Skąd wziąć pieniądze do grania na giełdzie? Czy kredyt inwestycyjny to dobry pomysł?
Nie oszukujmy się. Nawet jeśli jesteś w stanie wypracowywać 20% zysku rocznie, ale zaczynasz od kapitału w wysokości 10 000 zł, to i za trzydzieści lat nie zostaniesz milionerem. Co innego gdybyś rozpoczynał od kapitału startowego w wysokości 100 000 zł. Wtedy po trzydziestu latach zgromadziłbyś na rachunku inwestycyjnym… 9 000 000 zł. To nie czary, tylko procent składany. Tu jednak pojawia się jedno małe „ale” – skąd wziąć te 100 000 zł na start? Jednym z pomysłów jest skorzystanie z kredytu inwestycyjnego.
W internecie pełno jest podpowiedzi na temat tego jak uciułać dodatkowe 100-200 zł miesięcznie, które można przeznaczyć na inwestowanie. To dobry początek do nauki, ale trzeba być realistą i mieć świadomość, że kokosów z tego nie będzie. Jednak im wyższy uzbieramy kapitał początkowy przy rozpoczynaniu inwestycji, tym większe i szybsze zwroty będą następowały z każdym kolejnym rokiem.
Więcej pisałem na ten temat w tekście o magii procenta składanego. Zachęcam wszystkich do przeczytania tamtego artykułu i do rzetelnego przeliczenia swojego dostępnego kapitału i zakładanego horyzontu czasowego, a potem do oszacowania perspektywy wyników inwestycyjnych w czasie. Wnioski dają wiele do myślenia i potrafią sprowadzić na ziemię nawet największych marzycieli.
Prawda jest brutalna, ale przeznaczając po 200 zł miesięcznie na inwestycje (i wyciągając z nich nawet 20% rocznie) w ciągu 15 lat wypracujemy ledwie 190 000 zł zysku, które w dodatku będzie dużo mniej warte niż jest dzisiaj. Rozpoczynając natomiast z kapitałem startowym w wysokości 100 000 zł po tym samym czasie figurowalibyśmy już na liście płatników Urzędu Skarbowego w rubryce: milionerzy. Potem było by tylko lepiej, bo procent składany nie działa liniowo, lecz logarytmicznie, więc im dalej w las, tym kwotowo zyski rosłyby w coraz bardziej dynamicznym tempie. Dlatego tak ważne jest, żeby zacząć z wysokiego pułapu.
Skoro więc zdiagnozowaliśmy już przeszkodę, która stoi na drodze do zostania milionerem (czyli brak kapitału na start), to zastanówmy się teraz jak ten problem rozwiązać.
Bierz przykład od najlepszych – skopiuj model działania banków
Nie jest tajemnicą, że świat opiera się na długu. Bez długu nie ma inwestycji, bez kredytów nie ma rozwoju, bez emisji obligacji nie utrzyma się żaden rząd.
W jaki sposób banki zarabiają pieniądze? Na rynku międzybankowym biorą od kogoś pieniądze po 3%, a potem pożyczają je dalej swoim klientom po 6%, sobie zatrzymując różnicę. Globalna bankowość opiera się na obracaniu cudzymi pieniędzmi.
Na tym schemacie stoi nie tylko bankowa, ale i cała instytucjonalna branża finansowa – na obracaniu cudzymi pieniędzmi. Czemu jako prywatni inwestorzy także nie mielibyśmy pójść tym tropem?
Załóżmy, że mamy już na tyle wiedzy, doświadczenia i pewności siebie, że wierzymy, iż jesteśmy w stanie wyciągać z rynku minimum 10% rocznie. Super. Czemu więc w takim razie nie wziąć kredytu gotówkowego, który oprocentowany jest na 7% i którym będziemy mogli obracać na rachunku inwestycyjnym? Jeśli wierzymy, że uda nam się wypracować tymi pieniędzmi minimum 7% zysku, to wszystko, co zarobimy ponad to, zatrzymamy dla siebie. To tak jakbyśmy dostali od kogoś darmowe pieniądze.
Ale prawdziwa perełka kryje się w fakcie, że w przypadku długoterminowego kredytu, np. na 10 lat, te odsetki w wysokości 7% będą naliczane od coraz niższej kwoty pozostałej do spłaty. Natomiast 7% zysków z naszej inwestycji będzie co roku naliczane od coraz wyższej kwoty! To chyba jedyny znany przypadek, w którym bardziej opłaca się wziąć jak najdłuższy kredyt.
