Po ostatnich spadkach warto zainwestować w ropę naftową. Podpowiadam jak zrobić to mądrze
Skoro temat drastycznego spadku cen surowca zaczął pojawiać się nawet w ogólnotematycznych mediach, to znaczy że nie mamy już właściwie innego wyboru jak zainwestować w ropę naftową wolne środki, którymi dysponujemy. A jeśli nie mamy wolnych środków, to zawsze możemy pożyczyć od rodziny, wziąć kredyt, zastawić dom lub sprzedać nerkę, a potem włożyć uzyskane pieniądze w tę właśnie inwestycję, bo bez względu na to co mówią inni – ropa naftowa wzrośnie.
Żeby zrozumieć co dzisiaj dzieje się z ropą naftową (i co będzie się z nią działo w przyszłości) trzeba sięgnąć nieco wstecz. W gruncie rzeczy okazuje się bowiem, że prognozowanie cen surowców jest dość proste, ponieważ za ich cenę odpowiadają wyłącznie dwa czynniki: popyt oraz podaż.
Wszystko zaczęło się w Ameryce, czyli co to jest boom-bust cycle
Od 1870 roku na rynku ropy naftowej występują cykle. Wygląda to zawsze tak samo. Nafciarze skuszeni gigantycznymi zyskami z roponośnego biznesu pompują tyle surowca, że na rynku szybko pojawia się nadmiar i konsumpcja nie nadąża z jego zużyciem. Kiedy podaż przewyższa popyt, ceny zaczynają spadać.
Często w początkowych latach boomu doprowadzało to do patologicznej sytuacji, w której drewniane beczki do magazynowania ropy naftowej były więcej warte niż ich zawartość. Poprzez nadmiar surowca na rynku cena ropy była tak niska, że nikomu nie opłacało się uruchamiać nowych odwiertów, bo biznes przestał być lukratywny.
Co więcej, nawet obecni wydobywcy zamykali swoje interesy i przenosili się w inne części kraju. Ustawały inwestycje w poszukiwania nowych miejsc do wydobycia. Firmy bankrutowały, wydobywano więc coraz mniej ropy. Zapasy stopniowo znikały z rynku i po jakimś czasie okazywało się, że mamy deficyt.
Ceny ropy wystrzeliwały w kosmos i tam już zostawały. Zachęcało to tym samym obecne firmy do ponownego zwiększania wydobycia, a nowych graczy do tego, żeby uruchamiać własne kompanie wydobywcze i puszczać w ruch nowe odwierty.
Uruchomienie nowych wież wiertniczych jednak zajmuje trochę czasu, tak więc zanim maszyna poszła w ruch, ceny ropy cały czas rosły i utrzymywały się na tak absurdalnych poziomach, że do branży wydobywczej nie tylko wracali dawni gracze, ale pojawiali się zupełnie nowi zwabieni wizją niebotycznych zarobków.
Jak nie trudno się domyślić, po jakimś czasie produkcja ruszała pełną parą, magazyny znowu zostały zapełnione i na rynku szybko pojawił się nadmiar ropy, sprowadzając jej ceny do coraz niższych poziomów.
Po latach szalonego pompowania branża była już tak rozrośnięta, a ceny tak nisko, że nafciarze zaczęli drapać się w głowę i kombinować, co by tu zrobić żeby podnieść ceny ropy naftowej bez konieczności zamykania biznesu. I wymyślili. Utworzyli pierwsze na świecie naftowe kartele, które umówiły się na ograniczenie poziomów wydobycia tak, żeby na rynku nie pojawiał się zbytni nadmiar surowca i żeby utrzymać cenę na przyzwoitym poziomie. Przez jakiś czas to działało.
Kiedy jednak nowi gracze widzieli, że ceny ropy od lat utrzymują się na stabilnym poziomie, sami postanowili wejść do tego biznesu spodziewając się dużych zysków. To była jednak kiepska logika, bo kiedy nowi zawodnicy, niezrzeszeni w kartelu, zaczęli otwierać swoje odwierty i pompować ropę na rynek, załamał się balans pomiędzy popytem a podażą i ceny ropy zaczęły spadać. Żadne cięcia wprowadzone przez kartel nie pomogą, jeśli na rynku są firmy, które do kartelu nie należą i nie przestrzegają ograniczeń.
