Spółka w Estonii do inwestowania na giełdzie. Hit czy kit?
Założenie firmy w Estonii do inwestycji giełdowych przybrało w ostatnim czasie na popularności. Rejestracja spółki w Estonii możliwa jest w dwadzieścia cztery godziny przez internet, a koszty są wyjątkowo niskie i nie przekraczają kilkuset euro. Korzyści? Podatek dochodowy odroczony nawet o wiele lat. Pytanie zatem – gdzie jest haczyk?
Zamieściłem niedawno na Twitterze enigmatyczny post sugerujący, że odebrałem z ambasady swój pakiet e-rezydenta, który pozwala w prosty sposób założyć spółkę w Estonii. W ciągu kolejnych godzin dostałem kilkanaście maili z pytaniami jak to zrobić i czy taka firma nadaje się do inwestowania na giełdzie.
Otóż technicznie samo złożenie spółki w Estonii jest stosunkowo proste, łatwe, tanie i przyjemne. Jednakże! Z punktu widzenia polskiego rezydenta podatkowego wykorzystanie jej wyłączenie do inwestycji giełdowych jest pomysłem dość karkołomnym.
I wcale nie chodzi tu o starą jak świat potrzebę udowadniania miejsca faktycznej siedziby zarządu takiej spółki, ale o znowelizowane przepisy o CFC, czyli o zagranicznych spółkach kontrolowanych, które do góry nogami wywracają stosowane do tej pory metody optymalizacji podatkowej.
Zacznijmy jednak od początku.
Spółka w Estonii – jakie są korzyści?
Głównym argumentem, żeby otworzyć firmę w Estonii, są specyficzne przepisy dotyczące odroczenia zapłaty podatku dochodowego. Dopóki firma obraca swoim kapitałem i nie następuje jego wypłata w formie dywidendy, to spółka w Estonii nie płaci żadnego podatku dochodowego od wypracowanych zysków.
W praktyce oznacza to, że inwestując na giełdzie przez kolejnych piętnaście lat i nie wypłacając w tym czasie swoich zysków z rachunku brokerskiego czy z konta bankowego spółki, żaden podatek od zysków giełdowych nie będzie musiał być uiszczony. Podatek w wysokości 20% będzie do zapłacenia dopiero w momencie, w którym właściciel spółki po latach postanowi wypłacić sobie zysk w formie dywidendy.
Przepisy przyjęte przez Estonię faktycznie motywują zatem tamtejsze spółki do tego, aby firmowy kapitał i całe swoje wypracowane zyski spółki te od razu reinwestowały, zamiast go wypłacać i konsumować. Z punktu widzenia inwestycji giełdowych otrzymujemy wtedy do dyspozycji magiczny i przepotężny mechanizm zwany… procentem składanym.
I na tym właściwie korzyści z posiadania spółki w Estonii się kończą. Prosta księgowość, jasne przepisy, procedowanie spraw przez internet i inne ułatwienia będą bowiem drugorzędne dla spółek, które nie zatrudniają pracowników ani nie prowadzą rzeczywistej działalności gospodarczej, lecz otwierane są wyłącznie do handlu na giełdzie. Takie spółki w zasadzie nie muszą prowadzić żadnej księgowości, poza złożeniem (przez internet oczywiście) raz na koniec roku prostego sprawozdania ze swoich zysków i strat.
Jak założyć spółkę w Estonii?
Rejestracja firmy w Estonii przebiega trzema etapami. Pierwszym etapem jest złożenie wniosku o przyznanie estońskiej e-rezydencji dla potencjalnego nowego właściciela firmy. Wniosek kosztuje 190€ i wypełniany jest przez internet. Cała procedura zajmuje 10-15 minut.
Spółkę w Estonii można też założyć bez posiadania e-rezydencji, ale nie jest to już wtedy takie łatwe i przyjemne.
Po wysłaniu wszystkich informacji personalnych oraz kopii paszportu i zdjęcia, estońskie instytucje potrzebują 5-6 tygodni, aby przeprocesować aplikację. Dopóki osoba składająca wniosek nie jest poszukiwana przez Interpol, ani nie są nałożone na nią międzynarodowe sankcje, to wniosek zostanie zaakceptowany.
Po kolejnych 2-3 tygodniach do odbioru w ambasadzie Estonii w Warszawie będzie czekał pakiet e-rezydenta. W jego skład wchodzi karta z chipem i z numerem ID nowego e-rezydenta oraz pendrive z aplikacją do składania podpisu kwalifikowanego przez internet. Od tego momentu wszystkie formalności można załatwiać zdalnie przy pomocy laptopa.
