Samochody elektryczne zarobią na twoją emeryturę? Przyjmij zakład i postaw na akcje Tesli
Czy akcje motoryzacyjnego pioniera naszych czasów okażą się inwestycją tak dobrą jak niegdyś kupno papierów wartościowych Google lub Apple? Wierzę, że tak, dlatego przedstawiam kilka powodów, aby nie czekać, tylko już dzisiaj zainwestować w akcje Tesli i załapać się na być może największy rajd giełdowy tego stulecia.
Elon Musk, założyciel i prezes Tesla Motors, to człowiek, któremu wszystko wychodzi. Kiedy w 1999 roku zakładał bodaj pierwszy w historii internetowy serwis płatniczy, nie sądził, że trzy lata później sprzeda go firmie eBay za… 1,5 miliarda dolarów. Mowa oczywiście o PayPalu, który na zawsze zmienił rzeczywistość i wyznaczył nowe trendy w płatnościach internetowych.
Za pieniądze z tej transakcji Musk założył kolejną firmę o nazwie SpaceX, której celem jest eksploracja kosmosu przy cenie sto razy niższej (dosłownie) niż wynoszą aktualne koszty lotów w otchłań uniwersum. I wiecie co? Musk jest na bardzo dobrej drodze, żeby to osiągnąć. Kilka lat po powstaniu SpaceX, firma zdobyła kontrakt na przeprowadzenie 12 lotów zaopatrzeniowych na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Kontrakt opiewał na… 1,6 miliarda dolarów.
No i w końcu jest Tesla. Wszystko wskazuje na to, że i ta firma powtórzy sukces swoich poprzedniczek i dołączy do grona udanych przedsięwzięć Elona Muska.
Samochody elektryczne całkowicie zastąpią silniki spalinowe jeszcze w tym stuleciu
Według badań firmy konsultingowej McKinsey, szczyt wydobycia ropy naftowej na świecie przypadnie mniej więcej na okolice 2030 roku. Od tego czasu zużycie paliw będzie się stopniowo zmniejszać, aż pod koniec wieku z ulic naszych miast zniknie ostatni silnik spalinowy. Potwierdzają to analitycy z firmy badawczo-inwestycyjnej Bernstein i chyba intuicyjnie każdy, kto analizuje aktualne trendy w branży motoryzacyjnej.
No, może poza potomkami tych, którzy w ubiegłym stuleciu nie wierzyli przepowiedniom, że jeszcze za ich życia automobile i silniki spalinowe zastąpią konie ciągnące dorożki.
Dzisiaj nad elektrycznymi autami pracuje już nie tylko Tesla, ale właściwie wszyscy poważni producenci samochodów z całego świata. Volkswagen i BMW obiecały, że do 2025 roku każdy z produkowany przez Niemców modeli będzie dostępny także w opcji z silnikiem elektrycznym. Podobną wizję rysują inne koncerny, od General Motors, przez Toyotę, po Hyundaia.
Już teraz więcej jest stacji ładowania niż kawiarni Starbucks
Trend ten potwierdzają rosnące lawinowo stacje do ładowania samochodów elektrycznych. W Stanach Zjednoczonych ChargePoint – największa sieć oferująca punkty ładowania – przekroczyła właśnie barierę 30 000 stacji. To trzy razy więcej niż wszystkie kawiarnie Starbucksa zlokalizowane na terenie Ameryki. Dla porównania – ogólnie dostępnych klasycznych stacji paliwowych w USA jest ok. 90 000. A w przypadku tych elektrycznych mówimy tu o punktach ładowania należących do wyłącznie jednego operatora!
Amerykę ogarnął szał uruchamiania stacji do elektrycznego ładowania samochodów. Pojawiają się przy supermarketach, w miejscach pracy, przy sklepach spożywczych i kawiarniach, a także innych punktach usługowych, w których klienci spędzają minimum 30 minut, bo tyle średnio trwa naładowanie samochodu do połowy.
Nic zresztą dziwnego, że stacje wyrastają jak grzyby po deszczu. Ich koszt uruchomienia jest bardzo niski w porównaniu z klasycznymi stacjami paliwowymi i waha się w granicy 3000–7000 dolarów.
Wszystkie zalety samochodu elektrycznego (więcej niż ekologia)
Dlaczego właściwie ludzkość miałaby się przerzucać na samochody elektryczne? Dobre pytanie. A dlaczego ludzkość przerzuciła się z dorożek na automobile?