Długo utrzymujące się niskie ceny ropy (poniżej kosztów produkcji) zmusiły nafciarzy do tego, żeby dogadać się z rządem i błagać o wprowadzenie odgórnych limitów wydobycia. Tego jeszcze nie było. Branża naftowa poszła do rządu i przyznała, że sama jest na tyle pazerna, że nie potrafi się powstrzymać od potężnego wydobycia i że to rząd powinien ją do tego zmusić, bo inaczej całą gospodarkę trafi szlag. Argumentacja poskutkowała. W efekcie wprowadzonych odgórnych limitów z rynku znowu zaczął znikać nadmiar ropy i ceny zaczęły wzrastać.
A potem przyszła pierwsza wojna światowa i limity zostały zdjęte. Rynek znowu zalała fala ropy naftowej.
I tak dalej…
To właśnie miałem na myśli mówiąc, że rynek ropy naftowej charakteryzuje się cyklami. Od 150 lat sytuacja z cenami wygląda dokładnie tak samo. Zwiększone wydobycie doprowadza do nadmiaru na rynku i tym samym posyła ceny ropy w dół. W pewnym momencie jednak jej wydobycie przestaje się już opłacać. Firmy wydobywcze powoli upadają, przez co z rynku znika nadmiar ropy, a ceny zaczynają rosnąć zachęcając tym samym nafciarzy do ponownego otworzenia odwiertów.
W którym momencie cyklu znajdujemy się obecnie?
Sytuacja jest, delikatnie mówiąc, skomplikowana. Po ostatnim kryzysie finansowym ceny ropy naftowej zaczęły rosnąć z poziomu 45 USD za baryłkę aż do 110 USD kilka lat później. W latach 2011-2015 cena ropy cały czas utrzymywała się powyżej 110 USD co skłoniło teksańskich nafciarzy do zwiększenia wydobycia ropy z łupków, której koszt produkcji jest dwa razy niższy niż tej z platform wiertniczych na morzach i oceanach tego świata.
Tak więc, gdy ceny ropy przez kilka lat stabilnie utrzymywały się powyżej 100 USD, otworzono w USA setki nowych odwiertów, zainwestowano w branżę potężne pieniądze, zatrudniono masę ludzi, wyleasingowano najnowocześniejszy sprzęt, a produkcja ropy ruszyła pełną parą na niespotykaną dotąd skalę i w samych Stanach Zjednoczonych osiągnęła historyczny szczyt z lat siedemdziesiątych na poziomie 10 mln baryłek dziennie (jedna baryłka to 159 litrów).
Ten amerykański boom zbiegł się z jednoczesnym zwiększaniem produkcji przez kraje zrzeszone w OPEC. Wydobycie ropy naftowej przez kartel wzrosło z 29 mln bpd (barrels per day) w 2009 roku do 32 mln bpd w 2013 roku. Nic dziwnego, każdy chciał zarobić na wysokich cenach surowca.
Tania ropa zalała rynek. Nie trudno domyślić się co się stało potem. W 2015 roku cena ropy runęła na jeszcze większą skalę niż po wybuchu kryzysu finansowego. Notowania ropy typu Brent spadły z 115 USD pod koniec 2014 r. do 30 USD na początku 2016 roku.
Czym to poskutkowało? Tym samym czym skutkuje już od 150 lat. Wiele firm wydobywczych upadło, zbankrutowało, zamknęło odwierty, zwolniło pracowników.
Jednak tym razem spadek cen nie był na tyle długotrwały, żeby z rynku zniknął nadmiar ropy naftowej. Miało to także związek z tym, że w 2015 i 2016 roku światowa gospodarka nieco wyhamowała i generalnie zmniejszyło się zużycie surowca. Dlatego popyt po prostu nie zdążył przez tak krótki czas skonsumować już wydobytych nadmiarów, które zalegały na tankowcach i w zbiornikach na całym świecie.
