Re: Psychologia tradingu
: 02 mar 2020, 12:10
Ja się w stu procentach podpisuję pod tym, co powiedział Rastignac, a co mógłbym skrócić do wniosku, że im bardziej świadome decyzje podejmuje się na giełdzie i im więcej rozumie się z tego, jak działają rynki, tym spokojniej śpi się w trakcie korekt i dużych spadków.
A co do kwestii czysto psychologicznych… Mogę tu mówić wyłącznie za siebie, a nie o jakichś prawdach objawionych, ale w moim przypadku bardzo bardzo pomogła kiedyś likwidacja ekspozycji na wszelkiego rodzaju bodźce (notowania, newsy, media społecznościowe). Zauważyłem, że szum medialny, skoki cen i opinie innych potwornie działają mi na nerwy i zmuszają do tego, żeby reagować na każdą najmniejszą nawet nowinkę czy każde najmniejsze obsunięcie. Niby od zawsze byłem inwestor długoterminowy, ale jak widziałem obsunięcie o 5% w ciągu jednego dnia, to od razu włączał się u mnie daytrader albo co gorsza short-seller, co potem było fatalne w skutkach. Dlatego któregoś razu zdecydowałem, że wyniki swojego portfela będę sprawdzał tylko raz w tygodniu w sobotę. Właśnie po to, żeby pominąć cały szum informacyjny z tygodnia i żeby nie reagować i nie stresować się tym, że coś, co kupiłem wczoraj, akurat dzisiaj spada o 5%. Zwłaszcza, że na koniec tygodnia to coś często i tak wracało do punktu wyjścia.
Potem podbiłem stawkę i przestałem czytać jakiekolwiek wiadomości z portali internetowych, które są aktualizowane na żywo. Zamiast tego raz dziennie czytałem tabletową wersję WSJ i FT, a raz w tygodniu The Economist, Barrons’a i Bloomberg Businessweek. Całkowicie zrezygnowałem też z TV (CNBC i Bloomberga). No i pierwsza rzecz po wstaniu rano to nie było sprawdzanie tego, jak zamknęła się Azja i jak otwiera się Europa, tylko chill out, czas na kawę, herbatkę, medytację, czasem siłownię, pisanie dziennika, posłuchanie nowej płyty, pogranie na pianinie, a potem przejrzenie kalendarza i zaplanowanie listy rzeczy do zrobienia. Taki „slow morning” to był (i dalej jest) dla mnie totalny game changer, jeśli chodzi o późniejsze reagowanie na to, jakie informacje napływają do mnie z rynków czy generalnie z życia. Jak dobrze i na luzie zacznę swój dzień, to potem nawet zabójczo medialny wirus nie jest mnie w stanie wyprowadzić z równowagi.
W moim przypadku to naprawdę miało sens, bo zauważyłem, że sprawdzanie rano newsów, notowań i generalnie internetu od razu ustawia mi dzień – jeśli w Azji był krach i kontrakty szorują po dnie, to mój dzień i mój nastrój już jest z góry ustalony jako kiepski. Jeśli akurat Azja biła rekordy, to mój dzień będzie optymistyczny. No i w momencie, kiedy zrozumiałem, że to jakiś absurd, że przecież nie mogę uzależniać typu swojego dnia od tego, co akurat robią rynki, to w ogóle przestałem przed południem czytać newsy, a wyniki portfela sprawdzam raz na tydzień i wtedy dokonuję pobieżnej analizy, a raz na kwartał (po sprawozdaniach) analizy gruntownej.
To, co chcę powiedzieć to, że jeśli ograniczy się negatywne bodźce, to momentalnie znika jakikolwiek stres i chęć czy potrzeba działania. Skoro nie wiem, że Greg na Twitterze wieszczy krach (bo nie czytam Twittera), to jak u diabła miałbym się tym stresować? Prawa logiki, nie? :) Kiedy z kolei w sobotę analizuję sobie portfel i nadrabiam newsy, to mam czas, żeby podejść do tego na spokojnie, bez pośpiechu, bez nerwów. Co mi da pośpiech, skoro giełda i tak jest zamknięta?
