Dobry pomysł inwestycyjny – skąd go wziąć?
Dobre pomysły inwestycyjne nie biorą się z Twittera, tylko z myślenia. W kopiowaniu od lat sukcesy odnoszą co prawda Chińczycy, ale chodzi tu raczej o kopiowanie torebek Louis Vuitton, a nie o mechaniczne powielanie cudzych idei inwestycyjnych. I właśnie o tym jest ten tekst, czyli o tym jak znaleźć własną tezę inwestycyjną.
Posiadanie tezy inwestycyjnej jest niezbędne, żeby wybrać odpowiednie zagranie pod jej realizację. W inwestowaniu nie chodzi o to, żeby wytypować na oślep spółki o najlepszych wskaźnikach i zapakować je wszystkie do portfela. Gdyby to wyglądało w ten sposób, to najbogatszy były superkomputer IBM Watson.
Inwestowanie to nie wskaźnikowa matematyka, ani tym bardziej wykresowa geometria. Inwestowanie to sztuka. Sztuka wymaga ludzkiego pierwiastka; szczypty indywidualnej oceny; odrobiny pomyślunku. Każdy w miarę rozgarnięty inwestor czyta te same sprawozdania finansowe, ogląda te same wskaźniki, wylicza te same poziomy docelowe. Tu nie wystarczy być mądrym, sprytnym i dobrze wyedukowanym. W zawodowym świecie my wszyscy jesteśmy mądrzy, sprytni i dobrze wyedukowani.
Żeby wygrać z większością potrzeba tu czegoś jeszcze. Tym czymś jest własna teza inwestycyjna.
Zanim zaczniesz czytać dalej, zapisz się na newsletter:
Jeśli mamy złą tezę, jeśli postawiliśmy na upadek indyjskiej gospodarki i ten upadek nie nastąpił, to zupełnie nie będzie miało znaczenia na spadki jakich konkretnych spółek zagraliśmy, bo stracimy na każdej pozycji. Jeśli rok temu założyliśmy ekspansję niemieckiej branży motoryzacyjnej, to drugorzędne znaczenie będzie miało to, czy później umoczyliśmy na akcjach Daimlera, BMW czy Volkswagena, bo wszystkie one spadały równie mocno. Jeśli spodziewaliśmy się wojny handlowej, która póki co nie nadeszła, to mamy potężną stratę na każdej szortowanej chińskiej spółce, z których większość od początku roku urosła po 30%.
Wybór konkretnej firmy ma znaczenie, ale to znaczenie jest drugorzędne. Numer jeden to posiadanie poprawnej tezy inwestycyjnej. Bez tego nie da się zarobić na giełdzie w inny sposób niż przez przypadek.
O tym, czym dokładnie jest teza inwestycyjna, opowiadałem niedawno podczas webinaru: „W co warto inwestować w 2019 roku”
Skąd się biorą tezy inwestycyjne?
Własna teza czy własne tezy inwestycyjne powstają z połączenia dwóch rzeczy: z nieustannego zdobywania informacji oraz z ciągłego przetwarzania tych informacji. Potocznie procesy te nazywamy… czytaniem i myśleniem.
Jeśli chodzi o czytanie, sprawa jest prosta. Korzystamy ze sprawdzonych rzetelnych źródeł. Żadne blogi, żadne komentarze, żadne twitty, żadne obiegowe prawdy, żadne sny żony, żadne przeczucia szwagra. Wyłącznie merytoryczne twarde i weryfikowalne informacje.
Najwięcej inwestycyjnego mięsa znajduje się w legendarnym już amerykańskim tygodniku Barron’s, który wydawany jest nieprzerwanie od 1921 roku. Gazeta ukazuje się w soboty i jest dostępna online przez przeglądarkę oraz w wersji na iPady. W środku znaleźć można masę pomysłów inwestycyjnych, sporo zapisów debat, wywiady z tuzami hedge fundów z Wall Street oraz przeglądy ich najnowszych nabytków do portfeli, co często potrafi zainspirować do własnego researchu. Cena to około 65 zł miesięcznie.
Numer dwa na liście lektur obowiązkowych, to prenumerata Wall Street Journal lub Financial Times. Przeczytanie jednej lub drugiej gazety zajmuje dziennie nie więcej niż godzinę. Dzięki temu można być na bieżąco ze wszystkimi informacjami rynkowymi i gospodarczymi, a po lekturze każdego numeru wyjść z przynajmniej kilkoma nowymi pomysłami inwestycyjnymi.
Jeśli miałbym wybierać pomiędzy WSJ i FT, to wybieram WSJ, ponieważ posiada o wiele lepszą aplikację na iPada. Koszt miesięcznej prenumeraty to około 100 zł.
Numer trzy to The Economist. Najlepszy brytyjski tygodnik ekonomiczny na świecie, wydawany od 1843 roku. To szczyt dziennikarstwa, jeśli chodzi o nadawanie kontekstu globalnym istotnym wydarzeniom ekonomicznym. Gazeta posiada oddzielny dział tzw. fact checkingu, w którym pracują ludzie odpowiedzialni wyłącznie za weryfikowanie prawdziwości publikowanych informacji. Prenumerata kosztuje około 100 zł miesięcznie.
