Trading czy inwestowanie? Jaka jest właściwa droga?
Kilka tygodni temu firma zajmująca się pozycjonowaniem mojego bloga w internecie poprosiła mnie, żebym napisał tekst na temat tego, czym trading różni się od inwestowania. W pierwszym odruchu pomyślałem, że pozbawione jest to większego sensu, bo jak mam pisać o różnicach, skoro jedno i drugie w gruncie rzeczy polega na tym samym – kupić tanio, sprzedać drogo. Machnąłem więc ręką na potencjalnie wyższe wyniki mojej strony w wyszukiwarce Google i temat odpuściłem. Ale z czasem im więcej o tym myślałem, tym bardziej oczywistym zaczęło stawać się dla mnie, że trading i inwestowanie różnią się od siebie praktycznie wszystkim.
Giełda jest jak sport. Nie tylko dlatego, że u jej obserwatorów wywołuje skrajne emocje, a uczestnikom przynosi pot, krew i łzy; ale też dlatego, że giełda i sport to pojęcia niesłychanie szerokie i pojemne. Nawet największy ignorant przyzna bowiem, że badminton różni się od żeglowania w każdym aspekcie; samo żeglowanie nie ma nic wspólnego z bieganiem; a to z kolei stanowi zupełnie inną dyscyplinę niż rzut młotem.
No właśnie – dyscyplina.
Trading i inwestowanie to po prostu dwie różne dyscypliny w ramach tej samej aktywności, jaką jest zarabianie pieniędzy na giełdzie. Zarabianie lub tracenie oczywiście, ale tu też – podobnie jak w sporcie – medale zdobywają tylko nieliczni, często zresztą ci sami od lat, najlepsi zawodnicy.
Czym trading różni się od inwestowania?
Trading to bieganie w kółko po bieżni wokół stadionu i zaliczanie kolejnych okrążeń na czas po to, żeby wykręcić jak najlepszy wynik. Inwestowanie to mozolne wdrapywanie się na najpiękniejszą i najwyższą górę w okolicy, przystając co chwilę bez pośpiechu i podziwiając widoki.
Trading ma charakter czysto instrumentalny. Tu liczy się wyłącznie wynik. Trading jest mechaniczny, policzalny i usystematyzowany. Trading to nauka – geometria i arytmetyka. Inwestowanie dla odmiany to wszystkie szkoły ekonomiczne, socjologiczne i psychologiczne razem wzięte. Trading jest dla sprinterów szukających szybkich efektów. Inwestowanie jest dla długodystansowców, dla których droga okazuje się równie istotna, co sam cel.
Trading to dostrzeganie wzorców, schematów i powtarzalności w zachowaniu się rynków lub w zachowaniu poszczególnych aktywów, a potem bezrefleksyjne ich wykorzystywanie do własnych potrzeb.
Takim wzorcem może być silny trend lub wysoka sprawdzalność jednego ze wskaźników technicznych. Schematem często może być oscylacja wyceny wokół swojej średniej rozumianej jako stosunek kursu akcji do zysków, do przychodów czy do wartości księgowej; albo nawet regularne zbliżanie się kursu akcji do poziomu prognozowanego przez analityków i nagłe jego opadanie chwilę później. Powtarzalnością w zachowaniu z kolei może być konsekwentne bicie przez firmę prognoz odnośnie jej wyników finansowych i w efekcie systematyczne rajdy kursu chwilę po publikacji sprawozdań kwartalnych. Trading może opierać się na dowolnym z tych aspektów lub na dziesiątkach, jeśli nie na setkach innych.
Inwestowanie natomiast… Inwestowanie to posiadanie niezagospodarowanych oszczędności i chęć ulokowania ich w obiecującym przedsięwzięciu biznesowym. Inwestowanie to zamanifestowanie swoich przekonań odnośnie danej branży, konkretnej spółki lub jej produktu czy samego prezesa firmy.