Pomijając aspekty ochrony środowiska i mniejszego smogu, używanie samochodu elektrycznego jest po prostu o wiele bardziej… efektywne. Odpadają, co oczywiste, koszty paliwa (Teslę można ładować za darmo), ale odpada także spora część kosztów serwisowania i napraw samochodu, ponieważ auta elektryczne posiadają mniej ruchomych części, przez co rzadziej się psują.
Jeśli ktoś natomiast martwi się o osiągi, to zupełnie niepotrzebnie. Tesla wypuściła ostatnio nowy akumulator do swojego Modelu S, który do setki rozpędza auto w… 2,5 sekundy. Szybsze są tylko dwie osobówki na świecie: LaFerrari i Porche 918 Spyder. Co więcej, jeśli aktualny posiadacz Tesli Modelu S chciałby zrobić upgrade do nowego akumulatora, to musi dopłacić “tylko” 10 000 USD. W przypadku 918-tki i LaFerrari do kwoty tej trzeba dorysować jeszcze przynajmniej dwa zera.
A co z zasięgiem silników elektrycznych? Dzisiaj przeciętny samochód elektryczny kosztujący 30 000 USD (to mniej niż średnia cena klasycznych samochodów kupowanych w USA!) jest w stanie przejechać ponad 150 km bez ładowania. W przyszłym roku ten dystans ulegnie podwojeniu do około 300 km. W kolejnych latach akumulatory będą coraz pojemniejsze i liczba kilometrów do przejechania powinna się stale wydłużać.
Tylko czy coraz dłuższe dystanse możliwe do pokonania bez przystanku są nam naprawdę potrzebne? Jeśli utrzyma się trend budowania punktów ładowania wszędzie tam, gdzie to tylko możliwe, problem rozwiąże się sam. No bo wyobraźmy sobie: przyjeżdżamy na parking do pracy – podłączamy auto, po pracy jedziemy na zakupy do supermarketu – podłączamy auto, wracamy do domu – podłączamy auto. Tak samo przecież robimy z telefonem komórkowym, który trzeba ładować niemal każdego dnia, przy każdej okazji, i specjalnie nikomu to nie przeszkadza. W przypadku gdy źródła zasilania będą dostępne niemal wszędzie – problem dystansu zniknie.
“Master plan” Elona Muska, czyli dlaczego warto zainwestować w akcje Tesli
Czemu kupować akurat akcje Tesli, a nie innego producenta aut elektrycznych? Bo Tesla ma Elona Muska. A dlaczego inwestować w Elona Muska? Bo to Steve Jobs branży motoryzacyjnej. Musk ma wizję, zapał, know how i… nowy “master plan”, który wygląda mniej więcej tak:
- Wyposażyć wszystkie domy mieszkalne w dachy, które jednocześnie będą panelami słonecznymi gromadzącymi w akumulatorach darmową energię, którą potem będzie można wykorzystać do ładowania Tesli stojącej w garażu
- Rozszerzyć ofertę samochodów elektrycznych do tego stopnia, żeby spełniały wymagania jak najszerszego grona klientów i były dostępne na każdą kieszeń; odpowiedni model do wyboru dosłownie dla każdego
- Stworzyć flotę autonomicznych samochodów do komunikacji masowej (np. autobusy do transportu miejskiego), które będą dziesięć razy bezpieczniejsze niż pojazdy kierowane przez człowieka; a potem sprzedać je miastom
- Umożliwić, żeby autonomiczne Tesle nie stały bezczynnie na parkingu, kiedy ich właściciel jest w firmie, tylko żeby w tym czasie pracowały dla swojego pana jeżdżąc jako taksówka i zarabiając na spłatę raty leasingowej (takie połączenie Ubera z automatyczną wypożyczalnią samochodów).
Brzmi kosmicznie? A czy pomysł, żeby stworzyć telefon bez żadnych przycisków albo skatalogować cały internet w jednym miejscu nie brzmiały kiedyś kosmicznie?
Jak zarobić milion złotych
Moim zdaniem jest duża szansa, że Tesla w ciągu kolejnych kilku-kilkunastu lat okaże się inwestycją stulecia i w brodę będą pluli sobie wszyscy ci, którzy dzisiaj nie dostrzegli jej potencjału i potencjału całej branży samochodów elektrycznych.
