Psychologia tradingu
Re: Psychologia tradingu
Ja się w stu procentach podpisuję pod tym, co powiedział Rastignac, a co mógłbym skrócić do wniosku, że im bardziej świadome decyzje podejmuje się na giełdzie i im więcej rozumie się z tego, jak działają rynki, tym spokojniej śpi się w trakcie korekt i dużych spadków.
A co do kwestii czysto psychologicznych… Mogę tu mówić wyłącznie za siebie, a nie o jakichś prawdach objawionych, ale w moim przypadku bardzo bardzo pomogła kiedyś likwidacja ekspozycji na wszelkiego rodzaju bodźce (notowania, newsy, media społecznościowe). Zauważyłem, że szum medialny, skoki cen i opinie innych potwornie działają mi na nerwy i zmuszają do tego, żeby reagować na każdą najmniejszą nawet nowinkę czy każde najmniejsze obsunięcie. Niby od zawsze byłem inwestor długoterminowy, ale jak widziałem obsunięcie o 5% w ciągu jednego dnia, to od razu włączał się u mnie daytrader albo co gorsza short-seller, co potem było fatalne w skutkach. Dlatego któregoś razu zdecydowałem, że wyniki swojego portfela będę sprawdzał tylko raz w tygodniu w sobotę. Właśnie po to, żeby pominąć cały szum informacyjny z tygodnia i żeby nie reagować i nie stresować się tym, że coś, co kupiłem wczoraj, akurat dzisiaj spada o 5%. Zwłaszcza, że na koniec tygodnia to coś często i tak wracało do punktu wyjścia.
Potem podbiłem stawkę i przestałem czytać jakiekolwiek wiadomości z portali internetowych, które są aktualizowane na żywo. Zamiast tego raz dziennie czytałem tabletową wersję WSJ i FT, a raz w tygodniu The Economist, Barrons’a i Bloomberg Businessweek. Całkowicie zrezygnowałem też z TV (CNBC i Bloomberga). No i pierwsza rzecz po wstaniu rano to nie było sprawdzanie tego, jak zamknęła się Azja i jak otwiera się Europa, tylko chill out, czas na kawę, herbatkę, medytację, czasem siłownię, pisanie dziennika, posłuchanie nowej płyty, pogranie na pianinie, a potem przejrzenie kalendarza i zaplanowanie listy rzeczy do zrobienia. Taki „slow morning” to był (i dalej jest) dla mnie totalny game changer, jeśli chodzi o późniejsze reagowanie na to, jakie informacje napływają do mnie z rynków czy generalnie z życia. Jak dobrze i na luzie zacznę swój dzień, to potem nawet zabójczo medialny wirus nie jest mnie w stanie wyprowadzić z równowagi.
W moim przypadku to naprawdę miało sens, bo zauważyłem, że sprawdzanie rano newsów, notowań i generalnie internetu od razu ustawia mi dzień – jeśli w Azji był krach i kontrakty szorują po dnie, to mój dzień i mój nastrój już jest z góry ustalony jako kiepski. Jeśli akurat Azja biła rekordy, to mój dzień będzie optymistyczny. No i w momencie, kiedy zrozumiałem, że to jakiś absurd, że przecież nie mogę uzależniać typu swojego dnia od tego, co akurat robią rynki, to w ogóle przestałem przed południem czytać newsy, a wyniki portfela sprawdzam raz na tydzień i wtedy dokonuję pobieżnej analizy, a raz na kwartał (po sprawozdaniach) analizy gruntownej.
To, co chcę powiedzieć to, że jeśli ograniczy się negatywne bodźce, to momentalnie znika jakikolwiek stres i chęć czy potrzeba działania. Skoro nie wiem, że Greg na Twitterze wieszczy krach (bo nie czytam Twittera), to jak u diabła miałbym się tym stresować? Prawa logiki, nie? :) Kiedy z kolei w sobotę analizuję sobie portfel i nadrabiam newsy, to mam czas, żeby podejść do tego na spokojnie, bez pośpiechu, bez nerwów. Co mi da pośpiech, skoro giełda i tak jest zamknięta?
