Co zrobić, kiedy skończyła nam się gotówka? Jak przy pomocy opcji mądrze wykorzystać margin u brokera?

Co zrobić, kiedy skończyła nam się gotówka? Jak przy pomocy opcji mądrze wykorzystać margin u brokera?
Komentarze: 0
Skomentuj

Wszyscy znamy tych internetowych ekspertów, których jedyną odpowiedzią na spadki na giełdzie jest: „Uśredniać!” Oczywiście, w wielu przypadkach jest to całkiem rozsądna rada, dopóki… nie skończy nam się gotówka. No bo co wtedy? Za co mamy uśredniać? „Margin!” – mówią eksperci. Tak, wykorzystanie margina od brokera ma spory sens, ale nie w sposób, o którym myślicie.

–Najpierw disclaimer–

Otóż uśredniać cenę zakupu to sobie można, ale w przypadku spółek dobrych. Takich, którym nie walą się fundamenty, nie spadają rewizje prognoz zyskowności i takich, które mają sensowny model biznesowy oraz działają w przyszłościowych branżach.

W przypadku spółek, w których coś się popsuło, uśrednianie ceny zakupu i dokładanie do tracącej pozycji będzie skrajnie nieodpowiedzialnym pomysłem.

Mało znamy przypadków dobrych biznesów, które przestały być dobre? Kiedyś Kodak, Nokia i Blackberry; później Enron, Wirecard i New Oriental Education; a ostatnio Sberbank, Gazprom i Aeroflot?

Bezrefleksyjne dokupowanie większej liczby akcji spółek, w których ewidentnie coś się zmieniło, to początek naszego giełdowego końca.

–Koniec disclaimera–

Więcej o tym, jak rozpoznać czy spółka jest dobra, można przeczytać i obejrzeć w tych materiałach:

  1. Analiza fundamentalna krok po kroku (artykuł)
  2. Dwugodzinny warsztat z analizy fundamentów (wideo)

A teraz do rzeczy.


Kupowanie akcji na margin to słaby pomysł

Margin to pożyczka gotówkowa udzielana przez brokera pod zastaw posiadanych przez nas akcji. W praktyce potrzebujemy tylko 50% własnej gotówki, aby sfinansować zakup akcji – resztę dorzuci nam broker.

Przykładowo, jeśli wydaliśmy już całą naszą gotówkę i posiadamy akcje o wartości 100 000$, to w tym momencie pod zastaw tychże akcji możemy zaciągnąć pożyczkę na dodatkowych sto tysięcy używając naszych akcji, jako zabezpieczenia.

Mówiąc jeszcze inaczej, aby zakupić akcje o wartości 200 000$, z naszej strony potrzebujemy tylko 50% wkładu własnego. Resztę sfinansuje broker. Super, prawda?

No nie super. Problem zacznie pojawiać się bowiem w sytuacji, gdy wartość naszych akcji (użytych jako zabezpieczenie) będzie spadać. W okresach solidnych korekt czy bessy konia z rzędem temu, kto przewidzi ich koniec i zdoła dokupić akcje w idealnym dołku. W praktyce się to nie zdarza.

Co wtedy?

Ano spotykamy się z bardzo smutnym zjawiskiem tzw. margin call, czyli z wezwaniem do uzupełnienia depozytu zabezpieczającego (do dopłaty gotówki) albo do likwidacji części posiadanych pozycji akcyjnych.

Oba rozwiązania są mocno niekorzystne, bo w pierwszym przypadku zwiększamy swoją ryzykowaną kwotę, a w drugim jesteśmy zmuszani do zamykania pozycji (być może) w samym giełdowym dołku.

O dewastującej sile procenta składanego w przypadku akcji kupowanych z dźwignią już nawet nie będę wspominał, ale gorąco polecam tekst:

Magia i przekleństwo procenta składanego.

W przypadku nabywania akcji na margin największym niebezpieczeństwem i czarnym scenariuszem są dalsze spadki na szerokim rynku, gdzie zmniejsza się wartość zarówno naszych akcji traktowanych jako zabezpieczenie zaciągniętej pożyczki (spada jakość tego zabezpieczenia), jak i spada wartość akcji nabytych za pieniądze brokera, przez co straty są liczone podwójnie.

To często oznacza początek równi pochyłej w kierunku… bankructwa.

Dość jednak tego pesymizmu! Zamiast siać bezproduktywny defetyzm, zastanówmy się lepiej, jak można wykorzystać dostęp do margina, ale w nieco mądrzejszy sposób niż zwykły zakup akcji.

PS. Gdyby ktoś jeszcze nie czuł się pewnie w temacie, to zapraszam w międzyczasie do tekstu o tym, jak działa konto margin oraz do mojej recenzji Interactive Brokers, który taki margin udostępnia w dobrej cenie.