Inwestowanie to pokazanie innym graczom na rynku, że patrzą nie w tę stronę, co potrzeba; że w swoich poszukiwaniach pomijają unikalną okazję inwestycyjną; że nie zwracają uwagi na dobrą spółkę, która pozostaje do kupienia w atrakcyjnej cenie.
Inwestowanie to wykorzystanie paniki, strachu lub zwyczajnej niewiedzy innych i zaangażowanie na rynek swoich funduszy, kiedy pozostali z niego uciekają. Inwestowanie to cierpliwość i długi horyzont czasowy. Inwestowanie to przede wszystkim podejmowanie poprawnych decyzji, a dopiero w drugiej kolejności liczenie zysków. Inwestowanie to zgadzanie się na odroczoną gratyfikację. Inwestowanie to bycie w kontrze do większości. Inwestowanie to posiadanie własnego zdania.
Inwestowanie to nie nauka, lecz sztuka.
Dla kogo trading, dla kogo inwestowanie?
Różnica pomiędzy tradingiem a inwestowaniem jest mniej więcej taka, jak pomiędzy szachami a pingpongiem, czyli znaczna. Pomimo tego, że w gruncie rzeczy jedna i druga dyscyplina polega na zastosowaniu siły manualnej w celu przesunięcia fizycznego obiektu z jednego końca stołu na drugi koniec stołu, to jednak trudno oczekiwać, żeby ten sam mistrz szachowy zdobywał medale wygrywając turnieje tenisa stołowego.
Wybór swojej własnej odpowiednio dopasowanej dyscypliny zależy w dużej mierze od zainteresowań, charakteru i predyspozycji. Osoby o umysłach ścisłych, których hobby stanowi programowanie komputerowe, wybiorą raczej trading. Humaniści interesujący się bieżącymi wydarzeniami w Hongkongu czy codziennym życiem mieszkańców Wietnamu i czytający dziennie trzy różne gazety oraz kilkadziesiąt książek rocznie, raczej będą stawiali na inwestowanie w poszczególne branże i sektory czy nawet w całe gospodarki.
Cholerycy z wrodzonym ADHD wybiorą szybki trading, w którym decyzje należy podejmować dość często, bazując w dodatku na obiektywnych i policzalnych kryteriach, przy których nie ma miejsca na uznaniowość. Dla odmiany inwestowanie bliższe będzie osobie o naturze księgowego, która przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji musi przeprowadzić dokładny research, przeanalizować wszystkie za i przeciw, a następnie odłożyć temat na kilka dni do szuflady celem jego uleżenia.
Jeśli osoba aktywna, lubiąca podejmować decyzje i lubiąca znajdować się w ciągłym ruchu, zmuszona zostanie do drobiazgowego i skrupulatnego analizowania sprawozdań finansowych i do wielodniowego procesu zapoznawania się z raportami, artykułami, wycinkami czy transkrypcjami, zanim będzie w ogóle mogła kliknąć przycisk BUY, to prędzej czy później osoba taka odpuści sobie całe to inwestowanie jako zajęcie nie sprawiające jej najmniejszej przyjemności, ani tym bardziej (prawdopodobnie) nie przynoszące większego zysku.
W byciu na giełdzie nie chodzi o to, żeby szukać kolejnej pracy na etacie i z obrzydzeniem wykonywać swoje obowiązki; tylko o to, żeby robić to, co sprawia jako taką przyjemność i z czym dobrze się czujemy.
Jeśli osobę, która potrzebuje dwóch tygodni na porównanie wielu specyfikacji technicznych, a potem kolejnych kilku dni na wyszukanie sklepu z najlepszą ceną, żeby kupić telewizor, to jeśli taką osobę zmusimy do podejmowania kilku decyzji inwestycyjnych dziennie i to jeszcze pod presją czasu oraz emocji, to osoba taka nie będzie czuła się z tym komfortowo. Trudno też oczekiwać w takiej sytuacji spektakularnych efektów, zwłaszcza w dłuższym terminie.
