EPS i P/E – najpopularniejsze wskaźniki analizy fundamentalnej. Jak je policzyć, zinterpretować i wykorzystać w praktyce?

EPS i P/E – najpopularniejsze wskaźniki analizy fundamentalnej. Jak je policzyć, zinterpretować i wykorzystać w praktyce?
Komentarze: 3
Skomentuj

Kupić tanio, sprzedać drogo. To chyba najkrótsza i najskuteczniejsza rada jak zarobić pieniądze na giełdzie. Pytanie tylko skąd mamy wiedzieć kiedy jest tanio, a kiedy drogo? Czy 100 USD za akcję to dużo czy mało? A 1 USD? Dlaczego spółka, w której udziały da się kupić już za 1,50 USD, może być potwornie przewartościowana, a kurs 900 USD za akcje innej to akurat dobra okazja? Na to wszystko właśnie odpowiada analiza fundamentalna, w ramach której powstały różne wskaźniki ułatwiające życie, m.in. EPS i P/E.


O tym, co w giełdowym życiu ma znaczenie. I nie jest to cena akcji

Zacznę może z grubej rury. Otóż cena nie ma żadnego znaczenia. Nie sama w sobie. Kurs akcji to tylko punkt odniesienia, który nic a nic nie mówi o tym, czy spółka jest droga czy tania. Największe znaczenie ma bowiem nie to, ile płacimy za dane akcje, tylko to, co w zamian za tę cenę dostajemy. A co możemy dostać od spółki giełdowej? No cóż, jej zysk.

Każda spółka handlowa została powołana wyłącznie do jednego celu. Do wypracowania zysku dla swojego właściciela. Gdy kupujemy akcje firmy, my także stajemy się właścicielem części biznesu, który ta spółka prowadzi. Dlatego z miłą chęcią każdego roku przyjmiemy do wiadomości sprawozdanie finansowe, w którym nasza firma pochwali się wypracowaniem coraz większego zysku netto. Z dodatkową radością przyjmiemy też ogłoszenie o tym, że część tego zarobku zostanie wypłacona jako dywidenda. No ale żeby myśleć o dywidendzie, najpierw jakikolwiek zysk musi się w ogóle pojawić.

Gdy jesteśmy jedynym właścicielem firmy, sprawa jest prosta. Wszystko co firma zarobi, trafia do naszej kieszeni. W przypadku spółek giełdowych jest inaczej. Każda firma notowana na giełdzie publicznej może mieć setki, tysiące, a nawet setki tysięcy właścicieli rozsianych po całym świecie. Jak w takim razie podzielić zysk dla każdego z nich?

Najuczciwiej będzie, oczywiście, jeśli tort zostanie pokrojony na kawałki odpowiadające wielkością temu, jak dużą część firmy posiada każdy z jej właścicieli.

Załóżmy, że spółka wyemitowała łącznie tylko 100 akcji, które kupione zostały przez trzech różnych inwestorów. Jeden nabył 10 akcji, drugi 40, a trzeci 50. W przypadku, gdy firma na koniec roku osiągnie zysk netto w wysokości 100 000 USD, to zysk ten przypadnie każdemu z inwestorów w części odpowiadającej temu, ile akcji każdy z nich posiada.

Tak więc na inwestora pierwszego przypadnie 10 000 USD zysku, na drugiego 40 000 USD, a na trzeciego 50 000 USD. Logiczne, prawda? W tym przypadku łatwo było to policzyć, jednak przy bardziej rozwodnionym akcjonariacie sprawa się komplikuje.

Dlatego też powstał wskaźnik EPS (Earnings Per Share), czyli zysk przypadający na jedną akcję. Wylicza się go dzieląc zysk z całego roku przez liczbę akcji dostępnych w obiegu.