Wartości dodane mniejszego obciążenia bodźcami są takie, że podejmuje się mniej decyzji i są one bardziej przemyślane. Doświadczenie już nauczyło mnie, że pierwsza reakcja zazwyczaj jest błędna i fatalna w skutkach. Jak sobie mechanicznie ograniczyłem możliwość działania na bazie pierwszej reakcji (w sobotę to sobie mogę), to często się okazywało, że w nowym tygodniu podejmowałem na spokojnie zupełnie inne decyzje niż na początku podpowiadała mi intuicja. Wszystko dlatego, że był czas na spokojną analizę tego, co wydarzyło się w ciągu tygodnia.
To taki prosty trik, którym mogę się podzielić i który u mnie kiedyś zdziałał cuda. Ograniczenie bodźców i ograniczenie ekspozycji na szum.
No ale tak czy inaczej, wracam do tego, co napisał Rastignac, bo moim zdaniem taka właśnie świadomość tego, co się robi i po co się tu jest, ma wbrew pozorom przeogromne znaczenie z punktu widzenia psychologicznego, ponieważ daje pewność siebie i pozwala odróżnić to co wiem od tego czego nie wiem. Wiedząc, czego nie wiem, jestem w stanie odpowiednio się na to przygotować. A dobry plan i dobre przygotowanie daje mi dużą pewność siebie. Duża pewność siebie pozwala natomiast całkiem lekko przetrwać wszystkie sztormy i burze :)
Moim zdaniem ta duża pewność siebie wynika wyłącznie z dwóch rzeczy: z wiedzy i z doświadczenia. Obie są w zasięgu ręki praktycznie każdego.
A tak swoją drogą, dawno temu też pomogło ze mnie zdjąć presję i stres to, jak uświadomiłem sobie, że kiedyś tam za kilkadziesiąt lat będąc już u kresu swoich sił, przecież nie będę zastanawiał się i analizował czy czterdzieści lat temu w 2019 roku pobiłem benchmark, tylko raczej na łożu śmierci zapytam się o to, czy miałem fajne życie, które sprawiało mi frajdę.
No ale to temat o psychologii, a nie o filozofii, więc nie idźmy tą drogą :)
A co do kwestii czysto psychologicznych… Mogę tu mówić wyłącznie za siebie, a nie o jakichś prawdach objawionych, ale w moim przypadku bardzo bardzo pomogła kiedyś likwidacja ekspozycji na wszelkiego rodzaju bodźce (notowania, newsy, media społecznościowe). Zauważyłem, że szum medialny, skoki cen i opinie innych potwornie działają mi na nerwy i zmuszają do tego, żeby reagować na każdą najmniejszą nawet nowinkę czy każde najmniejsze obsunięcie. Niby od zawsze byłem inwestor długoterminowy, ale jak widziałem obsunięcie o 5% w ciągu jednego dnia, to od razu włączał się u mnie daytrader albo co gorsza short-seller, co potem było fatalne w skutkach. Dlatego któregoś razu zdecydowałem, że wyniki swojego portfela będę sprawdzał tylko raz w tygodniu w sobotę. Właśnie po to, żeby pominąć cały szum informacyjny z tygodnia i żeby nie reagować i nie stresować się tym, że coś, co kupiłem wczoraj, akurat dzisiaj spada o 5%. Zwłaszcza, że na koniec tygodnia to coś często i tak wracało do punktu wyjścia.
Potem podbiłem stawkę i przestałem czytać jakiekolwiek wiadomości z portali internetowych, które są aktualizowane na żywo. Zamiast tego raz dziennie czytałem tabletową wersję WSJ i FT, a raz w tygodniu The Economist, Barrons’a i Bloomberg Businessweek. Całkowicie zrezygnowałem też z TV (CNBC i Bloomberga). No i pierwsza rzecz po wstaniu rano to nie było sprawdzanie tego, jak zamknęła się Azja i jak otwiera się Europa, tylko chill out, czas na kawę, herbatkę, medytację, czasem siłownię, pisanie dziennika, posłuchanie nowej płyty, pogranie na pianinie, a potem przejrzenie kalendarza i zaplanowanie listy rzeczy do zrobienia. Taki „slow morning” to był (i dalej jest) dla mnie totalny game changer, jeśli chodzi o późniejsze reagowanie na to, jakie informacje napływają do mnie z rynków czy generalnie z życia. Jak dobrze i na luzie zacznę swój dzień, to potem nawet zabójczo medialny wirus nie jest mnie w stanie wyprowadzić z równowagi.