Gdyby ktoś nie załapał od razu, to rozkładam ten schemat na czynniki pierwsze. Mając kredyt 100 000 zł do spłaty przez 10 lat i oprocentowanie 7%, to po pierwszym roku spłacimy od tego kredytu 10 000 zł kapitału i 7000 zł odsetek. Po drugim roku spłacimy kolejne 10 000 zł kapitału, ale już tylko 6300 zł odsetek od pozostałej kwoty 90 000 zł, a w trzecim roku tylko 5600 zł odsetek od 80 000 zł! Dzieje się tak dlatego, że z każdym kolejnym rokiem te 7% odsetek naliczanych jest od coraz niższej kwoty kredytu pozostałego do spłaty.
Ale to jeszcze nic, bo w tym samym czasie w pierwszym roku inwestując na giełdzie 100 000 zł i wyciągając z tego zysk także 7%, to już w pierwszym roku zarobimy 7000 zł, co pokryje idealnie koszt odsetek od kredytu. Jednak w drugim roku, dalej wyciskając z giełdy 7%, zarobimy już 7490 zł, bo te 7% będzie liczyło się od 107 000 zł, czyli od kwoty wyjściowej powiększonej o zyski z pierwszego roku. W trzecim roku naszymi siedmioma procentami będzie już zysk 8014 zł, bo liczony od kwoty 114 490 zł i tak dalej. Tak więc nawet gdybyśmy przez ten czas zarabiali na giełdzie tylko 7%, to te 7% z każdym kolejnym rokiem będzie kwotowo coraz wyższe niż 7% odsetek, które musimy płacić na rzecz banku.
To wszystko oczywiście przy założeniu, że kredyt spłacamy z innych środków niż kwota, którą z tego kredytu otrzymaliśmy do dyspozycji.
Procent składany, który Albert Einstein nazwał ósmym cudem świata, rzadko kiedy pracuje na naszą korzyść. Jednak wzięcie kredytu, który kosztuje 7% i obracanie tymi pieniędzmi, aby wypracować 20% jest sytuacją, która zdecydowanie w ten cud się wpisuje.
Jakie są zagrożenia kredytu inwestycyjnego?
Gdyby po dwóch czy trzech latach okazało się, że inwestycje wcale nie idą po twojej myśli albo że straciłeś do tego serce, to zawsze możesz wypłacić wszystko z rachunku maklerskiego i zwrócić pozostałą część kredytu. To się uda nawet wtedy, gdy straciłeś jakąś część tych pieniędzy na giełdzie, bo w międzyczasie spłacałeś także kredyt, więc kwota pożyczki, która pozostała do zwrotu znacznie się już zmniejszyła.
Przepadają jednak raty, które do tej pory spłaciłeś i których równowartość utopiona została na giełdzie. No ale wszędzie tam, gdzie pojawiają się pieniądze, pojawia się także ryzyko ich utraty.
Dlatego przy obracaniu cudzymi pieniędzmi potrzebny jest już naprawdę racjonalny system, który pozwoli zarządzać ryzykiem i kontrolować to, co dzieje się z naszym portfelem. Do tego przyda się jeszcze porządna dywersyfikacja klas aktywów, aby ograniczyć wahania wartości portfolio; i wtedy regularne wypracowywanie nadwyżki ponad 7% rocznie staje się naprawdę realne.
W internetowych porównywarkach widzę zresztą, że obecnie w Polsce kredyty gotówkowe na 100 000 zł można wziąć już od 5,5%, a więc próg rentowności okazuje się jeszcze niższy niż te 7%.
Nie przekonuję tym samym, żeby brać akurat równe 100 000 zł, bo to sprawa indywidualna i wysokość miesięcznej raty będzie tu pewnie najważniejszym kryterium. Trzeba po prostu mieć na uwadze, że jeśli wspinaczkę zaczniemy od wyższej partii górskiej, to na szczyt wdrapiemy się szybciej niż jakbyśmy mieli zaczynać od samego podnóża.
PS. Żeby było jasne, nie polecam tej metody nikomu, kto dopiero uczy się giełdy i inwestowania. Ten tekst ma służyć jedynie jako podrzucenie pomysłu na rozwiązanie, z którego sam korzystam (a także kilka osób, które znam), ale pomysłu raczej dla inwestorów już z jakimś doświadczeniem i z pozytywną historią wyników na rynkach finansowych. Jeśli do tej pory nie udawało ci się wypracowywać dwucyfrowych zysków na giełdzie, to wzięcie kredytu tego nie zmieni.