Być jak Goldman Sachs: Long-term greedy
Odkryłem kiedyś pewną prawidłowość. Otóż im rzadziej zaglądałem do kursów akcji spółek giełdowych, tym bardziej one rosły. Eksperyment powtarzałem wielokrotnie, za każdym razem osiągając te same rezultaty. W końcu zmusiłem się, żeby kursy akcji z portfela sprawdzać wyłącznie raz w tygodniu w sobotę, gdy rynki nie funkcjonowały. Efekty do tej pory pozostają powalające. Co ten inwestycyjny ekscentryzm ma jednak wspólnego z Goldman Sachsem i z Quantum Fund, o których zaraz opowiem? Czytajcie dalej.
Historia Quantum Fund: Short-term greedy
Częste patrzenie na notowania zmusza nas do działania, do nieustannego kupowania i sprzedawania. Do reagowania. Trudno jest nie reagować, kiedy kursy spadają i kiedy przez cały dzień obserwuje się ślimaka pełznącego po krawędzi brzytwy. Dyskomfort psychiczny często jest zbyt silny i w końcu ulegamy presji, panice albo strachowi i wyprzedajemy akcje, licząc że uda się odkupić je taniej.
To jest zazwyczaj moment, w którym poddaje się większość inwestorów i podaż dobiega końca. W efekcie kurs jeszcze trochę spada, a potem wkracza popyt i notowania błyskawicznie odbijają do poziomów o wiele wyższych niż poprzednio.
Obserwując całą tę sytuację, inwestor wyrywa sobie włosy z głowy wściekając się, że sprzed nosa ucieka mu rajd życia. Im bardziej rośnie kurs, tym większa pojawia się presja na odkupienie pozycji, pomimo tego, że racjonalne argumenty są przeciw.
W końcu chciwość i obawa przed utraconymi potencjalnymi korzyściami zwycięża. Taka postawa określana jest akronimem FOMO (Fear of Missing Out), czyli obawą przed byciem pominiętym. Żaden inwestor nie chce być pominiętym przy podziale łupów. Zapada więc decyzja o odkupieniu swojej pozycji na górce.
Chwilę później wszyscy ci, którzy kupili akcje w dołku, zaczynają jednak realizować swoje zyski. Kurs akcji spada. Ups.
Wtedy też zazwyczaj pojawiają się pełne żalu głosy o tym, że rynek jest manipulowany, że giełda to kasyno, że zarabiają tylko najbogatsi i tak dalej. Brzmi znajomo?
Bez obawy, to zdarza się nawet najlepszym. Jeden z bardziej spektakularnych przykładów przypomniał niedawno Michael Batnick z bloga TheIrrelevantInvestor.com
W 1999 roku Stanley Druckenmiller z legendarnego funduszu Quantum Fund Georga Sorosa zajął krótką pozycję za 200 milionów dolarów na akcjach spółek technologicznych twierdząc, że na rynku panuje największa bańka spekulacyjna naszych czasów. Kilka miesięcy później Druckenmiller zmuszony był zamknąć swoją pozycję ze stratą 600 milionów.
Quantum Fund do połowy roku znalazł się na minusie 18%, w sytuacji gdy NASDAQ urósł w tym czasie o 15%. I tu pojawił się słynny FOMO. W ciągu kolejnych miesięcy Druckenmiller skupił z rynku udziały w spółkach technologicznych wydając na to sześć miliardów dolarów.
Kilka tygodni później, po pęknięciu bańki, jego nowy portfel skurczył się o rekordowe i trudne do wyobrażenia trzy miliardy dolarów. W ciągu paru tygodni technologiczne spółki z portfolio Quantum Fund straciły na wartości 50%, po czym Druckenmiller wycofał się z rynku, żeby zapobiec dalszym stratom.
Zapytany później o to, czego nauczył się na tym błędzie, odpowiedział, że niczego się nie nauczył, bo od początku wiedział, że nie powinien był tego robić. Mimo to, presja emocjonalna, żeby podłączyć się pod chwilowy rajd na NASDAQ i dogonić rynek, okazała się dla niego zbyt silna i nie mógł się jej oprzeć.
Historia Goldman Sachs: Long-term greedy
Przez wiele lat w banku inwestycyjnym Goldman Sachs obowiązywała nieformalna strategia, którą sami bankierzy określali mianem „Long-term greedy”. Chodziło o to, aby pracownicy Goldmana działali w perspektywie długoterminowej, to znaczy żeby nad chwilową drobną gratyfikację przedkładali o wiele większe potencjalne profity możliwe do uzyskania w przyszłości.
Idea była taka, żeby nie schylać się cały czas po drobne, tylko żeby raz na jakiś czas sięgnąć po miliony. Podejście zaczęło początkowo obowiązywać w kontaktach z klientami. Goldman był w stanie, na przykład, odpuścić chwilowe mniejsze zyski za drobne usługi świadczone dla swoich kontrahentów lub raz na jakiś czas zaproponować im bilet pierwszej klasy na samolot i weekend na Hawajach, aby przekonać do siebie klienta na długie lata i podtrzymać relację z nim. W efekcie i w dłuższej perspektywie taka więź pozwalała skasować od klienta opłaty wielokrotnie przekraczające koszt biletu czy hotelu.
To duże uproszczenie, bo podeście Goldmana było bardziej wysublimowane, jednak strategia okazała się sukcesem. Z obsługi klienta szybko trafiła na piętra inwestycyjne i po niedługim czasie zaczęła obowiązywać w każdej dziedzinie uprawianej przez bank.