Wartości dodane mniejszego obciążenia bodźcami są takie, że podejmuje się mniej decyzji i są one bardziej przemyślane. Doświadczenie już nauczyło mnie, że pierwsza reakcja zazwyczaj jest błędna i fatalna w skutkach. Jak sobie mechanicznie ograniczyłem możliwość działania na bazie pierwszej reakcji (w sobotę to sobie mogę), to często się okazywało, że w nowym tygodniu podejmowałem na spokojnie zupełnie inne decyzje niż na początku podpowiadała mi intuicja. Wszystko dlatego, że był czas na spokojną analizę tego, co wydarzyło się w ciągu tygodnia.
To taki prosty trik, którym mogę się podzielić i który u mnie kiedyś zdziałał cuda. Ograniczenie bodźców i ograniczenie ekspozycji na szum.
No ale tak czy inaczej, wracam do tego, co napisał Rastignac, bo moim zdaniem taka właśnie świadomość tego, co się robi i po co się tu jest, ma wbrew pozorom przeogromne znaczenie z punktu widzenia psychologicznego, ponieważ daje pewność siebie i pozwala odróżnić to co wiem od tego czego nie wiem. Wiedząc, czego nie wiem, jestem w stanie odpowiednio się na to przygotować. A dobry plan i dobre przygotowanie daje mi dużą pewność siebie. Duża pewność siebie pozwala natomiast całkiem lekko przetrwać wszystkie sztormy i burze :)
Moim zdaniem ta duża pewność siebie wynika wyłącznie z dwóch rzeczy: z wiedzy i z doświadczenia. Obie są w zasięgu ręki praktycznie każdego.
A tak swoją drogą, dawno temu też pomogło ze mnie zdjąć presję i stres to, jak uświadomiłem sobie, że kiedyś tam za kilkadziesiąt lat będąc już u kresu swoich sił, przecież nie będę zastanawiał się i analizował czy czterdzieści lat temu w 2019 roku pobiłem benchmark, tylko raczej na łożu śmierci zapytam się o to, czy miałem fajne życie, które sprawiało mi frajdę.
No ale to temat o psychologii, a nie o filozofii, więc nie idźmy tą drogą :)
A co do kwestii czysto psychologicznych… Mogę tu mówić wyłącznie za siebie, a nie o jakichś prawdach objawionych, ale w moim przypadku bardzo bardzo pomogła kiedyś likwidacja ekspozycji na wszelkiego rodzaju bodźce (notowania, newsy, media społecznościowe). Zauważyłem, że szum medialny, skoki cen i opinie innych potwornie działają mi na nerwy i zmuszają do tego, żeby reagować na każdą najmniejszą nawet nowinkę czy każde najmniejsze obsunięcie. Niby od zawsze byłem inwestor długoterminowy, ale jak widziałem obsunięcie o 5% w ciągu jednego dnia, to od razu włączał się u mnie daytrader albo co gorsza short-seller, co potem było fatalne w skutkach. Dlatego któregoś razu zdecydowałem, że wyniki swojego portfela będę sprawdzał tylko raz w tygodniu w sobotę. Właśnie po to, żeby pominąć cały szum informacyjny z tygodnia i żeby nie reagować i nie stresować się tym, że coś, co kupiłem wczoraj, akurat dzisiaj spada o 5%. Zwłaszcza, że na koniec tygodnia to coś często i tak wracało do punktu wyjścia.
Potem podbiłem stawkę i przestałem czytać jakiekolwiek wiadomości z portali internetowych, które są aktualizowane na żywo. Zamiast tego raz dziennie czytałem tabletową wersję WSJ i FT, a raz w tygodniu The Economist, Barrons’a i Bloomberg Businessweek. Całkowicie zrezygnowałem też z TV (CNBC i Bloomberga). No i pierwsza rzecz po wstaniu rano to nie było sprawdzanie tego, jak zamknęła się Azja i jak otwiera się Europa, tylko chill out, czas na kawę, herbatkę, medytację, czasem siłownię, pisanie dziennika, posłuchanie nowej płyty, pogranie na pianinie, a potem przejrzenie kalendarza i zaplanowanie listy rzeczy do zrobienia. Taki „slow morning” to był (i dalej jest) dla mnie totalny game changer, jeśli chodzi o późniejsze reagowanie na to, jakie informacje napływają do mnie z rynków czy generalnie z życia. Jak dobrze i na luzie zacznę swój dzień, to potem nawet zabójczo medialny wirus nie jest mnie w stanie wyprowadzić z równowagi.