W moim przypadku to naprawdę miało sens, bo zauważyłem, że sprawdzanie rano newsów, notowań i generalnie internetu od razu ustawia mi dzień – jeśli w Azji był krach i kontrakty szorują po dnie, to mój dzień i mój nastrój już jest z góry ustalony jako kiepski. Jeśli akurat Azja biła rekordy, to mój dzień będzie optymistyczny. No i w momencie, kiedy zrozumiałem, że to jakiś absurd, że przecież nie mogę uzależniać typu swojego dnia od tego, co akurat robią rynki, to w ogóle przestałem przed południem czytać newsy, a wyniki portfela sprawdzam raz na tydzień i wtedy dokonuję pobieżnej analizy, a raz na kwartał (po sprawozdaniach) analizy gruntownej.
To, co chcę powiedzieć to, że jeśli ograniczy się negatywne bodźce, to momentalnie znika jakikolwiek stres i chęć czy potrzeba działania. Skoro nie wiem, że Greg na Twitterze wieszczy krach (bo nie czytam Twittera), to jak u diabła miałbym się tym stresować? Prawa logiki, nie? :) Kiedy z kolei w sobotę analizuję sobie portfel i nadrabiam newsy, to mam czas, żeby podejść do tego na spokojnie, bez pośpiechu, bez nerwów. Co mi da pośpiech, skoro giełda i tak jest zamknięta?
Wartości dodane mniejszego obciążenia bodźcami są takie, że podejmuje się mniej decyzji i są one bardziej przemyślane. Doświadczenie już nauczyło mnie, że pierwsza reakcja zazwyczaj jest błędna i fatalna w skutkach. Jak sobie mechanicznie ograniczyłem możliwość działania na bazie pierwszej reakcji (w sobotę to sobie mogę), to często się okazywało, że w nowym tygodniu podejmowałem na spokojnie zupełnie inne decyzje niż na początku podpowiadała mi intuicja. Wszystko dlatego, że był czas na spokojną analizę tego, co wydarzyło się w ciągu tygodnia.
To taki prosty trik, którym mogę się podzielić i który u mnie kiedyś zdziałał cuda. Ograniczenie bodźców i ograniczenie ekspozycji na szum.
No ale tak czy inaczej, wracam do tego, co napisał Rastignac, bo moim zdaniem taka właśnie świadomość tego, co się robi i po co się tu jest, ma wbrew pozorom przeogromne znaczenie z punktu widzenia psychologicznego, ponieważ daje pewność siebie i pozwala odróżnić to co wiem od tego czego nie wiem. Wiedząc, czego nie wiem, jestem w stanie odpowiednio się na to przygotować. A dobry plan i dobre przygotowanie daje mi dużą pewność siebie. Duża pewność siebie pozwala natomiast całkiem lekko przetrwać wszystkie sztormy i burze :)
Moim zdaniem ta duża pewność siebie wynika wyłącznie z dwóch rzeczy: z wiedzy i z doświadczenia. Obie są w zasięgu ręki praktycznie każdego.
A tak swoją drogą, dawno temu też pomogło ze mnie zdjąć presję i stres to, jak uświadomiłem sobie, że kiedyś tam za kilkadziesiąt lat będąc już u kresu swoich sił, przecież nie będę zastanawiał się i analizował czy czterdzieści lat temu w 2019 roku pobiłem benchmark, tylko raczej na łożu śmierci zapytam się o to, czy miałem fajne życie, które sprawiało mi frajdę.
No ale to temat o psychologii, a nie o filozofii, więc nie idźmy tą drogą :)
Re: Psychologia tradingu
@tomek: Dzięki Tomku, to było cenne i pewnie część z tych rad wezmę sobie do serca (akurat Twittera i całego tego szumu wokół spółek nie czytam, ale to o "slow morning" – jak najbardziej fajny pomysł). Dużo ciekawsze są takie komentarze, niż anegdotki w życia Buffeta (mam w ogóle wrażenie, że na każdą sytuację jest jakaś Złota Myśl Buffeta).
Rozumiem jednak, że nawet jeśli wyniki swojego portfela sprawdzasz raz na tydzień to i tak dobrze wiesz jakie są, bo przecież na rynki codziennie zaglądasz z racji zawodowych. Psychologia zarządzania cudzymi pieniędzmi to na pewno też ciekawy temat, ale chyba dość odrębny.
@glina Najśmiejszniejszę, że ja mam to dokładnie zdefinowane, mega dokładnie nawet, a i tak trochę nerwów się pojawia. Systemy czysto mechaniczne wcale nie są super panaceum na stress (chociaż moim zdaniem pomagają).