Goldman, działający jako prime broker, przestał namawiać swoich klientów na nieustanne kupowanie i sprzedawanie akcji, od których to transakcji pobierał sowite prowizje, lecz zamiast tego skupił się na dłuższej perspektywie i na podziale o wiele większych łupów.
W praktyce poskutkowało to tym, że na opłatach za częste transakcje bank mógł zarobić, przykładowo, 100 milionów dolarów miesięcznie, lecz na zarządzaniu pieniędzmi klienta w dłuższej perspektywie mógł zarobić 20% od wzrostu wartości portfela tego klienta. Aby przełożyło się to na adekwatny zysk kwotowy, akcje na rachunku należało zostawić na nieco dłużej niż kilka miesięcy, żeby dać im możliwość dostatecznego wzrostu, poświęcając jednak zyski z prowizji od transakcji. Większość spółek nie potrafi zyskać 100% w ciągu paru miesięcy, ale w ciągu trzech lat – czemu nie?
Ta strategia okazała się strzałem w dziesiątkę i obowiązywała w Goldman Sachs przez wiele lat, dopóki w firmie nie pojawił się nowy, młody i coraz bardziej agresywny management.
Historia moja: Not greedy at all
Cały czas słyszę pytania o to, skąd ja właściwie znajduję czas na kierowanie dwoma firmami, na zarządzanie kilkudziesięcioma portfelami, na prowadzenie szkoleń, na prowadzenie bloga i jeszcze na nieustanne podróżowanie po całym świecie.
Odpowiedź jest prosta: nie spędzam całego dnia wpatrując się bezmyślnie w notowania giełdowe mrugające na ekranie monitora. Z pewnością nie stanę się od tego bogatszy, a jeśli już, to raczej biedniejszy.
Notowania to szum. Szum dostarcza bodźców. Bodźce powodują reakcje.
Pisałem niedawno o tym, jak wiele pozamerytorycznych czynników w krótszym terminie wpływa na ceny akcji na giełdzie.
Obserwując każdy ruch aktywu na rynku dostajemy po prostu zbyt wiele impulsów, które zmuszają nas do działania. Chęć reagowania i podejmowania decyzji jest silniejsza od zdrowego rozsądku. Odcięcie się od tych stymulantów i nałożenie sobie ograniczeń jest trikiem, który pozwala mniej przejmować się szumem i tym, co z aktywami dzieje się w krótkim terminie.
Niepotrzebnych podniet dostarczają zresztą nie tylko notowania giełdowe, ale także wszystkie te portale internetowe, które produkują tony tzw. contentu, czyli newsów o wątpliwej jakości. Krzykliwe tytuły i sensacyjny dobór tematów mają na celu wyłącznie jedną rzecz: spowodować kliknięcie w tekst, aby wyświetlić reklamę. Nic innego.
Większość pojawiających się w internecie wiadomości to nic nieznaczący bełkot. Blogerzy i dziennikarze wybijają się z tłumu publikując coraz bardziej kontrowersyjne i sensacyjne tezy oraz teorie spiskowe, bo to jest kategoria newsów, która się dobrze sprzedaje. Tragizm powoduje kliknięcia. Czytelników nie pociąga racjonalizm i stonowane poglądy, tylko ta wszechobecna sensacyjność sztucznie udramatyzowanych wydarzeń.
Bardziej interesują nas kulisy życia sław, niż sytuacja fundamentalna omawianych spółek. Warren Buffett kupił to, George Soros sprzedał tamto, Bill Ackman zagrał przeciwko czemuś innemu. Bardziej lubimy czytać plotkarskie ciekawostki niż sprawozdania finansowe. Taka ludzka natura i ciężko z tym walczyć. Dlatego wydaje mi się, że jedynym rozwiązaniem jest odizolowanie się od tych wszystkich bodźców raz na zawsze.
Wielokrotnie udowodniono zresztą, że nadmiar informacji przeszkadza, zamiast pomagać w inwestowaniu.
Polecam więc odcięcie się od hałaśliwych mediów, zjadliwych blogów, prowokacyjnych artykułów, bzdurnych tez i wydumanych teorii spiskowych masowo produkowanych przez ludzi, którym się w życiu nie udało i którzy potrzebują teraz uwagi innych.
Celem tych wszystkich bodźców jest wyzwolenie w nas wewnętrznego ADHD i zmuszenie do ciągłego wchodzenia i wychodzenia z rynku, do kupowania i sprzedawania akcji, do odwracania pozycji i do robienia całej masy innych rzeczy, które skutkują jedynie soczystymi prowizjami generowanymi dla naszego brokera.
Odwyk od tego szumu nikomu nie zaszkodzi, a uwolniony czas będzie można poświęcić na zdobywanie wiedzy istotnej, na głębsze zbadanie fundamentów spółek z portfela, na przejrzenie paru raportów o branży, w której działają nasze firmy czy na przeczytanie jakiejś książki o gospodarce lub rejonie świata, w którym inwestujemy. Długofalowe efekty prawdopodobnie będą lepsze niż spędzanie całych dni na jałowym wpatrywaniu się w notowania giełdowe czy w wykresy cenowe.
Jeśli spodziewacie się sowitych zwrotów z inwestycji, to dajcie swoim pozycjom szansę na to, żeby je przyniosły. Mam wrażenie graniczące z pewnością, że ciągłe wchodzenie i wychodzenie z rynku w podążaniu za chwilowym sentymentem raczej się temu nie przysłuży.
Nie bądźcie jak dawny Stanley Druckenmiller. Bądźcie jak dawny Goldman Sachs. Long-term greedy.