W dodatku w ciągu 2016 roku cena ropy odbiła z 30 do 50 USD, co momentalnie zachęciło Teksańczyków do ponownego otworzenia odwiertów. Problem w tym, że nadmiar ropy do tego czasu nie zdążył jeszcze zniknąć z rynku. Mamy więc teraz sytuację, że od 2016 roku, odkąd ceny ropy zaczęły odbijać, nieustannie rośnie też liczba nowo otwieranych wież wiertniczych w USA, co cały czas zwiększa nadpodaż na rynku. Na pierwszy rzut oka wydaje się to bez sensu, bo skoro cena ropy jest dopiero na poziomie 50 USD i daleko jej jeszcze do 100 USD, to po co nafciarze wracają do branży tak szybko?
Odpowiedź jest prosta: bo amerykańscy wydobywcy ropy z łupków nauczyli się w międzyczasie zarabiać już przy cenach ropy na poziomie 40 USD za baryłkę.
Samotna gwiazda podbija branżę (i zbija ceny ropy)
Średni poziom ceny ropy naftowej przy której kraje OPEC zaczynają cokolwiek zarabiać na jej wydobyciu to 60 USD za baryłkę. Dla drogich w utrzymaniu i nieefektywnych offshorowych platform wiertniczych ten poziom zaczyna się od 70 USD wzwyż. Jednak amerykańska branża łupkowa, dzięki postępowi w technologii i temu, że nauczyła się ograniczać koszty, potrafi być rentowna już przy cenie ropy na średnim poziomie 40 USD, a niektóre firmy nawet 30 USD za baryłkę!
Dlatego cena na poziomie 50 USD jest aż nadto wystarczająca, aby amerykańskie firmy na nowo otworzyły swoje odwierty i zaczęły wydobywać ropę, zarabiając przy tym przyzwoite pieniądze.
Ma to sens. Ale w takim razie może się wydawać, że zupełnie bez sensu jest za to dzisiaj inwestować w ropę i liczyć na jej wzrost, skoro nafciarzom z USA wystarczy 40 USD, żeby prowadzić biznes i z każdym dniem otwierać nowe wieże. Zwłaszcza, że na świecie w zbiornikach i w magazynach w dalszym ciągu znajduje się rekordowy poziom zapasów. Dlaczego więc ceny miałyby dalej rosnąć?
Z wielu powodów. Ale główny jest taki, że zbyt dużą wagę przywiązuje się do danych pochodzących z Ameryki i za bardzo ignoruje dane z innych krajów. Wynika to z wielu czynników, chociażby z takich, że dane z USA są po prostu najłatwiej dostępne i najbardziej rzetelne. Wiele krajów w ogóle nawet nie publikuje informacji o swoich zapasach czy zużyciu.
Świat nie kręci się wokół USA (OPEC wchodzi na scenę)
Tak czy inaczej, ropa wydobywana z USA przekracza właśnie 9 mln bpd. Jest to naprawdę rekordowy poziom (od 45 lat nie było takiego wydobycia), ale jest to poziom rekordowy wyłącznie jak na USA.
Całkowite wydobycie na świecie wynosi bowiem jakieś 89 mln bpd. Z tego za 32 mln odpowiadają kraje zrzeszone w kartelu OPEC, który – jak ostatnio udowodnił – potrafi być dość jednomyślny w kreowaniu rynku. Tak więc teoretycznie OPEC ma trzy razy większy wpływ na ceny niż amerykańska branża łupkowa.
40 USD czy nawet 50 USD za baryłkę to zbyt niska cena dla krajów OPEC, żeby ich produkcja była opłacalna. Kartel potrzebuje ropy na poziomie przynamniej 55-60 USD, żeby wiązać koniec z końcem. Nie zapominajmy, że na ropie opiera się wiele gospodarek, od Arabii Saudyjskiej, przez Rosję i Nigerię, po Wenezuelę. Tak więc kraje OPEC powinny zrobić wszystko, żeby ograniczyć poziom produkcji, który spowoduje znikanie ze zbiorników już wyprodukowanej ropy, przez co z kolei pojawi się deficyt i ceny wzrosną.