No i w końcu dochodzimy do indywidualnych predyspozycji. Porywanie się z motyką na słońce dobrze wygląda w filmach akcji i w coachingowych materiałach z serii „od zera do milionera”, ale na giełdzie przynosi opłakane rezultaty.
Jeśli komuś problem sprawia płynna obsługa platformy transakcyjnej i wbudowanych w nią narzędzi, a stworzenie kilku formuł w Excelu równe jest wizji samodzielnego zbudowania rakiety do lotu w kosmos, to aktywny i mechaniczny trading raczej nie będzie tu dobym pomysłem.
Podobnie jest z aspirującymi „inwestorami”, którym przeczytanie tekstu dłuższego niż dwa akapity sprawia autentyczny ból. Jak można oczekiwać, że osoba taka będzie w stanie co kwartał czytać kilkudziesięciostronicowe transkrypcje z tzw. earnings call dla każdej spółki z portfela, żeby wiedzieć z pierwszej ręki, co dzieje się w firmach, których jest współwłaścicielem?
Nawet obiektywnie najlepsza i najskuteczniejsza strategia, ale oparta na czynnikach będących kulą u nogi poszczególnych osób, w przypadku takich osób nie przyniesie oczekiwanych rezultatów.
Wybór własnej drogi to jedyna droga
Skok o tyczce nie jest lepszy ani gorszy od MMA. Jest inny. Nie każdy zawodnik mieszanych sztuk walk musi być dobrym tyczkarzem i nie każdy tyczkarz sprawdzi się w ringu. Mimo tego, jedni i drudzy są w stanie odnosić sukcesy w swoich własnych dyscyplinach.
Często radzę osobom, z którymi zaczynam współpracę szkoleniową, żeby najpierw zastanowiły się, co lubią w życiu robić. Co sprawia im przyjemność? Leżenie na kanapie i czytanie książek, rozkręcanie urządzeń elektronicznych i sprawdzanie co jest w środku czy może dłubanie na komputerze i opanowywanie coraz to nowszych aplikacji i narzędzi ułatwiających życie?
Ta część zadania powinna być prosta. Każdy chyba intuicyjnie, mniej więcej przynajmniej, wie jaki typ aktywności sprawia mu w życiu przyjemność. (A jeśli nie, to do diabła człowieku, nie potrzebujesz porady finansowej, tylko wizyty u psychoterapeuty).
Trudniejsza część przychodzi później i wymaga już uczciwej samokrytyki i odpowiedzi na pytanie nie o to, co lubię robić, tylko o to, w czym jestem dobry. Często niestety zdarza się, że wcale nie są to dwie i te same rzeczy.
Ja na przykład bardzo lubię grać na pianinie, ale nie jestem w tym dobry. Dlatego z publicznym odtwarzaniem sonat Beethovena nie wiążę swojej przyszłości zawodowej. Traktuję to jedynie jako hobby, a nie sposób na zarabianie pieniędzy (chyba, że sąsiedzi zaczną mi w końcu płacić, żebym tylko przestał grać).
Aczkolwiek na to nie mogę za bardzo liczyć, bo to, w czym jestem dla odmiany dobry, to chłodna analiza faktów i danych oraz wyciąganie z nich logicznych wniosków przy całkowitym ignorowaniu tego, co mówią inni.
Dawno temu już wypracowałem w sobie umiejętność zupełnego odcięcia się od bodźców zewnętrznych i dyscyplinę pozwalającą konsekwentnie ignorować wszelkie opinie innych ludzi, co w efekcie pozwala mi formułować moje własne opinie, często stojące zresztą w zupełnej sprzeczności z tzw. konsensusem. Od czasów studiów wychodzę na tym bardzo dobrze. Dlatego uznaję, że jest to moja silna strona, którą wykorzystuję także w inwestowaniu na giełdzie.