Rozumiem jednak, że nawet jeśli wyniki swojego portfela sprawdzasz raz na tydzień to i tak dobrze wiesz jakie są, bo przecież na rynki codziennie zaglądasz z racji zawodowych. Psychologia zarządzania cudzymi pieniędzmi to na pewno też ciekawy temat, ale chyba dość odrębny.
@glina Najśmiejszniejszę, że ja mam to dokładnie zdefinowane, mega dokładnie nawet, a i tak trochę nerwów się pojawia. Systemy czysto mechaniczne wcale nie są super panaceum na stress (chociaż moim zdaniem pomagają).
Re: Psychologia tradingu
reuptake, faktycznie podczas konsultacji czy szkoleń na platformie trudno nie widzieć, co robią chociażby indeksy, więc chcąc nie chcąc te informacje od szerokiego rynku do mnie trafiają, ale nigdy nie używam swojej właściwej platformy właśnie po to, żeby nie widzieć, jak zachowują się "moje" akcje i żeby mnie to nie rozpraszało, więc swój portfel faktycznie sprawdzam raz na tydzień. Nawet po wczorajszym dniu tam nie zaglądałem i nie zamierzam, bo plan był taki, że po ostatniej poniedziałkowej potężnej luce dałem sobie tydzień na wstrzymanie, żeby zobaczyć jak sytuacja się rozwinie, a potem w piątek przed weekendem przeanalizowałem temat i dokonałem solidnych zakupów, dając sobie teraz znowu tydzień czasu, żeby zobaczyć czy to dead cat bounce, czy jednak trwałe odbicie. Tak więc ogólnie wiem, co się dzieje na rynku w trakcie tygodnia, ale nie mam pojęcia co dokładnie dzieje się z moimi aktywami. Dzięki temu mogę w stu procentach skupić się na mądrzejszych rzeczach niż na wpatrywaniu się w ekran z notowaniami.
Swoją drogą chyba bym zwariował, jakbym każdego dnia przez cały tydzień musiał patrzeć, że mój portfel topnieje o kilkadziesiąt tysięcy w odstępach co 24 godziny. Wątpię, żebym był w stanie skupić się w tym czasie na innych zadaniach w sposób efektywny i na 100% swoich możliwości. Nie wspominając o nieustannej walce pod tytułem: "A może jednak sprzedać? Może dokupić? Może zagrać na spadki? Może odkupić obligacje? Może już wymienić dolary?" Stąd decyzja, żeby ograniczać te wszystkie bodźce do minimum i nie zaprzątać sobie głowy przejściowym szumem.
A pomijam już, że ja najczęściej w trakcie każdego tygodnia mam z góry zaplanowane 2-3 dni totalnie off na realizowanie własnych tematów. Mam wtedy przez cały dzień wyłączony telefon, nie sprawdzam maila, nie zaglądam na Slacka, nie wchodzę na forum, nie umawiam żadnych spotkań. W takich dniach to już w ogóle nie wiem, co dzieje się na świecie i jakoś nigdy jeszcze nie przeszkodziło mi to w podejmowaniu dobrych decyzji. Jak mam w kalendarzu zaplanowany piątek czy sobotę na podjęcie kilku decyzji inwestycyjnych, to wtedy po prostu siadam na cały dzień, robię solidny research, analizuję wszystkie dane, a potem podejmuję szereg decyzji, ale wszystkie odnośnie jednego tematu, np. inwestycje. To trochę taka idea dni tematycznych, gdzie cały dzień z góry zaplanowany jest na to, żeby poświęcić go na realizację wyłącznie jednego celu i nie rozpraszać się innymi rzeczami. Polecam w ogóle świetną książkę na temat zarządzania czasem, bo to chyba dzisiaj ginąca umiejętność: https://www.tradingforaliving.pl/deep-work-ksiazka/
Co do zarządzania cudzymi pieniędzmi, to mam cały czas w planie napisać na bloga taki tekst w stylu "Czego nauczyłem się prowadząc fundusz inwestycyjny", bo asset management to jest jednak zupełnie inny świat, inne problemy i inne podejście niż zarządzanie własnym kapitałem. Wbrew pozorom jest to też zajęcie o wiele bardziej stresujące. Jak tracę swoje pieniądze, na przykład w wyniku zwykłej pomyłki lub błędu, to po pierwsze jest to wyłącznie moja wina, a po drugie pieniądze da się odpracować. Natomiast jak w ten sposób stracę pieniądze osób, które mi zaufały, to nie jest to ich wina, a ja nie tracę tylko pieniędzy, ale też reputację i zaufanie, a tego już tak szybko nie da się odpracować. Stąd jest większa presja na aspekty typu ograniczanie ryzyka, minimalizowanie wahań, dobra alokacja aktywów, częstsze rebalansowanie; większą uwagę przywiązuje się też do kwestii ryzyka walutowego, bo udziały funduszu wyceniane są w EUR lub PLN, a większość aktywów jednak rozliczana jest w USD.
