Ile na giełdzie warta jest jedna milisekunda? Jakieś 20 miliardów dolarów… rocznie!
Dlaczego tajemnicze firmy o enigmatycznych nazwach (Citadel, Getco) wydają setki milionów dolarów, żeby położyć kilometry własnych światłowodów pomiędzy miastami, a potem kolejne dziesiątki milionów, żeby zbudować unikalne serwery oraz routery i umieścić je jak najbliżej budynków, w których działają amerykańskie giełdy? No cóż, za te pieniądze kupowane są milisekundy przewagi, które dają panowanie nad pozostałymi graczami na rynku, czyli nade mną i nad Wami.
Jeśli myśleliście, że amerykańska giełda to znany z filmów chaotyczny drewniany parkiet, na którym tłumy traderów przekrzykują się trzymając przy uszach słuchawki telefonów poprzez które zawierają dziesiątki transakcji dziennie dla swoich klientów, to spóźniliście się o jakieś dziesięć lat.
Mniej więcej od 2008 roku na amerykańskich giełdach (razem z dark poolami jest ich kilkadziesiąt) panuje idealna cisza. Cały „parkiet” na którym handlujemy został bowiem zamknięty w pudełku wielkości pralki, które stoi w pilnie strzeżonej piwnicy jednego z budynków na Manhattanie, w New Jersey albo w Chicago. Dzisiejsza giełda to serwer chłodzony ciekłym azotem, do którego poprzez optyczne przełączniki i cienkie jak włos światłowody podpięte są inne pralki należące do firm zajmujących się handlem wysokich częstotliwości.
Wyścig o urwanie każdej tysięcznej sekundy jest tak zacięty, bo ta firma, której zlecenie dotrze na giełdę o mikrosekundy szybciej niż zlecenie konkurenta, zgarnie na tym miliardy dolarów.
Do 2008 roku kupowanie akcji na giełdzie w USA było proste. Na platformie brokerskiej wybieraliśmy instrument, podawaliśmy liczbę akcji i klikaliśmy „kup”. Dyspozycja szła w świat. Jeśli w giełdowym arkuszu znajdowało się przeciwstawne zlecenie, to nasza transakcja była od razu realizowana. Jeśli nie było sprzedającego, to zlecenie wisiało na giełdzie do momentu, w którym pojawiła się jakaś kontroferta z taką samą ceną.
Tak w dalszym ciągu działają giełdy w wielu miejscach, ale nie w USA. Dzisiaj, kiedy na amerykańskim rynku klikamy przycisk „kup”, to zaczyna się dziać cała seria dziwnych rzeczy, które mało kto rozumie.
Przede wszystkim, zanim nasze zlecenie w ogóle zostanie zrealizowane na giełdzie, to będą wiedziały o nim firmy w rodzaju Citadel i Getco. Nic zresztą dziwnego, w końcu ich szefowie wydali setki milionów dolarów, żeby mieć łącza szybsze niż nasz broker i żeby ich serwery znajdowały się jak najbliżej budynków giełd.
Tak więc widząc, że nasze zlecenie leci na giełdę, firmy od handlu wysokich częstotliwości dostają do dyspozycji milisekundy przewagi, które pozwalają im wykupić akcje od obecnego sprzedającego, delikatnie podbić kurs i błyskawicznie wystawić je na sprzedaż po minimalnie wyższej cenie jeszcze zanim nasza dyspozycja kupna dotrze na giełdę. W ten sposób, kiedy nasze zlecenie trafi już na rynek, zostanie ono od razu sparowane z nowym zleceniem wystawionym przez Getco, Citadel czy jedną z dziesiątek innych firm tego typu po cenie wyższej o 0,01 USD niż jeszcze milisekundę temu poprzedni „prawdziwy” sprzedający oferował w arkuszu.
Przykład: widzimy w notowaniach, że ktoś chce sprzedać 100 akcji Apple po cenie 100,00 USD. Ta cena jest dla nas do zaakceptowania, więc za pośrednictwem naszego brokera wysyłamy zlecenie zakupu 100 akcji po cenie rynkowej. I w tym momencie cwani goście wykorzystują swoje milisekundy przewagi odkupując z giełdy tych 100 akcji po cenie 100,00 USD i błyskawicznie wystawiając je ponownie na sprzedaż po cenie 100,01 USD. Do tego czasu (czyli niecałą milisekundę później) nasze zlecenie zdąży już dotrzeć na giełdę i zostanie zrealizowane właśnie po 100,01 USD, chociaż wysyłając je w arkuszu widzieliśmy cenę 100,00 USD!
W ten sposób drugą stroną większości zawieranych na rynku transakcji stają się firmy typu Citadel czy Getco, które odpowiadają już za kilkadziesiąt procent obrotu na giełdach. W dodatku dla takich firm nie istnieje absolutnie żadne ryzyko. Stworzone przez nich algorytmy kupują akcje tylko i wyłącznie wtedy, kiedy widzą, że światłowodami płynie już od kogoś zlecenie odkupienia tych papierów po wyższej cenie niż sama firma zamierza za nie zapłacić mikrosekundy wcześniej. Witajcie w świecie HFT (High Frequency Trading).
Powyższy przykład jest oczywiście znacznie uproszczony, więc jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o tym jak to wszystko dokładnie działa i poznać historię faceta, który postanowił się temu przeciwstawić, koniecznie przeczytajcie fantastyczną książkę Michaela Lewisa (tego od „Big Short”) o tytule: „Błyskotliwi chłopcy. Rewolta na Wall Street”.
Książka wyszła w 2014 roku i jest przetłumaczona na język polski. Czyta się ją w jedno długie popołudnie przez cały czas z ustami otworzonymi ze zdziwienia. Naprawdę polecam!