I to mniej więcej częściowo już się zresztą stało w listopadzie 2016 roku. OPEC przyciął wydobycie o 1,2 mln bpd. Świetne posunięcie. Cena ropy momentalnie skoczyła z 45 do 55 USD za baryłkę.
Zapasy z rynku po takim ograniczeniu wydobycia powinny więc stopniowo znikać, prawda? Niestety nieprawda. Mamy maj 2017 roku i cena ropy znowu znajduje się poniżej 50 USD, a zapasy są na rekordowym poziomie. Jak to możliwe?
Kiedy OPEC wprowadził obietnicę cięcia wydobycia, na fali tej obietnicy i wizji redukcji zapasów cena ropy rzeczywiście skoczyła o 10 USD. To tylko jeszcze bardziej zachęciło amerykańskich nafciarzy do ponownego otworzenia swoich odwiertów i do zwiększenia produkcji ropy z łupków. Szybko więc okazało się, że lukę, która powstaje po przycięciu wydobycia przez OPEC, momentalnie wypełnia zwiększona produkcja ropy amerykańskiej. Ale to tylko jeden powód.
Drugi jest taki, że OPEC próbował przechytrzyć rynek, tylko mu nie wyszło. Wykres na dole pokazuje wydobycie ropy przez kartel w ostatnich latach. Zwraca uwagę zwłaszcza bardzo duży skok tego wydobycia w drugiej połowie 2016 roku. O co tu chodzi? Skoro OPEC wiedział, że na rynku i tak panuje nadmiar, to po co zwiększał tak drastycznie wydobycie na tych kilka miesięcy?
No cóż. Kartel już wcześniej wiedział, że w listopadzie wprowadzi limity wydobycia. Dlatego najpierw na parę miesięcy przed listopadem zwiększył poziom wydobycia z 32 do 33,5 mln bpd, a potem wprowadził cięcia wydobycia w wysokości… 1,2 mln bpd. W efekcie poziom wydobycia został generalnie na tym samym poziomie, na jakim był kilka miesięcy wcześniej, a cięcia o 1,2 mln bpd okazały się zabiegiem bardziej marketingowym niż rzeczywistym ograniczeniem produkcji.
W dodatku zwiększenie wydobycia w tych kilku miesiącach przed listopadem spowodowało tylko tyle, że ropa zalała rynki i zapełniła wszystkie możliwe magazyny i krążące po morzach tankowce. Dlatego dzisiaj opróżnianie tych magazynów idzie tak wolno, mimo wprowadzonych limitów wydobycia.
Co przekonuje, żeby zainwestować w ropę naftową?
W ostatnim miesiącu okazało się, że zapasy w USA zaczynają w końcu spadać. Potrzeba było na to pół roku, ale wydaje się, że coś w końcu drgnęło. To po pierwsze.
Po drugie, 25 maja OPEC prawdopodobnie przedłuży ograniczenie wydobycia do końca tego roku, bo sam widzi, że jego sztuczka z listopada nie przyniosła żadnych efektów (ropa ostatnio spadła do 45 USD). Limity wprowadzone w listopadzie wygasają bowiem już w czerwcu, więc ich wydłużenie jest niezbędne, żeby utrzymać tendencję zmniejszania zapasów.
W dodatku kilka osób (w tym ja) podejrzewa, że OPEC nie tylko przedłuży cięcia, ale – widząc, że odnoszą mały skutek – także zwiększy poziom redukcji do okolic 1,8 mln bpd. Było by to racjonalne posunięcie biorąc pod uwagę rosnące wydobycie z USA, które zapełnia lukę po cięciach OPEC.
No ale z drugiej strony nie można też za bardzo demonizować amerykańskich łupków, bo wydobycie z USA znajduje się ledwie na poziomie 9 mln bpd, a kraje OPEC mają siłę 32 mln bpd. Do tego dochodzą takie mocarstwa jak Rosja, które co prawda nie są zrzeszone w OPEC, ale także zgadzają się na cięcia. Sama Rosja wydobywa ponad 10 mln bpd, czyli więcej niż USA.