No a w przypadku portfela indywidualnego jednak największy nacisk stawia się na wynik, a cała reszta aspektów jest marginalizowana. Myślę, że to jest największa różnica, to znaczy w doborze giełdowych priorytetów.
Swoją drogą chyba bym zwariował, jakbym każdego dnia przez cały tydzień musiał patrzeć, że mój portfel topnieje o kilkadziesiąt tysięcy w odstępach co 24 godziny. Wątpię, żebym był w stanie skupić się w tym czasie na innych zadaniach w sposób efektywny i na 100% swoich możliwości. Nie wspominając o nieustannej walce pod tytułem: "A może jednak sprzedać? Może dokupić? Może zagrać na spadki? Może odkupić obligacje? Może już wymienić dolary?" Stąd decyzja, żeby ograniczać te wszystkie bodźce do minimum i nie zaprzątać sobie głowy przejściowym szumem.
A pomijam już, że ja najczęściej w trakcie każdego tygodnia mam z góry zaplanowane 2-3 dni totalnie off na realizowanie własnych tematów. Mam wtedy przez cały dzień wyłączony telefon, nie sprawdzam maila, nie zaglądam na Slacka, nie wchodzę na forum, nie umawiam żadnych spotkań. W takich dniach to już w ogóle nie wiem, co dzieje się na świecie i jakoś nigdy jeszcze nie przeszkodziło mi to w podejmowaniu dobrych decyzji. Jak mam w kalendarzu zaplanowany piątek czy sobotę na podjęcie kilku decyzji inwestycyjnych, to wtedy po prostu siadam na cały dzień, robię solidny research, analizuję wszystkie dane, a potem podejmuję szereg decyzji, ale wszystkie odnośnie jednego tematu, np. inwestycje. To trochę taka idea dni tematycznych, gdzie cały dzień z góry zaplanowany jest na to, żeby poświęcić go na realizację wyłącznie jednego celu i nie rozpraszać się innymi rzeczami. Polecam w ogóle świetną książkę na temat zarządzania czasem, bo to chyba dzisiaj ginąca umiejętność: https://www.tradingforaliving.pl/deep-work-ksiazka/
Co do zarządzania cudzymi pieniędzmi, to mam cały czas w planie napisać na bloga taki tekst w stylu "Czego nauczyłem się prowadząc fundusz inwestycyjny", bo asset management to jest jednak zupełnie inny świat, inne problemy i inne podejście niż zarządzanie własnym kapitałem. Wbrew pozorom jest to też zajęcie o wiele bardziej stresujące. Jak tracę swoje pieniądze, na przykład w wyniku zwykłej pomyłki lub błędu, to po pierwsze jest to wyłącznie moja wina, a po drugie pieniądze da się odpracować. Natomiast jak w ten sposób stracę pieniądze osób, które mi zaufały, to nie jest to ich wina, a ja nie tracę tylko pieniędzy, ale też reputację i zaufanie, a tego już tak szybko nie da się odpracować. Stąd jest większa presja na aspekty typu ograniczanie ryzyka, minimalizowanie wahań, dobra alokacja aktywów, częstsze rebalansowanie; większą uwagę przywiązuje się też do kwestii ryzyka walutowego, bo udziały funduszu wyceniane są w EUR lub PLN, a większość aktywów jednak rozliczana jest w USD.
No a w przypadku portfela indywidualnego jednak największy nacisk stawia się na wynik, a cała reszta aspektów jest marginalizowana. Myślę, że to jest największa różnica, to znaczy w doborze giełdowych priorytetów.