Jedyne darmowe źródło, które mogę polecić z czystym sumieniem, to trzy newslettery od SeekingAlpha: Wall Street Breakfast, Investing Ideas i Global Investing. Wszystkie można włączyć po założeniu darmowego konta w ustawieniach swojego profilu na stronie: https://seekingalpha.com/account/edit_newsletters
Thinking by writing
OK. Mamy prenumeratę. Przynajmniej WSJ i Barron’s, co uważam za absolutnie obowiązkową rzecz. Czytamy. I co dalej?
Ja otwierając WSJ czy FT staram się pochłaniać informacje pod takim kątem, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie: „W jaki sposób mogę na tym zarobić?”.
Czytam o spowalniającej gospodarce europejskiej, o spadającej sprzedaży aut, o potencjalnych taryfach na branżę motoryzacyjną, o gigantycznych inwestycjach w samochody elektryczne, o słabnącym imporcie z Chin. W jaki sposób mogę na tym zarobić? Jak połączyć ze sobą te wszystkie wątki?
Czytam o nowym prezydencie w Brazylii, o pomysłach na formy systemu emerytalnego i na oszczędności w budżecie, o sporym poparciu ze strony społeczeństwa dla tych reform, o tym że ministrem finansów został były bankier inwestycyjny, o tym że ceny ropy naftowej rosną, co jest dobre dla jej eksporterów, o tym że dolar jest mocno przewartościowany i powinien się osłabić, co ułatwi spłatę zadłużenia krajom wschodzącym. W jaki sposób mogę na tym zarobić? Jak połączyć ze sobą te wszystkie wątki?
Po każdym przeczytanym artykule zapisuję sobie od razu jedno zdanie wniosku, który płynie z jego lektury, żeby mi to potem nie uciekło i nie wyleciało z głowy. Jeden artykuł = jedno zdanie, dosłownie. No, czasem dwa.
Zapisywanie prostych wniosków czy jednozdaniowych obserwacji przy użyciu własnego języka pomaga mi uporządkować chaos informacyjny. Pomysły inwestycyjne nie powstają w trakcie przyswajania wiedzy, tylko w trakcie jej późniejszego przetwarzania. Ludzki umysł nie ma zdolności uczenia się w sposób pasywny (poprzez samo czytanie), tylko w sposób aktywny.
Tak mniej więcej wyglądają moje robocze notatki po lekturze jednej gazety:
Czytając regularnie prasę, w ciągu kilku tygodni zapisać można wiele stron notatnika. Przeglądając później swoje zapiski szybko daje się zauważyć, że niektóre wnioski i obserwacje powtarzają się dość często. To podnosi ich rangę. Raz na jakiś czas, kiedy w notatniku uzbiera mi się już sporo tych jednozdaniowych obserwacji, przepisuję je sobie na komputer, tworząc z nich tzw. chmurę myśli.
Mając potem w jednym miejscu zebrane wszystkie pomysły, idee, obserwacje czy wnioski, zaczynam je łączyć w pary. Co wpływa na co? Co jest nadrzędne wobec czego? Co z czym się wyklucza? Co się powtarza? Jak ten proces wygląda w praktyce opisywałem już podczas wspomnianego wcześniej webinaru.
Tutaj powiem tylko, że po wpatrywaniu się w taką chmurę dostatecznie długo, w pewnym momencie zapala się lampka. Zapalenie się lampki sygnalizuje pojawienie się tezy inwestycyjnej. Mając tezę inwestycyjną można natomiast usiąść do dalszego zgłębienia tego konkretnego tematu, aby potwierdzić czy ma ona jakikolwiek sens. Jeśli ma, następuje proces analizy fundamentalnej, oceny wskaźników, wyboru konkretnej spółki i cała reszta kalibracji systemowych odnośnie tego, ile tej spółki włożyć do portfela, jak ją hedgować, jakie ryzyko z niej płynie, jak jest skorelowana z innymi spółkami w portfolio etc.
To wszytko jest bardzo istotne, ale najważniejszy jest krok numer jeden, czyli opracowanie swojej tezy inwestycyjnej. Od tego wszystko się zaczyna. Nie mając poprawnej tezy, nie uda się zarobić pieniędzy na giełdzie.
Stara szkoła analogu
Jest jedna firma na świecie, która już od ponad dwudziestu lat skutecznie poprawia wyniki inwestorów z całego świata. Produkty tej kultowej włoskiej marki zostały tak skonstruowane, aby wpływać na kreatywność i w sposób organiczny podnosić IQ inwestorów, sprawiając że ich proces myślowy nabiera tempa i wspina się na nowe wyżyny pomysłowości. Bez jej ekskluzywnych produktów właściwie nie ma zawodowego handlu na giełdzie i trudno wyobrazić sobie odkrycie jakiegokolwiek innowacyjnego pomysłu inwestycyjnego.