Tak więc ewentualne przedłużenie/zwiększenie limitów wydobycia na spotkaniu kartelu 25 maja powinno sprawić, że w dłuższej perspektywie zapasy zaczną znikać z rynku i ceny ropy skoczą do góry.
Podniesienie limitów wydobycia wydało mi się nadzwyczaj realne po przeczytaniu kwietniowego raportu OPEC z sytuacji na rynku ropy naftowej. OPEC pisał w nim, że prognozuje zapotrzebowanie na ropę w 2017 na poziomie 96 mln bpd, natomiast szacowana produkcja wyniesie tylko 90 mln bpd (i to już przy wliczonym rozwoju branży łupkowej).
Tymczasem rzeczywista produkcja w marcu wyniosła 95,8 mln bpd. Skąd w takim razie w kwietniowym raporcie znalazła się średnia prognoza wydobycia na poziomie 90 mln bpd do końca 2017 roku? Wygląda na to, że OPEC już teraz wie, że pod koniec maja rozciągnie w czasie lub zwiększy limity (albo jedno i drugie) nałożone na poziomy własnego wydobycia.
W takim przypadku nadmiary ropy z magazynów powinny zacząć znikać coraz dynamiczniej. Zwłaszcza, że trik jaki OPEC zrobił przed listopadem tym razem nie przejdzie, dlatego, że z bieżących danych widać, iż skuteczność cięć jest realnie wprowadzana i przestrzegana przez kraje. Żaden ze znaczących graczy nie przekracza limitów, do których się zobowiązał. Tak więc kolejne ewentualne cięcia spowodują rzeczywiste zmniejszanie zapasów.
Nadmiar ropy naftowej będzie powoli znikał z rynku
Światowe zapotrzebowanie na ropę ma się całkiem dobrze, pomimo tego, że w początkowych miesiącach 2017 roku wydaje się niższe niż dotychczas. Ale w początkowych miesiącach zapotrzebowanie zawsze jest niższe. Zużycie zaczyna wyraźnie rosnąć dopiero od czerwca, kiedy Bliski Wschód uruchamia swoje klimatyzatory, a Amerykanie wyjeżdżają na wakacje.
W dodatku gospodarka się rozwija. Cały czas następują delikatne rewizje wzrostu GDP w górę dla poszczególnych krajów. USA i Chiny planują bardzo dużo inwestycji w infrastrukturę. Rozwój wymaga ropy.
Rafinerie w Stanach Zjednoczonych pracują od maja pełną parą przed letnim sezonem samochodowym. Ze zbiorników wysysana jest ropa naftowa, którą rafinerie zamieniają w benzynę. Efekty tego zużycia będzie widać w trzecim i czwartym kwartale.
Jednak to tylko Ameryka i nawet jeśli w USA dopiero w marcu po raz pierwszy odnotowano spadek zapasów ropy naftowej, to taki spadek zauważany już był od początku roku w większości pozostałych krajów OECD, ale i poza nimi.
Z innych dużych gospodarek także płyną solidne sygnały, które powinny mieć przełożenie na większe zużycie ropy naftowej i jej pochodnych. W Chinach sprzedaż samochodów skoczyła średnio o ponad 10% w pierwszych miesiącach 2017 r., a to ciągle transport odpowiada za największą część zużycia surowca. Wzrost o 10% wydaje się mizerny dopóki nie uświadomimy sobie, że Chińczycy produkują więcej samochód rocznie niż USA, Japonia i Niemcy razem wzięci! A potencjał rynku ciągle jest ogromny, bo w Chinach tylko 200 na 1000 mieszkańców ma własne auto (w USA jest to 800, w Niemczech 600 osób). Sprzedaż samochodów wzrasta także w innych miejscach, np. w Europie, która chyba rusza się powoli z marazmu.
Kiedy więc OPEC przytnie wydobycie, a cały świat w tym czasie wsiądzie w samochody i wyjedzie na wakacje, to w trzecim i w czwartym kwartale 2017 roku powinno się okazać, że z magazynów zniknęła całkiem pokaźna ilość surowca.
Ale co z tymi łupkami?