Re: Psychologia tradingu
Jeszcze raz dzięki. Zazdroszczę konstrukcji psychicznej i tego, co na niej zbudowałeś (bo to są dwie powiązane, ale niezależne rzeczy). Ja chyba mam za dużo wolnego czasu i dlatego się czasem gapię (a czasem tylko spoglądam). Oczywiście zastosowanie mechanicznej strategii pomaga, ale nie w 100%. Może się nie zastanawiam "kupić, sprzedać", ale myślę, czy jest ona dobra, czy są jakieś elementy losowe i oczywiście chodzi mi po głowie, ze wybrałem akurat najgorzej jak mogłem. Ma to też dobry skutek, bo wyciąga się pewne wnioski, ale tak jak piszesz – zapewne te wnioski można wyciągnąć mniejszym kosztem, po prostu siadając raz na tydzień na spokojnie.
Co do asset management to chętnie przeczytam jako ciekawostkę. Czasem napotykam teksty o tym i są ciekawe, kiedy autorzy piszą o obiektywnie dobrych ale w praktyce nierealizowalnych strategiach inwestycyjnych (strategiach, które mimo że są bardzo zyskowne, na ogół kończą się zwolnieniem managera). To może być też przyczyną tego, że wiele funduszy nie jest w stanie dogonić rynku: zamiast gonić za zyskiem, zajmują się tym, żeby inwestorzy spali spokojnie :)
Co do asset management to chętnie przeczytam jako ciekawostkę. Czasem napotykam teksty o tym i są ciekawe, kiedy autorzy piszą o obiektywnie dobrych ale w praktyce nierealizowalnych strategiach inwestycyjnych (strategiach, które mimo że są bardzo zyskowne, na ogół kończą się zwolnieniem managera). To może być też przyczyną tego, że wiele funduszy nie jest w stanie dogonić rynku: zamiast gonić za zyskiem, zajmują się tym, żeby inwestorzy spali spokojnie :)
Re: Psychologia tradingu
Jeszcze dopytam: czy skoro sprawdzasz raz na tydzień np. w sobotę, to znaczy, że większość zakupów robisz w poniedziałki? Czy wręcz składasz zlecenia na poniedziałek (nawet nie wiem, czy tak można)?
Re: Psychologia tradingu
Ja jakieś 80% aktywów kupuję wystawiając PUT-y 30-45 dniowe, co swoją drogą też mocno pomaga planować transakcje na spokojnie, więc rozliczanie tych transakcji de facto i tak przebiega w sobotę. No ale abstrahując od tego, to najwięcej zleceń ustawiam w sobotę i one potem realizowane są w poniedziałki po otwarciu. Ostatnio coraz częściej zamiast soboty wybieram też piątki, które są fajne dlatego, że wygasają wtedy opcje, więc to jest czas, żeby rolować, odnawiać albo odkupować pozycje. Natomiast technicznie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w niedzielę ustawić zlecenia oczekujące ważne i przez pół roku.
No ale myślę, że to nie sam dzień jest istotny, tylko podejście, które mówi o tym, żeby czas na giełdę sobie z góry zaplanować i się tego trzymać. Dzięki temu to, co dzieje się na rynkach w międzyczasie, nie będzie kanibalizowało reszty życia i reszty dnia czy reszty tygodnia.
A jeszcze co do tych instytucjonalnych zarządzających i tego, że nie biją benchmarku. To trochę jest tak, że jeśli zapakujesz do portfela akcje Apple i stracisz na tym, to nikt Cię nie zwolni, bo przecież wszyscy mieli akcje Apple i wszyscy stracili. Takie życie, tak działa giełda. Ale jeśli dla odmiany zapakujesz do portfela akcje jakiejś wyszperanej przez Ciebie rewelacyjnej, choć niszowej, spółki z Bangladeszu i potem stracisz na niej pieniądze, to wylecisz z pracy, bo wtedy będziesz winny ty, a nie cały rynek. Dlatego managerom, którzy chcą robić karierę w instytucji, nie opłaca się wychylać i podejmować kontrowersyjnych decyzji, a bez tego nie da się pobić benchmarku.