Jeśli spółka posiada 1 000 000 akcji w obiegu, a jej zysk z danego roku wyniósł 4 500 000 USD, to EPS, czyli zysk przypadający na jedną akcję, wyniesie dokładnie 4,50 USD. Żeby dojść do tego odkrycia wystarczyło podzielić zysk (4 500 000) przez liczbę wyemitowanych akcji (1 000 000).

Powyższy EPS mówi nam zatem, że kupując jedną akcję firmy będziemy uprawnieni do zysku 4,5 USD rocznie. Pytanie tylko czy to dużo czy mało?

I tu właśnie leży pies pogrzebany. Bardzo trudno stwierdzić czy wysokość EPS-a jest satysfakcjonująca, dopóki nie spojrzymy na to, ile trzeba zapłacić za jedną akcję, która go generuje.


Wskaźnik P/E rozłożony na czynniki pierwsze

Jeśli akcja generująca 4,5 USD zysku rocznie kosztuje dzisiaj 900 USD, to można wywnioskować, że jest to raczej kiepska inwestycja, bo teoretycznie zwróci się ona dopiero za 200 lat. I to pod warunkiem, że firma będzie w stanie podtrzymać dostarczenie zysku 4,5 USD rocznie przez cały ten czas.

Powtarzam to na wszelki wypadek – dopiero po 200 latach zwróci nam się wydatek na zakup jednej akcji, która kosztuje na giełdzie 900 USD i generuje EPS w wysokości 4,5 USD rocznie. Dlaczego tak długo? Ponieważ trzeba będzie aż 200 lat, żeby z tych 4,5 USD rocznie uzbierał się początkowy kapitał w wysokości 900 USD, który wydaliśmy na sam zakup akcji (4,5 x 200 = 900).

Tak więc upraszczając, aby wyliczyć jak długo (teoretycznie) trzeba czekać na zwrot z inwestycji, wystarczy podzielić dzisiejszą cenę akcji przez jej EPS. W ten sposób otrzymamy nic innego jak popularny wskaźnik P/E (Price To Earnings), czyli stosunek ceny akcji do zysku przypadającego na jedną akcję.

W powyższym przykładzie P/E wynosi akurat 200, a więc śmiało można założyć, że spółka przy dzisiejszej cenie akcji i przy obecnym poziomie EPS jest totalnie przewartościowana. Kto chciałby czekać aż 200 lat na zwrot pieniędzy wydanych na zakup akcji?

Żeby poziom P/E spadł w bardziej racjonalne poziomy musi się zmienić jedna z dwóch lub obie rzeczy na raz. Niższe P/E osiągniemy, gdy zmniejszy się cena akcji lub gdy zwiększy się EPS firmy. A najlepiej, gdy nastąpi jedno i drugie.

Może dodam tutaj od razu, że wskazania P/E w okolicach 15 uważa się powszechnie za spółkę wycenianą uczciwie. W uproszczeniu P/E 15 oznacza bowiem, że wydając dzisiaj na zakup akcji określoną sumę, na teoretyczny zwrot z tej inwestycji będziemy musieli poczekać 15 lat. Da się przeżyć. P/E na poziomie 15 może posiadać spółka, której cena na giełdzie wynosi 45 USD, a roczne EPS 3 USD albo inna, której cena na giełdzie wynosi 7,50 USD, a EPS 0,50 USD. W obu przypadkach cena akcji podzielona przez EPS da wynik 15.


Kiedy drogo to… jeszcze nie za drogo?

Pytanie teraz tylko, czy każdy poziom P/E powyżej 15 oznacza automatycznie przewartościowanie, a poniżej 15 niedowartościowanie? Jak nie trudno się domyślić, to było by zbyt piękne, gdyby było takie proste.