Wspominałem, że niektórzy producenci nauczyli się być rentowni przy cenach ropy 30 USD. To prawda, ale to dotyczy tylko niektórych firm z USA. Większość „amerykanów” jest jednak rentowna dopiero od 40 USD w górę, a więc ci, którzy potrafią wydobywać przy 30 USD odpowiadają za nie więcej niż 2 mln bpd, czyli za jakieś 2% światowego zapotrzebowania. Łupkowa nisza może co prawda wypełnić lukę po kartelowych cięciach o 1,2 mln bpd, ale nie będzie w stanie wypełnić całego światowego zapotrzebowania, jeśli upadną firmy, których wydobycie staje się opłacalne od 60 USD w górę.
I tu dochodzimy do meritum. Ropa póki co po prostu nie może utrzymać się dłuższy czas przy cenach 45 USD, ponieważ to prędzej czy później doprowadzi do zamknięcia odwiertów offshorowych (w pierwszej kolejności), których rentowność zaczyna się przy 70 USD za baryłkę.
Ewentualne zamrożenie produkcji przez część dostawców zmniejszy ogólny poziom wydobycia, który na 2017 i tak jest już mniejszy niż zapotrzebowanie (obecnie 95 vs 96 i planowane 90 vs 96 mln bpd). To z kolei doprowadzi do szybszego zmniejszania się zapasów, co zasieje lekką panikę i uruchomi większy popyt na kontrakty terminowe. A to z kolei wywinduje ceny surowca.
I wątpię żeby tym razem było inaczej, bo z takimi właśnie cyklami mamy do czynienia już od 150 lat. Niektórzy mówią, że poprzez niskie koszty wydobycia łupki zastąpią tradycyjne formy wydobycia i ceny ropy naftowej będą utrzymywały się w granicach 20-40 USD. Tak, to prawda. Tylko jeszcze nie teraz. Taka sytuacja nastąpi prędzej czy później, może za 5, za 10, za 15 lat. Ale jeszcze nie teraz.
Nie zapominajmy, że obecnie wydobycie ropy z łupków to ledwie 10% całego wydobycia ropy na świecie! Ten biznes jest skalowalny, to fakt, ale w przemyśle naftowym nic nie dzieje się z dnia na dzień. Uruchomienie nowych odwiertów to przede wszystkim ogromne inwestycje w poszukiwania pokładów ropy, w wykupienie działek, w zdobycie pozwoleń, w zainstalowanie całej infrastruktury, w zatrudnienie, przesiedlenie i przeszkolenie pracowników i tak dalej. Na to wszystko potrzeba czasu.
W dodatku próg rentowności przy 30-40 USD jest lekko dyskusyjny, dlatego że został wyliczony w czasach prawie zerowych stóp procentowych i w momencie, kiedy branża krwawiła i cięła wszystkie możliwe koszty, jakie można było ciąć. W normalnych warunkach tak mocne ograniczenie kosztów nie jest możliwe do utrzymania na dłuższą metę.
Już teraz firmy dostarczające sprzęt czy materiały producentom z łupków zapowiadają, że w 2017 roku będą musiały podnieść im ceny o jakieś 20%. Tak więc sam koszt materiałów i maszyn dla teksańskich nafciarzy wzrośnie już w tym roku o jedną piątą, co sprawi że wydobycie będzie rentowne na poziomie nie 40, ale 48 USD za baryłkę.
OK, stop. Ja o ropie mogę tak jeszcze długo opowiadać, ale przejdźmy w końcu do rzeczy.
Jak zainwestować w ropę naftową i jak zrobić to mądrze
Zainwestować w ropę naftową można na wiele sposobów. Ja proponuję akurat zakład mieszany, w którym znajdą się firmy zapewniające i serwisujące sprzęt do wydobycia dla wytwórców ropy z łupków oraz firmy dostarczające materiały potrzebne do produkcji surowca, a także sama ropa naftowa.
Pierwszą kategorię załatwi nam ETF o nazwie SPDR S&P Oil & Gas Equipment & Services (NYSE: XES). Branża łupkowa się rozwija i to jest fakt niezaprzeczalny. Dzieje się to póki co bez względu na krótkoterminowe wahania ceny ropy naftowej. Żeby sektor się rozwijał i żeby wydobycie szło pełną parą, to nafciarze potrzebują zaawansowanego sprzętu. Popyt napędza podaż. Producenci i serwisanci takiego sprzętu znajdują się właśnie w ETF-ie o symbolu XES.