No a drugi aspekt, to wolałbyś mieć jako klient 10% zysku rocznie (w okolicy benchmarku) czy 15% zysku rocznie? Odpowiedź niby oczywista, ale co jeśli wyniki 10% mają w ciągu roku obsunięcia kapitału o 2-3% (śpisz spokojnie), a wyniki 15% rocznie mają w ciągu roku obsunięcia kapitału po 50%? Żaden klient nie doczeka tego zysku +15%, bo ucieknie przy pierwszym lepszym obsunięciu i zmusi zarządzającego do wyprzedaży akcji w samym dołku. Manager może sobie wiedzieć, że wtedy powinien dokupować i uśredniać, zamiast sprzedawać, tylko co z tego, skoro klienci zazwyczaj uciekają w najgorszym możliwym momencie, w którym tak naprawdę powinni dopłacić jeszcze więcej kapitału. W drugą stronę też to działa, rynek może być totalnie przewartościowany, akcje ekstremalnie drogie, zarządzający może o tym doskonale wiedzieć, ale jeśli przychodzi w tym momencie nowy klient (a oni zawsze przychodzą jak jest dobrze), to zgodnie z polityką inwestycyjną zarządzający musi proporcjonalnie dokupić wszystkich tych akcji, które już ma w portfelu, bez względu na to, czy uważa że są one ekstremalnie drogie czy nie.
Niektóre hedge fundy zaczęły sobie z tym radzić wprowadzając okresy zamrożenia kapitału, np. na minimum dwa lata i okresy na sprzedaż akcji po decyzji klienta, które mogą trwać i dwa kwartały. Wszystko po to, żeby nie być zmuszonym do wyprzedawania w dołku tylko dlatego, że klient tak chce. No ale nie trudno się domyślić, że momentalnie konkurencyjne fundy zrobiły kampanie mówiącą, że my nie zamrażamy kapitału i niczego nie opóźniamy, w związku z czym rzesza klientów przeszła do tych drugich.
Kiedyś napiszę o tym trochę więcej, jak to wygląda od środka.
No ale myślę, że to nie sam dzień jest istotny, tylko podejście, które mówi o tym, żeby czas na giełdę sobie z góry zaplanować i się tego trzymać. Dzięki temu to, co dzieje się na rynkach w międzyczasie, nie będzie kanibalizowało reszty życia i reszty dnia czy reszty tygodnia.
A jeszcze co do tych instytucjonalnych zarządzających i tego, że nie biją benchmarku. To trochę jest tak, że jeśli zapakujesz do portfela akcje Apple i stracisz na tym, to nikt Cię nie zwolni, bo przecież wszyscy mieli akcje Apple i wszyscy stracili. Takie życie, tak działa giełda. Ale jeśli dla odmiany zapakujesz do portfela akcje jakiejś wyszperanej przez Ciebie rewelacyjnej, choć niszowej, spółki z Bangladeszu i potem stracisz na niej pieniądze, to wylecisz z pracy, bo wtedy będziesz winny ty, a nie cały rynek. Dlatego managerom, którzy chcą robić karierę w instytucji, nie opłaca się wychylać i podejmować kontrowersyjnych decyzji, a bez tego nie da się pobić benchmarku.
No a drugi aspekt, to wolałbyś mieć jako klient 10% zysku rocznie (w okolicy benchmarku) czy 15% zysku rocznie? Odpowiedź niby oczywista, ale co jeśli wyniki 10% mają w ciągu roku obsunięcia kapitału o 2-3% (śpisz spokojnie), a wyniki 15% rocznie mają w ciągu roku obsunięcia kapitału po 50%? Żaden klient nie doczeka tego zysku +15%, bo ucieknie przy pierwszym lepszym obsunięciu i zmusi zarządzającego do wyprzedaży akcji w samym dołku. Manager może sobie wiedzieć, że wtedy powinien dokupować i uśredniać, zamiast sprzedawać, tylko co z tego, skoro klienci zazwyczaj uciekają w najgorszym możliwym momencie, w którym tak naprawdę powinni dopłacić jeszcze więcej kapitału. W drugą stronę też to działa, rynek może być totalnie przewartościowany, akcje ekstremalnie drogie, zarządzający może o tym doskonale wiedzieć, ale jeśli przychodzi w tym momencie nowy klient (a oni zawsze przychodzą jak jest dobrze), to zgodnie z polityką inwestycyjną zarządzający musi proporcjonalnie dokupić wszystkich tych akcji, które już ma w portfelu, bez względu na to, czy uważa że są one ekstremalnie drogie czy nie.
Niektóre hedge fundy zaczęły sobie z tym radzić wprowadzając okresy zamrożenia kapitału, np. na minimum dwa lata i okresy na sprzedaż akcji po decyzji klienta, które mogą trwać i dwa kwartały. Wszystko po to, żeby nie być zmuszonym do wyprzedawania w dołku tylko dlatego, że klient tak chce. No ale nie trudno się domyślić, że momentalnie konkurencyjne fundy zrobiły kampanie mówiącą, że my nie zamrażamy kapitału i niczego nie opóźniamy, w związku z czym rzesza klientów przeszła do tych drugich.