Poziom P/E możemy bowiem wyliczyć bardzo dokładnie bazując wyłącznie na historycznych sprawozdaniach finansowych, czyli na zyskach, które już zostały w spółce zaksięgowane. Jedynie takie dane są pewne na 100%. Jednak co nam to daje? Prawdę mówiąc nic. To, że spółka w zeszłym roku osiągnęła zysk w takiej i takiej wysokości, absolutnie nic nie mówi o tym, jaki zysk osiągnie w tym albo w przyszłym roku. A akcje kupujemy przecież z nadzieją na to, że ich kurs pójdzie do góry w przyszłości, a nie w przeszłości.

Dlatego nie ma co sugerować się wskazaniami P/E, które dostępne są na różnego rodzaju portalach, bo one zazwyczaj odnoszą się do tego, co już było. O wiele lepszym pomysłem jest natomiast sprawdzenie przyszłego P/E, czyli tzw. Forward P/E.

Forward P/E bazuje najczęściej na prognozach EPS-ów na cały trwający rok kalendarzowy. Tak więc, jeśli dzisiaj mamy wrzesień 2017 roku, to Forward P/E dla danej spółki będzie brało pod uwagę cały prognozowany zysk netto dla danej spółki na pełny FY2017 (Fiscal Year 2017).

Forward P/E można sprawdzić dla każdej spółki na takich portalach jak Morningstar.com czy Zacks.com

Minusem takiego rozwiązania jest to, że bazuje ono na prognozie zysków przygotowanej przez firmę lub przez zewnętrznego analityka, a więc nie musi być to wskazanie dokładne.

Moim zdaniem jednak i tak Forward P/E ma o wiele większy sens niż zwykłe P/E, które bierze pod uwagę czas zamierzchły. Kurs akcji na giełdzie zazwyczaj odzwierciedla to, co dopiero będzie, a nie to, co już było. Ma tu zastosowanie powiedzenie „kupuj plotki, sprzedawaj fakty”. Chodzi o to, że kursy rosną w oczekiwaniu na jakieś wydarzenie, bo inwestorzy właśnie wtedy skupują akcje. Natomiast kiedy dane wydarzenie następuje (plotka zamienia się w fakt), sporo osób postanawia zrealizować zyski, często wywołując tym samym spadek kursu akcji.

Wielu początkujących inwestorów zastanawia się, dlaczego czasem jakieś akcje spadają pomimo tego, że pojawiła się pozytywna wiadomość odnośnie danej spółki. Ano właśnie dlatego, że ci, którzy czekali na tę wiadomość, kupili akcje kiedy wiadomość była jeszcze plotką i do tej pory zdążyli już sporo zarobić. Tak więc kiedy plotka zamieniła się w fakt, inwestorzy zwyczajnie zrealizowali swoje zyski powodując przy okazji zjazd kurs.

Ale wracając do naszego wskaźnika P/E. Zawsze lepszym pomysłem będzie sprawdzanie Forward P/E niż aktualnego P/E. Wtedy może okazać się, że dana spółka dzisiaj posiada co prawda P/E na poziomie 200, bo w zeszłym roku nie zarobiła praktycznie ani grosza, ale za to w tym roku planuje podnieść zyski o setki procent. W takim wypadku, gdy spojrzymy na Forward P/E może się okazać, że wynosi ono mniej niż 15, a więc patrząc przyszłościowo spółka jest dzisiaj niedowartościowana.

Jeszcze lepszym pomysłem jest sprawdzanie nie tylko Forward P/E na cały obecny rok, ale na dwa czy trzy lata do przodu. A już w ogóle świetnym rozwiązaniem jest nie sugerowanie się wyłącznie jedną prognozą, ale branie pod uwagę, np. średniej ze wszystkich dostępnych prognoz przygotowanych przez różnych analityków.

Szalenie pomaga w tym platforma Interactive Brokers, która daje dostęp do tego typu zagregowanych informacji zbieranych przez agencję Thomson Reuters. Dzięki temu bardzo łatwo można sprawdzić jakie EPS na dwa czy trzy lata do przodu prognozują dla danej firmy wszyscy dostępni na rynku analitycy finansowi.