Drugim etapem, po otrzymaniu e-rezydencji, jest wypełnienie formularza rejestracyjnego spółki OU, czyli estońskiej spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. Koszt zarejestrowania spółki to 90€. Od zeszłego roku każda spółka zakładana w Estonii musi posiadać lokalny adres oraz lokalnego agenta kontaktowego. Chodzi o to, aby w danych spółki widniał estoński podmiot, który posiada estoński adres. Nie jest to jednak żaden problem, ponieważ momentalnie powstały firmy pośredniczące, które takie usługi oferują za 50-100€ rocznie.
Jest to mechanizm w pełni legalny i zgodny z przepisami, a na samych stronach estońskich instytucji rządowych znaleźć można nazwy polecanych pośredników, którzy pomagają przy uzyskaniu lokalnego adresu rejestrowego, a nawet przy samym założeniu firmy.
Po wypełnieniu i elektronicznym podpisaniu wniosku, praktycznie w ciągu jednego dnia spółka zostaje zarejestrowana i może prowadzić działalność gospodarczą.
Trzecim i ostatnim etapem jest teraz otworzenie dla firmy konta bankowego. I tutaj zaczynają się schody.
Konto bankowe dla spółki w Estonii
Możliwości jest kilka. Najprostsza z nich polega na otworzeniu konta w polskim banku. Bez problemu spółkom zagranicznym rachunki otwierają, na przykład Alior Bank i mBank.
Minus tego rozwiązania jest taki, że w Polsce tajemnica bankowa właściwie nie istnieje, co w praktyce oznacza, że banki co miesiąc raportują do organów skarbowych, jakie rachunki firmowe zostały u nich otwarte.
Drugim problemem jest fakt, że obecne uprawnienia urzędników skarbowych (o funkcjonariuszach Krajowej Administracji Skarbowej nie wspominając) pozwalają do takich kont zaglądać bez większych przeszkód, a w przypadku najmniejszych wątpliwości środki oraz przelewy mogą być blokowane na określony czas, aż do przedstawienia satysfakcjonującej dokumentacji potwierdzającej pochodzenie pieniędzy. Nad naszym majątkiem czuwa bowiem nie tylko urząd skarbowy, ale także Główny Inspektorat Informacji Finansowej, do którego zresztą banki same mają obowiązek zgłaszać nietypowe transakcje w ramach procedury SAR (Suspicious Activity Report).
Co z tego – ktoś zapyta – skoro na koncie nie zamierzamy robić niczego nielegalnego ani podejrzanego? Niestety już sama wiedza o istnieniu konta spółki zagranicznej w polskim banku zmienia bardzo dużo. Właściwie zmienia wszystko, ale po kolei.
Żeby uniknąć informowania polskich władz o fakcie istnienia spółki, która posiada konto bankowe, na którym dokonywane są takie czy inne operacje, można przecież otworzyć konto za granicą, na przykład w Estonii, prawda? Prawda. Rzeczywiście nie ma większego problemu, żeby otworzyć rachunek, np. w estońskim LHV Bank. Konto kosztuje 20€ miesięcznie i jedyny minus logistyczny jest taki, że do Tallina trzeba pojechać osobiście.
Innym wariantem są konta, na przykład w luksemburskim Postbanku czy w genewskmi CIM Banque, który też nie robi specjalnych problemów z ich otwarciem. Aczkolwiek w tym wypadku koszty są już wyższe i wynoszą około 40€ miesięcznie.
Jednak nie ma co dalej dywagować odnośnie cen, bo nie tutaj jest pies pogrzebany.
Prawdziwy problem w tym, że dzisiaj wszystkie już kraje UE należą do systemu CRS (Common Reporting Standard). System CRS został stworzony do automatycznej i obligatoryjnej wymiany informacji o otwieranych rachunkach bankowych na terenie Unii.
Mówiąc wprost, jeśli spółka zarejestrowana w Estonii będzie próbowała otworzyć konto w Genewie, w Tallinie czy w Luksemburgu, to tamtejszy bank poinformuje o tym lokalny urząd skarbowy, który na koniec roku wyśle tę informację do odpowiedniego urzędu z zainteresowanego kraju. No właśnie, do jakiego? Do estońskiego czy do polskiego? Niestety do obu.
Przepisy CRS zmuszają banki do identyfikowania beneficjentów rzeczywistych otwieranych rachunków. Beneficjentem rzeczywistym musi natomiast być osoba fizyczna. Dzisiaj nie istnieje już możliwość otworzenia anonimowego konta bankowego zarejestrowanego wyłącznie na podmiot prawny. Za każdą spółką musi stać konkretna osoba.
