To miałem na myśli mówiąc, że przeceniana jest rola banków centralnych (nie mogę niestety znaleźć nowszych skompilowanych danych niż 2014 r.):
Dług w ich rękach stanowi tylko ułamek całego zadłużenia państw. FED ma jakieś $2.5bn (po naszemu) obligacji, a całe zadłużenie USA wynosi już ponad $20 bn, a więc FED ma ledwie 10% obligacji. $2.5 bn to potężna kwota, jasne, ale oni planują robić rozładowanie tego długu po 20 mld miesięcznie, a cały rynek w skali miesiąca wynosi ile, 80 mld? Wiadomo, że ta operacja będzie musiała wpłynąć na rentowności, ale nie wydaje mi się, żeby to było w aż tak dużym stopniu, żeby mówić o krachu.
Piszesz, że SNB skupuje akcje, a BOJ ETF-y. No jasne, ale to chyba dobrze dla giełdy? Pomijam już, że BOJ skupuje lokalne aktywa z Tokio, no ale czy to nie świadczy tylko o tym, że popyt na japońskie akcje będzie się utrzymywał jeszcze przynajmniej przez kilka lat? To jest dobra strategia, podłączać się pod taki front running przed bankami centralnymi :)
Zalatany jestem ostatnio, ale w wolnej chwili sprawdzę jak to wygląda od strony balance sheetów banków centralnych; w sensie czy te ich zakupy to nie jest czasem jakiś śladowy procent wszystkich aktywów.
Natomiast co do dot-comów, moim zdaniem absolutnie nie można tego porównywać, bo wtedy była inna, "gorsza jakość" przewartościowania rynku. Chodzi mi o to, że wtedy giełdę zalała fala spółek wydmuszek, które nigdy w życiu nie zarobiły ani centa, a ich biznes-plan wyglądał jak napisany przez dziecko z podstawówki na lekcji z przedsiębiorczości. To nie były prawdziwe biznesy, tylko jakiś żart. W takim przypadku ich przewartościowanie i wycena na poziomie P/E 40 była kuriozalna.
Co innego dzisiaj. Dzisiaj na giełdzie mamy silne spółki, które potrafią zarabiać pieniądze. Najbardziej przewartościowane są chyba obecnie FANG-i, ale nie można porównywać ich do kondycji spółek z ery dot-comów. To jest zupełnie inny świat, inny potencjał i "inna jakość" przewartościowania. Mam na myśli to, że ktoś kto chce 40 razy przepłacić za akcje firmy sprzedającej w internecie karmę dla psów, która w dodatku nigdy nie osiągnęła ani cena zysku netto, to na to nie ma żadnego racjonalnego wytłumaczenia. Jednak zupełnie inna sytuacja następuje, gdy ktoś chce przepłacić 40 razy za firmy typu Apple, Google czy Facebook, których pozycja finansowa i skala regularnego zwiększania przychodów/zysków znajduje się na niewyobrażalnie wysokim poziomie. Nie wspominając o ogromnym potencjale na dalszy rozwój w przyszłości, z uwagi na coraz bardziej ztechnologizowany, autonomiczny i elektroniczny świat.
Poza tym, dzisiaj cała giełda ma P/E na poziomie ok. 20, w czasach dot-comów to było 40, więc skoro takimi badziewnymi spółkami jak w 2000 r. giełda wspięła się do P/E 40, to czemu nie miałaby się wspiąć w te same okolice przy pomocy o wiele solidniejszych spółek, które mamy dzisiaj? Obecnie wzrost giełdy i firm (które jako całość są przewartościowane – zgoda) bazują na soczystych zyskach, zwiększających się przychodach i cały czas rosnących EPS-ach. Są podstawy ku wzrostom, w przeciwieństwie do tego, co było 18 lat temu. Dlatego uważam, że sam fakt przewartościowania rynku nie jest absolutnie żadnym katalizatorem do spadków.
Pomijam już, że giełda jako całość jest przewartościowana, ale na rynku ciągle znajdują się bardzo fajne spółki, których P/E utrzymuje się w okolicach 10-13. Więc też ciężko oczekiwać, żeby takie firmy nagle runęły, bo zwyczajnie nie ma ku temu powodu. Jeśli już, to właśnie jakaś drobna korekta na całości, ale to bardziej wynikająca z chęci realizacji zysków, a nie z jakichś powodów merytorycznych. Tak bym to widział :)
To wszystko oczywiście pod warunkiem, że nagle nie wydarzy się coś nieprzewidywalnego i fundamenty nie odwrócą się o 180 stopni, no ale o tym ciężko mówić, bo takie rzeczy są... nieprzewidywalne.
PS. Przeniosłem nas do innego wątku :)