierzę, żeby kraje takie jak Arabia Saudyjska, Wenezuela czy Nigeria mogły sobie pozwolić, aby w nieskończoność tracić pieniądze na niskich cenach surowca, które przeszkadzają im w spięciu budżetu.
Powód trzeci: przerwa w rajdzie na północ jest poparta słabymi fundamentami
W połowie czerwca cena ropy Brent osiągnęła swoje szczyty w tym roku, dosięgając poziomu 53 USD. Wiele osób wierzyło, że kurs będzie się wzbijać dalej, ponieważ cena 50 USD za baryłkę jest zaledwie uczciwym poziomem równowagi pomiędzy podażą i popytem. Tymczasem spekulanci (banki inwestycyjne, fundusze hedgingowe itd.) masowo skupowały opcje i kontrakty wygasające w 2017 roku z ceną docelową 80–90, a nawet 120 USD za baryłkę.
I bonanza trwałaby pewnie w najlepsze, gdyby zabawy nie popsuli wąsaci teksańczycy w kapeluszach z rondami. W połowie czerwca zaczęły pojawiać się bowiem regularne dane z USA o wzroście aktywnych wież wiertniczych, które w ciągu niecałych dwóch miesięcy sprowadziły kurs ropy Brent o jedną piątą niżej, do poziomu 42 USD. Powód do korekty dobry jak każdy inny, chociaż moim zdaniem akurat nieco naciągany.
Sam wzrost wież wiertniczych nie prowadzi do tego, że za miesiąc rynek zostanie zalany tanią amerykańską ropą. Branża nafciarska w USA jest w stagnacji wywołanej przez od dłuższego czasu utrzymujące się niskie ceny. Firmy pozwalniały pracowników, którzy w między czasie znaleźli zajęcie w konkurencyjnych branżach; maszyny i urządzenia trafiły do innych podmiotów; cały biznes zastygł. Przywrócenie mu dawnego potencjału, znalezienie i przeszkolenie pracowników, wyleasingowanie urządzeń itd. wcale nie jest takie szybkie i łatwe, aby już dzisiaj wpłynąć na długotrwałe spadki cen ropy naftowej.
Zanim surowiec z nowych wież wiertniczych zapełni magazyny na całym świecie, minie jeszcze naprawdę dużo czasu. A do tego momentu może się okazać, że światowa gospodarka wcale tak bardzo nie zwalnia, jak zakładano. Europa po Brexicie nie pogrąży się w kryzysie, Chiny nie zbankrutują, a Wietnam, Indie i Pakistan mogą okazać się nowymi azjatyckimi tygrysami z gigantycznym zapotrzebowaniem na czarne złoto.
Tak więc bardzo prawdopodobne, że w tym momencie jesteśmy świadkami jedynie solidnej korekty i przystanku w długofalowym rajdzie ropy na północ, który w takim wypadku stanowi dobrą okazję do zakupów.
Werdykt?
Moim zdaniem to wystarczające powody, aby zainwestować obecnie w ropę, kupując ją po całkiem atrakcyjnej cenie w okolicach 42–45 USD za baryłkę Brent. Mnie udało się akurat kupić przy samym (mam nadzieję) dołku przy cenie 42,71 USD i planuję potrzymać tę inwestycję, aż osiągnie poziom z zakresu 65–70 USD, co jak myślę powinno nastąpić w przyszłym roku. Dodam tylko, że w moim przypadku ropa jest atrakcyjną dywersyfikacją portfela (stanowi jego 12%), złożonego w tym momencie głównie z akcji, obligacji korporacyjnych i gotówki.
Jeśli jednak okazało by się, że ropa dalej spada, to zamierzam dokupić drugie tyle w okolicach 35 USD za baryłkę Brent.
Jak zainwestować w ropę naftową?
Można to zrobić na polskiej GPW, kupując certyfikaty typu tracker (odzwierciedlające jeden do jednego ruchy ropy Brent) lub typu faktor (z dwu lub trzykrotną dźwignią).
Dla osób z dostępem do giełdy amerykańskiej alternatywą jest cała gama ETFów lub po prostu akcje spółek wydobywczych. Moim zdaniem jednak, czysty certyfikat z warszawskiej giełdy emitowany przez Raiffeisen, któremu animator zapewnia płynność, jest w tym przypadku najprostszym, najtańszym, a co za tym idzie – najlepszym rozwiązaniem.