Wykorzystajmy opcje i strategie kredytowe

Akcje spadły o 20% – uśredniliśmy cenę zakupu, pozbywając się całej wolnej gotówki. A potem akcje spadły o kolejnych 30%. Cena na rynku jest jeszcze lepsza, a odbicie musi przecież kiedyś w końcu przyjść.

W takiej sytuacji aż się prosi o to, żeby wykorzystać margin i zwiększyć swoją ekspozycję. No ale wiemy już, że jest to zagranie mocno ryzykowne.

Tu z pomocą przychodzą jednak opcyjne strategie kredytowe, na których uskutecznienie potrzebujemy co prawda dostępu do margina, ale… nie musimy od razu wykorzystywać wolnej gotówki od brokera.

Strategie kredytowe to takie, które nie wymagają od nas wkładu własnego do ich zajęcia (w przeciwieństwie do strategii debetowych). Mówiąc inaczej – zagrania kredytowe generują nam na koncie gotówkę netto już w momencie ich zawarcia, zamiast ją pochłaniać.

Do zajęcia pozycji kredytowej ciągle oczywiście musimy posiadać jakieś zabezpieczenie, nawet jeśli skromne, ale… zabezpieczeniem tym może być właśnie margin dostępny u brokera.

Różnica jest taka, że korzystamy z dobrodziejstw samej możliwości zawarcia pożyczki, ale w rzeczywistości jej nie wykorzystujemy. Linia kredytowa służy tylko jako zabezpieczenie potrzebne do otwarcia pozycji.

I tutaj dochodzimy do kolejnego istotnego problemu – a co, jeśli transakcja pójdzie nie po naszej myśli i trzeba będzie zaksięgować stratę? Wtedy w którymś momencie margin zostanie przecież wykorzystany i w skrajnych przypadkach wygeneruje margin call-a albo nawet wyzeruje nam konto, prawda?

No nie do końca, ponieważ wszystko zależy od typu transakcji, którą chcemy zawrzeć. Wystawienie gołego PUT-a może być kiepskim pomysłem, ponieważ stosunek zysku (skromny) do potencjalnej straty (praktycznie nieograniczona) sprawia, że asymetria działa tu na naszą niekorzyść.

Co jednak, gdyby do wystawianego PUT-a dokupić drugiego z niższym poziomem wykonania (jako zabezpieczenie)? W takim wypadku z transakcji o asymetrycznym ryzyku robimy transakcję o z góry znanym profilu zysku i straty.

Wystawiając pierwszego PUT-a w okolicach progu at-the-money, a drugiego w okolicach delty 0.20-0.30 powinniśmy uzyskać stosunek zysku do ryzyka mniej więcej na poziomie 1:1.

W ten sposób stworzymy nic innego, jak szalenie popularne zagranie o nazwie… Bull PUT Spread. Więcej o samej jego mechanice pisałem w artykule:

Za co traderzy opcyjni kochają spready?

Termin wygasania takiego spreada najlepiej ustawić w okolicach 45 dni, ponieważ wtedy następuje najszybsza erozja wartości czasu z opcji, co działa w naszym interesie.

Jeśli ktoś nie ma zielonego pojęcia, o czym mówię, to polecam wcześniej lekturę całego kompendium opcyjnego, a zwłaszcza artykułu wprowadzającego do stosowania opcji CALL i PUT w praktyce.

Dobrze. Mamy zatem koncepcję Bull PUT Spreada. Tylko co nam ona daje w sytuacji, gdy rynek zalicza duże spadki? Jeśli chwilę pogłówkujemy, to okaże się, że całkiem sporo.

Po pierwsze nie musimy z góry wykładać na stół dodatkowej gotówki potrzebnej na zawarcie transakcji, bo jest to pozycja kredytowa.

Po drugie wykorzystujemy margin brokera jedynie w formie zabezpieczenia przed niepowodzeniem, a nie korzystamy z niego od razu zaciągając płatną pożyczkę.

Po trzecie zachowujemy symetrię zysku do ryzyka i z góry znamy wysokość maksymalnej straty w przypadku niepowodzenia oraz termin zaksięgowania tej straty (45 dni w tym przypadku).

Po czwarte wystawiając spreada na poziomie at-the-money mamy sporą szansę na osiągnięcie 100% zysku z pozycji, ponieważ tak naprawdę kurs akcji wcale nie musi wzrosnąć, aby zgarnąć całą premię opcyjną (wystarczy, żeby nie spadł).