Ta firma to Moleskine. Producent papierowych notesów.
Pisanie ręką angażuje obie półkule mózgowe w tym samym czasie. To fakt. Jednak zapisując swoje przemyślenia i wnioski w papierowym notesie, nabierają one także większej wartości. Nie wierzycie? Spróbujcie sami.
Ja od lat używam wymiennie włoskich notesów Moleskine i produktów sygnowanych logo Dingbats* pochodzących z libańskiej rodzinnej manufaktury, która wyrabianiem papieru zaczęła zajmować się już w 1800 roku.
Ponadprzeciętna jakość papieru, duża gramatura, solidna okładka i konkretna cena to nie wymóg snobizmu, tylko potrzeba poczucia obcowania z produktami marki premium. Dzięki temu podświadomie czuję, że to co w nich zapisuję, nie może być zbyt dużą bzdurą, bo na bzdury szkoda miejsca.
Notesy jednej i drugiej marki można kupić, np. na Amazonie. Polecam wersje w formacie A5 z twardą okładką i z kratkowanym lub liniowanym środkiem. Świetnym dodatkiem do dobrego notesu są też porządne pióra. Montegrappa i Montblanc rzeczywiście są wyborem numer jeden, ale kolorowe cienkopisy Stabilo też dają radę. No i nie kosztują paru tysięcy, tylko parę złotych.
Wyłącz w końcu ten telefon
Ale sama przyjemność wynikająca z obcowania z produktem dobrej jakości to nie wszystko. Korzystanie z urządzeń analogowych (notes!) pozwala oderwać się od komputera. Oderwanie się od komputera jest niezbędne, żeby skupić się w stu procentach na tym, co robimy.
Ja jestem chyba dość skrajnym przykładem, ale na swoim laptopie, tablecie i w komórce mam wyłączone jakiekolwiek wyskakujące powiadomienia. Nic, zero, null. Moje urządzenia elektroniczne nie wydają żadnych dźwięków, ani nie wysyłają żadnych komunikatów.
Tylko w ten sposób jestem w stanie priorytetyzować sobie swoją pracę i robić to w pełnym skupieniu. Powiadomienia, nieodebrane połączenia, maile, Twittera etc. sprawdzam tylko wtedy, kiedy ja mam na to ochotę, a nie wtedy, kiedy ktoś ode mnie czegoś chce. Z mojego punktu widzenia to moje sprawy są dla mnie najważniejsze, a nie sprawy innych.
Dlatego napisałem, że jestem dość skrajnym przypadkiem, ale zakładam że większość osób nie poddaje się takiemu internetowemu sabatowi, dlatego świetnym rozwiązaniem jest wymuszone stosowanie analogowych substytutów tam, gdzie jest to tylko możliwe, bo to pozwoli w pełni skupić na tym, co akurat robimy i poświęcić się temu w całości.
Gwarantuję, że choćby się paliło i waliło, to notatnik Moleskine nie wyśle Wam żadnego powiadomienia, nie zawibruje, ani nie zaświeci się na czerwono. Dzięki temu nieprzerwany tok myślowy będzie w stanie zaprowadzić Was w takie rejony pomysłowości, do których inaczej nigdy byście nie dotarli.
Multitasking to wymysł popkultury. W rzeczywistości ludzki umysł nie potrafi skutecznie skupiać się na wielu rzeczach na raz. Używając elektronicznego notatnika, narażacie się na wiele rozpraszaczy i pokus kompulsywnego odświeżania notowań giełdowych, ciągłego sprawdzania czy ktoś polajkował wrzucone zdjęcie na FB, zaglądania do programu mailowego i tak dalej. Wszystko to prowadzi do gorszej jakości pracy, do działań reaktywnych (odpowiadających na bodźce), a nie do działań proaktywnych (kreatywnego myślenia).
Polecam przy okazji genialną książkę Cala Newporta z MIT, która ukazała się kilka tygodni temu. „Digital minimalism” błyskawicznie wskoczyła na listy bestsellerów New York Timesa i Wall Street Journal udowadniając jak wiele można zdziałać po włączeniu do swojego cyfrowego świata dawnych analogowych sposobów na życie. Książka jest kontynuacją równie fantastycznej pierwszej części poświęconej wysokiej jakości pracy w skupieniu, o której pisałem nawet kiedyś na blogu w artykule: „Jak podejmować lepsze decyzje na giełdzie”.
Liczenie wskaźników i malowanie po wykresach są OK, ale to potrafi każdy średnio rozgarnięty człowiek. Tym świata nie podbijemy. Element, który może stanowić o osiągnięciu wyników lepszych niż inni, musi być bardziej spersonalizowany. No a nie ma już chyba w człowieku nic bardziej spersonalizowanego niż jego indywidualny, prywatny i niepowtarzalny… mózg.
Dlatego warto zrobić wszystko, żeby jak najbardziej ułatwić mu zadanie. To się w końcu opłaci. Naprawdę.