Druga kategoria to producenci piasku używanego w ogromnych ilościach przy wydobyciu ropy z łupków. Dwie ciekawe firmy, które go dostarczają to Silica Holdings (NYSE: SLCA) i Hi-Crush Partners (NYSE: HCLP).
Nie będę się rozpisywał o fundamentach, bo to sobie możecie sami sprawdzić. Powiem tylko, że prognozowany wzrost przychodów tych firm na najbliższe lata mieści się w przedziale 300-500% i jeśli do 2018 roku kurs akcji wzrośnie o 100%, to nawet wtedy spowoduje to zmniejszenie się wskaźnika P/E o połowę w stosunku do tego co jest dzisiaj. Tak więc prognozowany przeze mnie zysk z tej inwestycji to minimum 100% w ciągu dwóch lat.
Trzeci pomysł to po prostu certyfikaty na ropę naftową lub ETF-y. Minusem jest tu natomiast contango i inne opłaty za zarządzanie, które zjedzą część zysków.
Więcej o tym, co to jest contango pisałem w tym miejscu.
Nie polecam instrumentów lewarowanych, które mają dzienny reset dźwigni, bo ropa jest bardzo zmienna i kurs może jeszcze spaść dużo niżej zanim odbije, tym samym wymazując nam całą zainwestowaną gotówkę.
Więcej o tym, dlaczego lewarowane certyfikaty są kiepskim pomysłem, pisałem w tym miejscu.
Dlaczego nie zainwestować bezpośrednio w ropę naftową?
Po ostatnich spadkach inwestycja w cały ten sektor wydaje się szalenie atrakcyjna cenowo, ale moim zdaniem to firmy związane z łupkami mają największy potencjał na wzrosty. Nawet jak ropa będzie spadała jeszcze w ciągu kilku kolejnych dni/tygodni, to nie sprawi, że firmy łupkowe nagle przestaną się rozwijać i otwierać nowe wieże.
Firmy, które dostarczają piasek do wydobycia, będą zarabiały dokładnie takie same pieniądze nawet wtedy, gdy cena ropy spadnie do 40 USD. Jeśli do wydobycia baryłki ropy potrzeba zużyć piasku za 5 USD, to bez względu na to ile aktualnie na rynku kosztuje ropa naftowa, firma produkująca piasek dostanie swoje 5 USD od baryłki. Stąd mój pomysł, żeby relatywnie mało pieniędzy włożyć w samą ropę, a więcej w firmy związane pośrednio z wydobyciem, które mocniej skorzystają nie tyle na wyższych cenach ropy, co na rozwoju branży łupkowej.
Mimo wszystko są to jednak instrumenty skorelowane, dlatego nie ma co przesadzać z ich udziałem w całości portfela. U mnie w tym momencie cała branża odpowiada za jakieś 20% portfolio, jeśli chodzi o ryzyko, które te papiery generują, co na moje standardy jest i tak już ogromną pozycją.
Gdyby jednak jakimś cudem cena ropy Brent poleciała jeszcze niżej niż 45 USD, to zamierzam zwiększyć swoją ekspozycję na ten sektor do 30%.
A gdyby spadła poniżej 40 USD, to dzwonię do znajomego Hindusa i umawiam się na wycięcie nerki.
PS. Dobrym rozwiązaniem przy wchodzeniu teraz na rynek jest od razu zabezpieczenie się na opcjach na wypadek dalszych krótkoterminowych spadków. Jeśli na przykład kupujecie 300 akcji HCLP przy cenie 13,30 USD, to kupcie od razu trzy PUT-y z terminem na lipiec albo sierpień i z ceną wykonania 13 USD. W ten sposób w całej transakcji zaryzykujecie wyłącznie 30 centów na akcję, czyli łącznie 90 dolarów plus koszt zakupu opcji.
Taka strategia hedgingowa nazywa się married put i więcej pisałem o niej w tym artykule.