Po piąte wykorzystujemy wysoką zazwyczaj w sytuacjach korekt zmienność implikowaną (implied volatility), która oznacza, że za wystawienie spreada kredytowego otrzymujemy dużo wyższą premię niż w „normalnych” czasach.

Minusy?

Właściwie jeden – symetria straty do potencjalnego zysku sprawia, że w przypadku dużego odbicia na giełdzie nasz zysk jest ograniczony wysokością otrzymanej premii opcyjnej.

No ale Bull PUT Spread jest pomyślany tylko jako zagranie dodatkowe w sytuacji, w której już posiadamy 100% gotówki włożonej w akcje i tak naprawdę nie mamy za co zwiększyć swojej ekspozycji.

W takim scenariuszu możemy zatem nie robić nic i spokojnie czekać na odbicie albo możemy próbować w międzyczasie wygenerować przynajmniej dodatkowe premie opcyjne.


Dlaczego nie Long CALL?

Od razu uprzedzam pytanie, które często pojawia się w takim momencie, a mianowicie: „Dlaczego po prostu nie kupić CALL-a?”.

Pomyślmy.

Plusem kupienia zwykłego CALL-a jest oczywiście korzystna asymetria ryzyka do zysku. Ryzykujemy bowiem z góry określoną kwotę, a możliwy zysk pozostaje nieograniczony. To faktycznie brzmi dobrze, ale na tym plusy się kończą.

Przede wszystkim Long CALL jest zagraniem debetowym, a zatem już na starcie musimy zaciągnąć pożyczkę od brokera, aby takiego CALL-a kupić. W dodatku fakt wyłożenia z góry pieniędzy na tę transakcję sprawia, że kurs danych akcji musi odbić dość znacznie, aby w pierwszej kolejności odrobić i pokryć sam koszt zakupu opcji, a dopiero potem wygenerować zysk netto.

W przypadku strategii kredytowych kurs wcale nie musi rosnąć, bo wystarczy tylko, że będzie stał w miejscu (albo nawet może lekko spaść), a my i tak zgarniemy jakąś część premii. To oznacza więc, że strategie kredytowe mają większe prawdopodobieństwie wygenerowania zysku.

Tak naprawdę jednak głównym argumentem przeciwko kupowanie opcji w ciężkich czasach jest nieuczciwie wysoka premia, którą trzeba zapłacić, gdy rynek zalicza właśnie mini krach. W takiej sytuacji implied volatility znacznie przekracza odpowiadające mu historyczne zakresy zmienności, przez co premie opcyjne rosną do niebotycznych poziomów.

W okresach wysokiej zmienności to my chcemy być osobami sprzedającymi opcje (i otrzymującymi wysokie premie), a nie na odwrót. W przeciwnym wypadku, gdy tylko panika na giełdzie nieco ustąpi, to IV z posiadanych opcji spadnie diametralnie, ciągnąc tym samym ceny naszych CALL-i mocno w dół. Kiepska wizja.

Chyba, że…

Zastosujemy opcje CALL o naprawdę długim terminie wygasania (w okolicach roku). Implied volatility jest składową tzw. time value, a więc im dłuższa wartość czasu, tym mniejszy efekt oddziaływania na cenę opcji będzie miał tymczasowy spadek zmienności implikowanej.

Jest to oczywiście jakieś rozwiązanie, ale trzeba pamiętać, że nie niweluje nam ono pierwszego problemu, a mianowicie tego, że na taką opcję trzeba będzie wyłożyć z góry naprawdę solidne pieniądze (pożyczone od brokera), a statystyczne szanse na powodzenie tej transakcji są niższe niż w przypadku Bull PUT Spreada.

Gdyby jednak ktoś chciał poczytać o takim wariancie nieco więcej, to odsyłam do artykułu:

Do czego wykorzystać tzw. LEAPS?

Więcej o samej koncepcji implied volatility i time value można z kolei posłuchać w jednym z moich ostatnich webinarów, który dotyczył co prawda opcji na indeks S&P 500, ale logika wyceny zmienności i czasu pozostaje taka sama.

Zapraszam do obejrzenia!

Następny artykuł w kategorii Porady
Inwestowanie w czasach inflacji. Na co zwracać szczególną uwagę?

Przeczytaj również

Wszystkie wpisy
Pozostałe
03.12.2024
Czy rynek naprawdę jest efektywny? Teoria akademicka kontra brutalna rzeczywistość
Czy rynek naprawdę jest efektywny? Teoria akademicka kontra brutalna rzeczywistość
Aktualności
28.08.2024
Skąd taka zmienność na giełdzie, czyli krótka historia o tym, jak japoński bank centralny zepsuł nam wakacje
Skąd taka zmienność na giełdzie, czyli krótka historia o tym, jak japoński bank centralny zepsuł nam wakacje