Kiedyś napiszę o tym trochę więcej, jak to wygląda od środka.
Re: Psychologia tradingu
Jasne. Aczkolwiek w pewnych sytuacjach ten dzień też jest ważny i zbyt duże oderwanie od rynku wprowadza dodatkowy element niepotrzebnego ryzyka. Mówisz, że zaglądasz do portfela raz na tydzień i zakupy robisz w poniedziałki. I to jest OK, natomiast ja robię/robiłem zakupy raz w miesiącu i to ustawia cały miesiąc. I niestety może być taka sytuacja, ze akurat ten dzień wypadnie wyjątkowo fatalnie (jeśli teraz będzie odbicie, to np. ostatni piątek był najgorszym dniem na sprzedaż akcji). Jest coś takiego (chyba jak z opcjami trochę?), że im dłuższy okres "niepatrzenia" wybierasz, to gromadzi się dodatkowe ryzyko. Teraz będę długo odrabiał głupią różnicę, że sprzedawałem w piątek a nie w czw. czy w poniedziałek. Dlatego postanowiłem to ryzyko zminimalizować (ale o tym oddzielnie)
Re: Psychologia tradingu
Zgadza się, że to musi być płynne i elastyczne. Czasem na rynku dzieje się coś, co wymaga reakcji wcześniej niż planowałeś. Miesiąc to zdecydowanie byłby dla mnie zbyt długo, żeby czekać z rebalansowaniem w takich przypadkach jak ostatni. Tak samo zrobiłbym wyjątek i odstąpiłbym od strategii, która kazałaby mi w ostatni piątek sprzedawać akcje, tylko dlatego że wypada akurat koniec miesiąca. Zwłaszcza, że koniec miesiąca to tax-loss selling, więc po wcześniejszych spadkach było bardzo prawdopodobne, że ostatnie dni będą te spadki pogłębiały, bo instytucjonalni będą tymczasowo zamykali swoje stratne pozycje, żeby zaksięgować straty w celach podatkowych, a potem w pierwsze dnia miesiąca będą te pozycje na nowo odkupowali.
Tutaj właśnie wchodzi ta wiedza i doświadczenie, które podpowiadają, kiedy nagiąć, a kiedy złamać reguły. Dlatego mówi się, że giełda to sztuka, a nie geometria czy matematyka :)
Tutaj właśnie wchodzi ta wiedza i doświadczenie, które podpowiadają, kiedy nagiąć, a kiedy złamać reguły. Dlatego mówi się, że giełda to sztuka, a nie geometria czy matematyka :)
Re: Psychologia tradingu
Dlatego odstąpiłem w połowie i pół sprzedałem w poniedziałek (ale niestety w pierwszej fazie sesji) :)
Re: Psychologia tradingu
Podpisuje się po tym co napisał Tomek o leniwy rozpoczynaniu dnia. Według mnie smartphone'y rozpraszają i to bardzo poważnie i tak się czasem zastanawiam, czy to ktoś czasem po telewizji stwierdził, że wymyśli jeszcze lepszy patent i trzeba przyznać, że mu się udało. Ja mam taką prostą zasadę z roweru, bo jeżdżę nim praktycznie wszędzie i to już sporo lat. Czasami trzeba zobaczyć, która godzina to co jest lepsze prosty czytelny zegarek na ręce czy wypasiony smartphone, który pokaże od razu godzinę w różnych częściach świata? Dodatkowo ten smartphone trzeba wyciągnąć a przykładowo śmigam sobie z górki 40 na godzinę ;) To jest według mnie właśnie to co się aktualnie dzieje. Druga sprawa to pozbyłem się po początkowej fazie rowerowej wszelkiej elektroniki, bo jest to niepotrzebne, tak zwyczajnie. Owszem jak ktoś naprawdę wyczynowo/zawodowo jeździ ale ilu takich ludzi jest? Także rano włączam co najwyżej muzykę, jakiś podcast jak mam nastrój a tak powolny rozpęd i co najwyżej książka, bo to lubię. Jak dojadę do fabryki czyli między 8 a 9 to dopiero wtedy zaglądam w telefon.