Cobalt 27: Potężny zakład o przyszłość samochodów elektrycznych, czyli jak zainwestować w kobalt używany do produkcji baterii litowo-jonowych
O tym, że przyszłość motoryzacji upstrzona będzie symbolami woltów i amperów chyba nikogo przekonywać już nie trzeba. Pytanie tylko, którzy gracze zdominują rynek? Nowatorska Tesla czy starzy wyjadacze w rodzaju Toyoty lub General Motors? Można tu długo dyskutować i postawić zakład na konkretnego konia w nadziei, że to on wygra wyścig lub… obstawić wszystkie konie jednocześnie i zainwestować w coś, bez czego żadna mechaniczna szkapa nie ujedzie nawet kilometra. Tym czymś jest kobalt.
„Cobalt is the new lithium”, czyli o co to całe zamieszanie
Zielona rewolucja już od roku bez żadnej zadyszki napędza ceny niszowych kiedyś metali, czyli litu i kobaltu, które dzisiaj są (a w przyszłości będą) nieodłącznym składnikiem pożądanym przez branżę motoryzacyjną i nie tylko przez nią.
Mówimy tu bowiem o bateriach do laptopów czy telefonów komórkowych, ale przede wszystkim jednak o ogniwach do zasilania samochodów elektrycznych i magazynowania energii wytwarzanej przez coraz popularniejsze i coraz bardziej efektywne panele solarne.
Kobalt posiada unikalne właściwości do przewodzenia prądu o dużej gęstości, dlatego idealnie nadaję się jako kluczowy element pojemnych baterii. Najszybsza Tesla, która rozpędza się do setki w nieco ponad dwie sekundy, wykorzystuje aż 14,9 kg kobaltu w jednym swoim akumulatorze. U innych producentów masa ta oscyluje w zakresie 4-14 kg.
Szacuje się jednak, że do 2021 roku na świecie będzie jeździło cztery razy więcej samochodów elektrycznych niż dzisiaj. Co to oznacza? Cztery razy większe zapotrzebowanie na kobalt.
Pierwsze efekty zwiększonego popytu już zresztą widać. Rok temu po raz pierwszy od 2009 roku pojawił się na rynku deficyt kobaltu, co w ciągu kilku miesięcy posłało jego cenę na giełdzie w Londynie z 32 000 USD do 58 000 USD za tonę. To skok o 80% w pół roku!
Bezsprzecznie rosnące zapotrzebowanie na kobalt według wielu ekspertów doprowadzi w najbliższych latach do dalszych braków na rynku, co prawdopodobnie spowoduje wystrzał cen o poziom jeszcze większy niż w tym roku.
Trzy argumenty za tym, że cena kobaltu będzie rosła
Dodatkowym źródłem niepewności i ewentualnego braku ciągłości wydobycia może być sam rejon, w którym większość metalu jest wykopywana, czyli… Kongo.
W Demokratycznej Republice Konga sytuacja i napięcie polityczne potrafi zmieniać się bardzo szybko, co może potencjalnie doprowadzić do przyszłych kłopotów z wydobyciem.
Niestabilność państwa i niski poziom bezpieczeństwa to zresztą jedno, ale bieżącym problemem jest też niewydolna infrastruktura, która w centralnych częściach kraju praktycznie nie istnieje i musi być budowana od nowa przez firmy wydobywające kobalt. To szalenie podnosi koszty, co potem przekłada się na ceny metalu.
Druga sprawa to fakt, że tylko 1% wydobywanego kobaltu pochodzi z kopalni zajmujących się wyłącznie tym procesem. Cała reszta metalu odkrywana jest jako produkt uboczny pracy przy wykopywaniu miedzi i niklu.
To z kolei oznacza, że nagły gwałtowny wzrost zapotrzebowania na kobalt nie sprawi, że momentalnie wzrośnie jego produkcja jak w przypadku litu. Wydobycie kobaltu w dużej mierze uzależnione jest bowiem właśnie od popytu na miedź i nikiel, których kobalt jest produktem ubocznym. Mówiąc w uproszczeniu – nikt nie będzie zwiększał wydobycia miedzi tylko dlatego, żeby uzyskać przy okazji dodatkową porcję kobaltu.
Trzeci argument sugerujący utrzymanie wysokich cen klaruje się w momencie, kiedy spojrzymy na to, kto kontroluje ponad 50% światowej produkcji rafinowanego kobaltu. Otóż są to… Chińczycy.
Nie da się ukryć, że kontrola ponad połowy światowej produkcji danego towaru, na który błyskawicznie rośnie zapotrzebowanie, daje sporą możliwość podtrzymywania cen tego towaru właściwie na dowolnym poziomie.
Dodatkowo korzystając z niskich do tej pory cen, od 2014 roku chińskie Narodowe Biuro Rezerw masowo skupuje i magazynuje fizyczny kobalt, który kiedyś będzie można wykorzystać do produkcji krajowych samochodów elektrycznych.
