Wspomnienia twórcy Nike, czyli kiedy warto złamać zasady i wypiąć się na sprawozdania finansowe
Pod koniec lat sześćdziesiątych w Oregonie powstała jednoosobowa spółka z kapitałem zakładowym w wysokości 50 USD. Przez wiele kolejnych lat firma nie osiągała ani centa zysku, za to co roku podwajała swoje przychody. Konta bankowe świeciły pustkami, bo wszystkie wpływy ze sprzedaży od razu wydawane były na to, aby zamówić kolejną, dwa razy większą, partię towaru. Firmie wielokrotnie groziło bankructwo, a banki i księgowi ostrzegali, że taki model biznesowy musi skończyć się katastrofą. Ta firma to Nike, a jej roczne przychody sięgają dzisiaj 30 miliardów dolarów.
Historia Phila Knighta, założyciela Nike, to świetny przykład tego, jak determinacja jednego człowieka sprawia, że liczby w sprawozdaniu finansowym przestają mieć znaczenie, bo gra toczy się o coś więcej.
W latach sześćdziesiątych w biegaczy rzucało się puszkami piwa z okien przejeżdżających samochodów. Nikt nie mógł uwierzyć, że powstająca w piwnicy firemka Knighta będzie w stanie utrzymać się wyłącznie ze sprzedaży butów biegowych. Jego ojciec wstydził się tego, co robi syn.
Pod koniec lat sześćdziesiątych spółka mierzyła się z gigantycznymi problemami z uzyskaniem kredytu bankowego, bo… rozwijała się zbyt szybko. Nike każdego roku dwukrotnie zwiększała swoją sprzedaż, ale nie osiągała żadnych zysków. Nie osiągała zysków, bo wszystkie pieniądze od razu reinwestowała w zakup jeszcze większej ilości towaru, a potem w otwarcie sklepów detalicznych, w wynajem dodatkowych magazynów, we współpracę z kolejnymi fabrykami. Przez lata prezes i właściciel w jednym nawet sobie nie wypłacał żadnego wynagrodzenia. Knight, obok prowadzenia Nike, pracował dodatkowo na stanowisku księgowego z pensją kilkuset dolarów miesięcznie, żeby mieć jakiekolwiek pieniądze na swoje utrzymanie. Firmę obuwniczą prowadził po godzinach.
Banki i inne instytucje finansowe, do których Nike zwracał się z prośbą o pożyczkę, pukały się w czoło po przejrzeniu ksiąg. Nikt nie chciał współpracować z firmą, która w bilansie finansowym cały czas wychodzi na zero i zjada ogromne ilości gotówki. Nikogo nie obchodziła długoterminowa wizja rozwoju i potencjał jaki stał za Nike. Bankierzy patrzyli jedynie na liczby z rocznego sprawozdania finansowego. Ta krótkowzroczność niemal rozłożyła firmę na łopatki.
Na szczęście Knight znalazł finansowanie dla swojego pomysłu. Najpierw na pożyczkę namówił rodziców, znajomych, rodziców znajomych, znajomych rodziców i każdego kogo napotkał na swojej drodze. Dzięki temu firma dostała pierwsze poważne środki na rozkręcenie biznesu. Potem udało się nawiązać kontakt z potężnymi japońskimi instytucjami finansowymi, które dostrzegły potencjał Nike. Amerykańskie banki nie chciały mieć nic wspólnego z firmą obuwniczą, która pali tak kolosalne ilości gotówki.
Dopiero po latach widać jak bardzo amerykańskie banki były w błędzie, a jak bardzo rację miał Phil Knight. Morał płynie z tego taki, że są firmy, których nie można oceniać wyłącznie z perspektywy dzisiejszego bilansu i wyników kwartalnych czy rocznych. Idee i produkty, które zmieniają świat, potrzebują czasu żeby dojrzeć, ale przede wszystkim potrzebują zaufania ze strony osób chcących wspomóc swoją wiarę dodatkowymi środkami finansowymi na rozwój firmy.
W początkowych latach działalności spółki matka jednego ze współzałożycieli Nike udzieliła firmie pożyczki w wysokości 5000 USD kupując jej obligacje zamienne. Tych 5000 USD stanowiło oszczędności całego życia, ale kobieta po prostu uwierzyła w to, co robi jej syn i oddała mu wszystko co miała.
Nike na giełdę weszło w 1980 roku. Obligacje, które kilka lat wcześniej kupiła kobieta za 5000 USD, w ciągu jednej nocy stały się warte 1,6 miliona dolarów.
Inni inwestorzy, którzy przy giełdowym debiucie uwierzyli w firmę i kupili jej akcje za 1000 USD, dzisiaj mogą cieszyć się wzrostem wartości swoich udziałów do… 730 000 USD.
W tym samym roku na giełdę weszła także inna mało znana spółka o nazwie Apple. Ona także przez długi czas borykała się z problemami, brakiem gotówki i brakiem wiary w jej produkty czy zdolność do innowacji. Dzisiaj nie trzeba chyba nikomu udowadniać jak bardzo w obu tych przypadkach pomylili się wszyscy finansiści, którzy wtedy oceniali obie firmy jedynie przez pryzmat liczb i wyników ze sprawozdania finansowego za rok 1979.
Obecnie także mamy na rynku firmy, które są w takim momencie jak Nike czy Apple były w 1980 roku. Firmy, które walczą o to, żeby swoimi produktami zmienić całą branżę, a nawet cały świat. Samochody elektryczne, druk 3D, energia odnawialna, sztuczna inteligencja, genetyka, biotechnologia. Te wszystkie branże są dzisiaj w miejscu, w którym w latach 80-tych byli producenci komputerów osobistych czy akcesoriów do biegania. Wtedy nie istniała jeszcze ani odpowiednia technologia, ani odpowiedni rynek zbytu. Jednak to same firmy wykreowały popyt, wykreowały rynek i wykreowały właściwą technologię produkcyjną. Wszystko dzięki determinacji, wizji, uporowi i odwadze, która pomogła złamać obowiązujące zasady.
Wspomnienia Phila Knighta to świetny i szalenie wciągający przykład na to, że na takie idee zawsze warto postawić. Na wypadek, gdyby się udały.
Książkę czyta się jednym tchem, w jeden weekend. Do kupienia w wersji elektronicznej i papierowej na:
1. Amazon (wersja angielska)
2. Empik (wersja polska)