Niektórzy analitycy przepowiadają 50% wzrost kursu akcji Tesli już w ciągu najbliższych miesięcy. Ja bym jednak sugerował tu podejście bardziej długoterminowe i na przestrzeni kolejnych miesięcy/lat (jeśli nie zmienią się fundamenty) regularnie dokupował papiery w miejscowych dołkach.
Jak stracić milion złotych
Dzisiaj jedyny problem z akcjami Tesli jest taki, że firma nie zarabia. W ostatnim roku przy przychodach przekraczających 4,5 mld dolarów, spółka wykazała stratę ponad 800 mln. W tym roku analitycy przewidują wzrost przychodów do ponad 8 mld, a w kolejnym roku do ponad 11 mld dolarów. To szalona dynamika. Ale czy uda się z tego wycisnąć jakiś zysk netto? Trudno powiedzieć.
Brakowi zysku nie można się jednak specjalnie dziwić, bo koń pociągowy przychodów Tesli, czyli skierowany do szerokiego grona odbiorców Model 3, nie wszedł jeszcze w ogóle na rynek. Dostępny w sprzedaży od paru lat Tesla Model S to samochód luksusowy, drogi i ekstrawagancki, przeznaczony głównie dla garstki fanatyków. Dopiero wprowadzanie na rynek powszechnie osiągalnego (cena 35 000 USD) Modelu 3 powinno pozytywnie odbić się na przychodach i wspomóc wypracowanie zysku netto.
Ale to są prognozy krótkoterminowe, a ja sugeruję, aby w akcje Tesli zainwestować jednak w perspektywie kolejnych 10, 20, a może i 30 lat.
Najpierw był Apple, potem przyszedł Google, czy następna będzie Tesla?
Jeszcze 15 lat temu akcje Apple można było kupić za jednego dolara. A potem pojawiły się iPod i iPhone, które na zawsze zmieniły rynek muzyki i rynek telefonów komórkowych. Dzisiaj akcje Apple kosztują ponad 100 USD.
Jeśli podobny los czeka Teslę, a ja wierzę, że czeka, to każde 10 000 zł (niecały jednoroczny limit wpłat na IKE) zainwestowane dzisiaj w akcje Tesli, mogą zarobić dla nas okrągły milion złotych, który wypłacimy sobie przechodząc na wcześniejszą emeryturę. Zastanówcie się nad tym.
No dobra, z tym milionem zrobionym z dziesięciu tysięcy pewnie trochę przesadziłem. W każdym razie widzę w Tesli potencjał podobny do tego, jaki dekadę temu widziałem w firmie Google. Dla przypomnienia dodam, że akcje Google początkowo kosztowały 50 USD za sztukę. Dzisiaj jest to… 800 USD. 1600% zysku w 10 lat. Robi wrażenie, prawda?
Czy to na pewno dobry moment na kupowanie amerykańskich akcji?
W przypadku tak długoterminowych inwestycji właściwie każdy moment jest dobry. Dzisiaj akcje Tesli kosztują 212 USD za sztukę. W ciągu ostatniego półrocza najpierw spadły do 150 USD, a potem wzrosły do 270 USD. Obecna cena jest więc gdzieś po środku, a RSI wskazuje korzystny poziom 33 pkt. Jedno jest pewne: nie kupujemy na górce.
Czy kurs może jeszcze spaść? Oczywiście. Zwłaszcza, że cały amerykański rynek akcji aż trzeszczy z przewartościowania i domaga się głębszej korekty.
Ja jednak chyba kupię już w ciągu najbliższych dwóch miesięcy jakiś mały pakiet (2–3% wartości portfela) i zobaczę co się stanie. W przypadku ewentualnych dalszych spadków, postaram się dokupować kolejne porcje, uśredniając cenę zakupu.
Jeśli jednak ktoś ma słabsze serce i źle reaguje na duże wahania kapitału, to może spokojnie poczekać aż amerykański rynek akcji wywinie jakiegoś psikusa (Janet, gdzie jesteś?!) i zaliczy solidną przecenę. Wtedy będzie okazja, żeby kupić Teslę po jeszcze korzystniejszym kursie.
Tylko czy przy tak długim horyzoncie inwestycyjnym tych kilka dolarów na akcji rzeczywiście robi aż taką różnicę?