W moim przypadku to naprawdę miało sens, bo zauważyłem, że sprawdzanie rano newsów, notowań i generalnie internetu od razu ustawia mi dzień – jeśli w Azji był krach i kontrakty szorują po dnie, to mój dzień i mój nastrój już jest z góry ustalony jako kiepski. Jeśli akurat Azja biła rekordy, to mój dzień będzie optymistyczny. No i w momencie, kiedy zrozumiałem, że to jakiś absurd, że przecież nie mogę uzależniać typu swojego dnia od tego, co akurat robią rynki, to w ogóle przestałem przed południem czytać newsy, a wyniki portfela sprawdzam raz na tydzień i wtedy dokonuję pobieżnej analizy, a raz na kwartał (po sprawozdaniach) analizy gruntownej.
To, co chcę powiedzieć to, że jeśli ograniczy się negatywne bodźce, to momentalnie znika jakikolwiek stres i chęć czy potrzeba działania. Skoro nie wiem, że Greg na Twitterze wieszczy krach (bo nie czytam Twittera), to jak u diabła miałbym się tym stresować? Prawa logiki, nie? :) Kiedy z kolei w sobotę analizuję sobie portfel i nadrabiam newsy, to mam czas, żeby podejść do tego na spokojnie, bez pośpiechu, bez nerwów. Co mi da pośpiech, skoro giełda i tak jest zamknięta?
Wartości dodane mniejszego obciążenia bodźcami są takie, że podejmuje się mniej decyzji i są one bardziej przemyślane. Doświadczenie już nauczyło mnie, że pierwsza reakcja zazwyczaj jest błędna i fatalna w skutkach. Jak sobie mechanicznie ograniczyłem możliwość działania na bazie pierwszej reakcji (w sobotę to sobie mogę), to często się okazywało, że w nowym tygodniu podejmowałem na spokojnie zupełnie inne decyzje niż na początku podpowiadała mi intuicja. Wszystko dlatego, że był czas na spokojną analizę tego, co wydarzyło się w ciągu tygodnia.
To taki prosty trik, którym mogę się podzielić i który u mnie kiedyś zdziałał cuda. Ograniczenie bodźców i ograniczenie ekspozycji na szum.
No ale tak czy inaczej, wracam do tego, co napisał Rastignac, bo moim zdaniem taka właśnie świadomość tego, co się robi i po co się tu jest, ma wbrew pozorom przeogromne znaczenie z punktu widzenia psychologicznego, ponieważ daje pewność siebie i pozwala odróżnić to co wiem od tego czego nie wiem. Wiedząc, czego nie wiem, jestem w stanie odpowiednio się na to przygotować. A dobry plan i dobre przygotowanie daje mi dużą pewność siebie. Duża pewność siebie pozwala natomiast całkiem lekko przetrwać wszystkie sztormy i burze :)
Moim zdaniem ta duża pewność siebie wynika wyłącznie z dwóch rzeczy: z wiedzy i z doświadczenia. Obie są w zasięgu ręki praktycznie każdego.
A tak swoją drogą, dawno temu też pomogło ze mnie zdjąć presję i stres to, jak uświadomiłem sobie, że kiedyś tam za kilkadziesiąt lat będąc już u kresu swoich sił, przecież nie będę zastanawiał się i analizował czy czterdzieści lat temu w 2019 roku pobiłem benchmark, tylko raczej na łożu śmierci zapytam się o to, czy miałem fajne życie, które sprawiało mi frajdę.
No ale to temat o psychologii, a nie o filozofii, więc nie idźmy tą drogą :)