Samsung i jego wybuchający Galaxy Note 7 przypominają jak ważna jest dywersyfikacja biznesu
W tym tygodniu Samsung ogłosił, że jego zysk operacyjny w czwartym kwartale 2016 roku skoczył o 50% do 7,9 miliarda dolarów, czyli do najwyższego poziomu od trzech lat. Wielu ekspertów twierdziło, że nie będzie to możliwe. Zwłaszcza biorąc pod uwagę wizerunkową i finansową katastrofę, którą dla firmy było wycofanie z rynku wszystkich wybuchających telefonów Galaxy Note 7. A jednak. Mimo gigantycznej wpadki, Samsung zdołał przetrwać i w dodatku rozwinąć skrzydła. Dlaczego? Bo nie trzymał wszystkich swoich jajek w jednym koszyku.
W niedzielę przedstawiciele koreańskiego producenta tłumaczyli w jaki sposób dochodziło do wybuchu baterii w telefonie, który w 2016 roku miał być koniem pociągowym przychodów firmy. Jeszcze parę miesięcy temu wiele osób uważało, że przez całą aferę Samsung poniesie gigantyczne straty, ponieważ zero dolarów ze sprzedaży to jedno, ale w projekt i w produkcję Note 7 zainwestowana została fura pieniędzy, która teraz nie będzie miała okazji, żeby się zwrócić.
Mimo tego, kilka miesięcy później Samsung opublikował najlepsze wyniki od trzech lat. Magia? Kreatywna księgowość? Łut szczęścia? Nic z tych rzeczy. To stara jak świat potęga dywersyfikacji.
Made in South Korea
Samsung nie jest bowiem wyłącznie producentem telefonów, ale swój biznes podzielił na wiele innych nieskorelowanych ze sobą segmentów. W 2016 roku największe zyski przyniosła dywizja zajmująca się produkcją układów pamięci oraz ekranów LCD i OLED. Koreańczycy w 2017 roku będą jedynym dostawcą ekranów dla swojego największego konkurenta, czyli Apple’a. Sytuacja rzadko spotykana na rynku, ale widocznie ludzie w Samsungu wiedzą jak zarabiać pieniądze nawet na wzroście sprzedaży produktów konkurencji. Co ciekawe, mimo potwornie kosztownej wpadki z Galaxy Note 7, Samsung odnotował wzrost sprzedaży także w feralnym segmencie telefonów komórkowych, i to wzrost o 12%. Stało się to głównie za sprawą niezłej sprzedaży innego flagowego produktu, czyli Galaxy S7.
Poza branżą układów scalonych i ekranów OLED, Samsung produkuje także telewizory, dyski twarde, drukarki, aparaty cyfrowe, pralki, lodówki i laptopy, a dodatkowo cała grupa kapitałowa Samsunga zatrudnia ponad 400 tysięcy osób w przemyśle samochodowym, chemicznym, lotniczym, stoczniowym, spożywczym, tekstylnym oraz w handlu i w hotelarstwie. Nie ma chyba lepszego przykładu dywersyfikacji działalności niż ta prowadzona przez Koreańczyków.
Co to wszystko ma wspólnego z giełdą?
Samsung daje świetny przykład jak konstruować swoje portfolio, aby jedna wpadka nie rozłożyła nam całego biznesu. Nie ważne czy mówimy o portfolio złożonym z produktów konsumenckich czy z akcji giełdowych. Jeśli zawartość naszego koszyka będzie wystarczająco różnorodna i nieskorelowana ze sobą, to nawet spadek jednej inwestycji do zera (tak jak wartość sprzedaży Note 7, który zniknął z rynku) nie zniszczy nam reszty portfela i nie odbierze możliwości wypracowania solidnego zysku.
Co by się stało z Samsungiem, gdyby produkował wyłącznie telefony, nawet kilka różnych modeli, ale do każdego z nich upchnąłby tę samą wadliwą baterię? Po takiej aferze firma i cała marka byłaby skończona. Podobnie jest z inwestorami, którzy wybierają co prawda różne akcje, ale często skupiają się wyłącznie na jednym rynku. To dość ryzykowne podejście.
Zdecydowanie rozsądniej jest zastosować model biznesowy (lub inwestycyjny jak ktoś woli) na wzór Samsunga, czyli swoje źródła giełdowego dochodu zdywersyfikować do granic możliwości tak, aby ewentualny wybuch wojny w jednym z zakątków świata wpłynął wyłącznie na 5% portfolio, a nie na jego całość. To pozwoli nam przetrwać, podobnie jak Samsungowi, nawet w najczarniejszej godzinie i wyjść z tarapatów bez większego szwanku.
Źródło: Yahoo Finance