Gdyby się dobrze zastanowić, każdy ma jakąś umiejętność; coś co może być jego przewagą na innymi. To nie musi być specjalistyczna wiedza. To może być zwyczajna cecha charakteru lub nawet coś, co na pierwszy rzut oka wydaje się skazą albo defektem. Cała sztuka to wymyślić, w jaki sposób wykorzystać ten element na swoją korzyść i pogłówkować, czy bardziej sprawdzi się on w tradingu czy w inwestowaniu.
Moja cecha nie słuchania innych, z punktu widzenia „tych innych”, to także skaza. Osoba nie słuchająca opinii innych uważana jest za arogancką i zarozumiałą, a taki, który „zawsze wszystko wie lepiej” daleko w życiu nie zajdzie i prędzej czy później spadnie z tego stołka, na który wlazł. Zamiast z tym walczyć, przyjąłem ten defekt po prostu do wiadomości. A potem stworzyłem z niego mentalny giełdowy filtr odszumiający, który pozwala mi ignorować jakiekolwiek przetworzone informacje, które posiadają znamiona opinii lub komentarza i które nie są czystymi faktami. Dzisiaj to bardzo przydatna umiejętność.
Proponuję zatem wykorzystać któryś wolny weekend i spisać na kartce papieru wszystkie swoje mocne i słabe strony, a potem opracować plan sensownego wykorzystania ich na giełdzie. Może brzmi to banalnie, ale kilkanaście lat własnego doświadczenia na rynkach i praca z wieloma indywidualnymi oraz instytucjonalnymi inwestorami daje mi pełne przekonanie, żeby zapewnić: to nie jest banał.
Bez względu na to, czy mówimy o inwestowaniu czy o tradingu, nasza obecność na giełdzie ma być przecież stanem permanentnym, utrzymującym się aż do śmierci, naszej lub jej, prawda?
Mało kto przychodzi na giełdę z przeświadczeniem, że pobędzie tu 2-3 lata, a potem zniknie zająć się czymś innym, np. rozpocznie praktykę lekarską czy zostanie pilotem. Dla zdecydowanej większości osób to giełda jest tym miejscem docelowym i gniazdkiem na resztę życia. Tym bardziej warto poświęcić trochę czasu, żeby odpowiednio to gniazdko sobie przygotować i wygodnie się w nim umościć.
Dobra koncepcja i odpowiednie przygotowanie stanowi już ponad połowę sukcesu. To akurat fakt. Samo posiadanie planu nie jest jednak oczywiście stuprocentowym gwarantem spektakularnych rezultatów, ale z drugiej strony brak dobrego planu jest już gwarantem porażki.
Jak stworzyć plan na siebie i na swoją giełdową obecność?
Gdyby to był blog jakiegoś amerykańskiego guru finansowego, to napisałbym, że wystarczy kupić moją książkę lub zapisać się na dwutygodniowy kurs medytacji (płatne z góry). Niestety dobrego planu nie da się kupić, bo on musi zostać opracowany, stworzony, dopasowany, a potem skalibrowany do własnych możliwości, chęci i predyspozycji.
Co więc radzę, żeby stworzyć taki plan? Przede wszystkim sugerowałbym, żeby zacząć od kupienia sobie dobrego notesu, porządnego pióra i butelki rocznikowego Bordeaux. Potem wystarczy wypiąć z routera kabel od internetu, przełączyć telefon w tryb samolotowy i z powyższym obowiązkowym zestawem każdego inwestora zaszyć się w jakimś cichym miejscu na całe sobotnie czy niedzielne popołudnie.
To wystarczy. Naprawdę. Reszta to już jest pestka. Gwarantuję, że po takiej sesji odpowiedź na dylemat „trading czy inwestowanie” wyklaruje się sama.
A jeśli mimo tego jednak się nie wyklaruje, to zawsze można spróbować zostać tym lekarzem albo pilotem (oczywiście kiedy Bordeaux wyparuje już z organizmu).