Myślę, że nie jest jeszcze za późno, aby pójść tym samym samym tropem co Chińczycy. Zwłaszcza, że umożliwiła nam to właśnie pewna kanadyjska firma.
Jak zainwestować w kobalt nie wydając 58 tysięcy dolarów?
Teoretycznie nikt nie broni nam zapisać się w charakterze członka London Metal Exchange, ściągnąć platformę LME Select i przez internet kupić kontrakty terminowe na fizyczny kobalt.
Problemy są tu jednak dwa. Zostać członkiem LME wcale nie jest tak prosto, ani tanio. Otwarcie konta kosztuje 4 000 USD, a roczny abonament pozwalający na handel przez LME Select wynosi od 30 000 do 95 000 USD. Drugi problem to fakt, że najmniejszą jednostką kobaltu dopuszczoną do handlu na LME jest jedna tona, za którą zapłacić trzeba dzisiaj… 57 000 USD.
Gdyby jednak wydanie niemal sześćdziesięciu tysięcy dolarów było dla kogoś zbyt dużym wyzwaniem, to mniej więcej od miesiąca istnieje dużo prostszy sposób.
Na początku czerwca 2017 roku na kanadyjskiej giełdzie w Toronto zadebiutowała nietypowa spółka o nazwie Cobalt 27 Capital Corp. (TSX: KBLT), której akcje miesiąc później pojawiły się także do kupienia na giełdzie we Frankfurcie (FRA: 27o).
Dlaczego warto kupić akcje Cobalt 27 (poza tym, że nie mamy wyboru)?
Cobalt 27 Capital Corp. działa na rynku już od 2006 roku, jednak dopiero dwa miesiące temu zdecydowała się na debiut giełdowy, aby zdobyć kapitał. Na co?
Pieniądze uzyskane z debiutu firma niemal w całości wydała na wykonanie opcji na zakup i fizyczną dostawę 2158 ton kobaltu. Teraz metal przechowywany jest w trzech magazynach w Baltimore, w Rotterdamie i w Antwerpii. Spółka planuje cały czas uzupełniać swoje zapasy, a gdy zapotrzebowanie na kobalt (i jego cena na rynku) zaczną rosnąć, korporacja zamierza stopniowo odsprzedawać kupiony wcześniej metal bezpośrednio producentom samochodów czy baterii zarabiając na tym spore pieniądze.
W odróżnieniu od molochów typu Glencore, Cobalt 27 inwestuje tylko i wyłącznie w czysty kobalt, a więc jej zyski uzależnione są jedynie od ceny tego konkretnego metalu. Inwestycja w jej akcje bardziej przypomina więc kupienie jednostek funduszu ETF, który w sejfach przechowuje rzeczywiste aktywa, jak na przykład złoto.
Spółka co prawda podaje, że dopuszcza w przyszłości działania w rodzaju akwizycji kopalni kobaltu na własność, ale zawsze będą to działania „papierowe” i związane wyłącznie z tym jednym metalem, bez prowadzenia żadnej innej działalności operacyjnej, która mogłaby wygenerować jakiekolwiek ryzyko biznesowe.
Nabycie akcji firmy Cobalt 27 możemy więc potraktować trochę jak kupienie paru kilogramów kobaltu, który ściągany jest z rynku po aktualnej cenie i składowany w magazynach w oczekiwaniu na wyższy kurs, aby odsprzedać go potem o wiele drożej.
W najbliższej przyszłości Cobalt 27 planuje także wprowadzenie systemu wypłaty dywidendy, która generowana będzie z opłat licencyjnych (2-3% rocznie) pochodzących od rafinerii przetwarzających kobalt.
Minusem inwestycji w akcje firmy jest to, że właściwie nie da się ich wycenić żadnymi tradycyjnymi metodami poza oceną wartości składowanego metalu.
Spółka w magazynach posiada dzisiaj łącznie 2158 ton kobaltu, którego aktualna cena na LME wynosi 57 000 USD za tonę. Teoretycznie więc sama wartość fizycznych aktywów firmy to 123 miliony dolarów. Dzisiejsza kapitalizacja na giełdzie wynosi natomiast 210 milionów dolarów kanadyjskich, co daje 169 milionów dolarów amerykańskich. Tak więc twarde Price/Book Value wynosi obecnie 1.37, czyli całkiem nieźle.
Nie zapominajmy jednak, że spółka posiada jeszcze dodatkowe wartości niematerialne, jak umowy z rafineriami, na mocy których każdego roku te drugie wypłacać będą firmie dodatkowe odsetki od każdej dostarczonej i przetworzonej tony kobaltu, co powinno w przyszłości przełożyć się na wypłatę dywidendy.
Akcje Cobalt 27 Capital Corp. kupić można na giełdzie w Toronto (Symbol: KBLT) lub we Frankfurcie (Symbol: 27o) za pośrednictwem, np. Degiro lub Interactive Brokers.
Przeczytaj też artykuł na temat tego, jak łatwo można zainwestować na lit.