W IB można otworzyć konto demo do handlu wirtualną walutą. Ono też pozwala na dostęp do danych finansowych spółek i do prognoz analityków.


Szklana kula idzie w ruch, czyli jak przepowiadać przyszłe ceny akcji

Sama wiedza odnośnie przyszłych EPS-ów potrafi powiedzieć już wiele, ale znając ten pojedynczy składnik równania, możemy też wyliczyć coś o wiele bardziej użytecznego, czyli… docelową cenę akcji na przyszły rok lub nawet na dwa lata do przodu.

Pamiętacie wzór na P/E?

Mamy tu trzy składniki równania. Na dzisiaj znamy wszystkie z nich, czyli aktualną cenę akcji, aktualny EPS i aktualny P/E.

Nas interesuje jednak to, jak będą wyglądały te wskaźniki w przyszłym roku. Korzystając z symulacji zysków dostępnych w Interactive Brokers czy na portalu Zacks.com możemy po prostu sprawdzić jakie EPS na ten czas prognozują analitycy. W ten sposób pierwsza niewiadoma zamienia się w wiadomą.

W miarę bezpiecznie możemy też założyć, że w którymś momencie przyszłego roku P/E znajdzie się na uczciwym poziomie 15. W ten sposób poznajemy więc drugi składnik równania. Przynajmniej teoretycznie.

Ostatnią niewiadomą pozostaje teraz tylko przyszła cena akcji.

Nawet humaniści nie powinni mieć jednak problemu z wyliczeniem jednej niewiadomej w równaniu, w którym znane są dwa pozostałe składniki. Wystarczy zastosować tu mnożenie po skosie.

Aby wyliczyć przyszłą cenę akcji trzeba więc przemnożyć przez siebie przyszły EPS i przyszły P/E. W bardziej konserwatywnej wersji zakładane przyszłe P/E może wynosić 15, a w bardziej optymistycznej taki poziom, jaki osiąga dzisiaj.

Dzięki temu dowiemy się jaka mniej więcej powinna być uczciwa cena akcji danej firmy w przyszłym roku czy nawet za dwa lata (zależnie jakie prognozy EPS-ów wstawimy do równania).

A co za tym wszystkim idzie, szybko możemy określić czy inwestycja w dane akcje jest dla nas opłacalna czy też nie. Dzieje się tak dlatego, że znając teoretyczną docelową cenę akcji możemy łatwo wyliczyć odpowiedni poziom risk-to-reward ratio, o którym pisałem w tym artykule.

No bo jeśli wiemy, ile mniej więcej możemy zarobić na danej transakcji, to możemy do tego dopasować pożądany poziom zabezpieczenia, czyli ustawić odpowiedniego stop lossa lub dobrać odpowiednie opcje zabezpieczające. W ten sposób jesteśmy chociażby w stanie wybierać i wchodzić tylko w te transakcje, w których ryzykujemy 100, żeby zarobić 300.

Przy takim podejściu, nawet gdybyśmy rzucali monetą wybierając spółki na chybił trafił, to w długim terminie zawsze wyjdziemy przy tym na plus.


Na filmie pokazuję jak to wszystko sprawdzić i wyliczyć w praktyce:

Następny artykuł w kategorii Edukacja
Jak czytać sprawozdania finansowe spółek zza granicy? Krótki kurs dla początkujących

Przeczytaj również

Wszystkie wpisy
Pozostałe
03.12.2024
Czy rynek naprawdę jest efektywny? Teoria akademicka kontra brutalna rzeczywistość
Czy rynek naprawdę jest efektywny? Teoria akademicka kontra brutalna rzeczywistość
Aktualności
28.08.2024
Skąd taka zmienność na giełdzie, czyli krótka historia o tym, jak japoński bank centralny zepsuł nam wakacje
Skąd taka zmienność na giełdzie, czyli krótka historia o tym, jak japoński bank centralny zepsuł nam wakacje