W praktyce, jeśli polski rezydent podatkowy jest właścicielem lub dyrektorem spółki w Estonii, to bank otwierający konto poinformuje o tym zarówno Estonię (ponieważ spółka jest rezydentem estońskim), jak i Polskę (ponieważ beneficjent rzeczywisty jest rezydentem polskim). Kropka.
Tylko… z drugiej strony, właściwie co złego jest w tym, że polskie instytucje będą wiedziały o fakcie, iż polski obywatel otworzył spółkę w Estonii, dla której uruchomił rachunek bankowy? Przecież to nic nadzwyczajnego.
I tutaj dochodzimy w końcu do pointy, czyli do przepisów o CFC (Controlled Foreign Corporation).
Firma w Estonii jest uznawana za CFC
Przepisy o CFC powstały w Europie po to, aby raz na zawsze ukrócić rejestrowanie przez europejskich rezydentów podatkowych spółek w rajach offshorowych, które pozwalały legalnie nie płacić podatku.
Ustawa działa tak, że jeśli jakakolwiek spółka, zarejestrowana w dowolnym zakątku świata, spełni definicję spółki CFC, czyli zagranicznej spółki kontrolowanej, to wszystkie zyski tej spółki muszą być opodatkowane w kraju rezydencji podatkowej osoby, która tę spółkę kontroluje.
Jeśli Polak otworzy firmę na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych, to na kanwie nowych przepisów i tak musi zapłacić podatek dochodowy do polskiego fiskusa. Nawet jeśli spółka ta nie prowadzi zupełnie żadnej działalności w Polsce, ani nawet w Europie!
Skoro jednak przepisy o CFC zostały stworzone do ścigania firm z rajów podatkowych, to jak do tego wszystkiego ma się spółka w Estonii? Dużą różnicę zrobiła jedna z kolejnych w ciągu ostatnich dwóch lat nowelizacji przepisów, która poskutkowała dopisaniem do definicji CFC jednego tylko słowa. Słowem tym jest wyraz „faktycznie”.
Definicja spółki kontrolowanej wskazuje, że każda firma, która spełnia trzy poniższe kryteria, uznawana jest za CFC i powinna bez względu na wszystko właśnie w Polsce zapłacić podatek od swoich globalnych dochodów. Mówiąc zatem ludzkim językiem – spółka kontrolowana to spółka, w której:
- Polski rezydent podatkowy posiada ponad 50% udziałów albo jest osobą sprawującą rzeczywistą kontrolę nad spółką w sposób bezpośredni lub poprzez podmioty powiązane
- Co najmniej 33% przychodów tej spółki pochodzi ze źródeł pasywnych, takich jak dywidendy, odsetki czy zbycie akcji
- Faktycznie zapłacony przez spółkę podatek dochodowy w danym roku jest niższy niż byłby do zapłaty, gdyby spółka została zarejestrowana Polsce.
Otóż obecnie spółka w Estonii założona wyłącznie do handlu na giełdzie spełnia wszystkie trzy wymogi do tego, żeby zostać uznaną za CFC. W efekcie na koniec roku podatkowego powinna złożyć PIT-CFC i zapłacić 19% podatku dochodowego w Polsce.
Jeszcze niedawno ogólnie panująca interpretacja była taka, że spółka w Estonii nie pasuje do definicji CFC, gdyż podatek dochodowy w Estonii wcale nie jest niższy niż w Polsce (CIT w Estonii wynosi 20%), a jego zapłata jest tylko odroczona w czasie. Tak więc linią obrony było to, że podatek jest nieuchronny i będzie musiał być zapłacony w wyższej wysokości niż ta obowiązująca w Polsce. Jednak obecne przepisy mówią o podatku „faktycznie zapłaconym”, a tego spółka estońska faktycznie nie płaci.
Pośrednicy, którzy żyją z zakładania spółek w Estonii, nie chcą tej zmiany przyjąć do wiadomości, ale takie właśnie jest obecne prawo i takie też stanowisko oficjalnie potwierdził Dyrektor Krajowej Informacji Skarbowej w interpretacji z 27 grudnia 2018 r. nr 0112-KDIL3-3.4011.331.2018.2.DS
Co to oznacza w praktyce? Tylko tyle, że zakładanie spółki w Estonii wyłącznie do inwestycji giełdowych, które stanowiły będą minimum 33% wszystkich przychodów firmy, jest dzisiaj pozbawione jakiegokolwiek sensu i jakichkolwiek korzyści podatkowych.
Może i smutne, ale prawdziwe.