Tomasz Trela,
jestem weteranem Wall Street i ex hedge fund managerem z kilkunastoletnim doświadczeniem, który postanowił przejść na wcześniejszą emeryturęKilkanaście lat aktywności w branży asset management wystarczyło, żeby zbudować sobie tzw. safety net pozwalające zdjąć w końcu czerwone szelki i podziękować za dalszy udział w tym szaleństwie. Wszystko to, czego przez ponad dekadę nauczyłem się w międzynarodowych funduszach inwestycyjnych zarządzając kilkudziesięcioma milionami dolarów, wydaje się jednak zbyt cenne, żeby tak po prostu puścić to w zapomnienie. Dlatego pomimo wymeldowania się z branży, zamierzam tę wiedzę przekazywać dalej. Chciałbym zdemokratyzować dostęp do zakulisowego know-how oraz do topowych narzędzi, aby indywidualni inwestorzy mieli równe szanse w starciu z dużymi graczami z Wall Street. Grube ryby są do pokonania i jest to łatwiejsze, niż się wydaje.
Przez lata w ramach niepublicznego funduszu VC inwestowałem w pozagiełdowe rozwojowe przedsiębiorstwa z całego świata, ale jednocześnie zarządzałem też zamkniętym funduszem giełdowym w Hongkongu, a w ostatnich latach również otwartym hedge fundem w Luksemburgu. Od 2014 roku zacieśniałem moje stosunki z Dubajem, gdzie prowadziłem family office oraz spółkę konsultingową i gdzie mieszkałem przez długi czas.
W trakcie mojej kariery współpracowałem głównie z lokalnymi domami maklerskimi i międzynarodowymi bankami inwestycyjnymi. Dla ich klientów opracowywałem strategie inwestycyjne i procedury zarządzania ryzykiem z wykorzystaniem opcji. W ramach brytyjskiej butikowej spółki doradczej pracowałem bezpośrednio na rzecz europejskich HNWI (High Net Worth Individuals), z którymi działałem w trzystopniowej formule „Teach, Execute and Oversight”, ucząc podstaw potrzebnych, żeby zadbać o majątek, a następnie pomagając zbudować określony portfel inwestycyjny, a w trzecim etapie nadzorując rozwój portfolio oraz służąc doradztwem i wsparciem w całym procesie decyzyjnym.
To wszystko może i brzmi ciekawie, ale w rzeczywistości było dość powtarzalne, monotonne, czasochłonne i… stresujące, bo odpowiedzialność za czyjeś oszczędności życia potrafi spędzić sen z powiek, zwłaszcza jak wydarzenia na rynku idą nie po naszej myśli. Dlatego coraz częściej zaczęła dobijać się do mnie myśl, żeby skończyć z zawodowym zarządzaniem cudzym kapitałem, wycofać się z pracy w funduszu, wrócić do kraju i zacząć odcinać kupony od wszystkiego tego, co udało mi się wypracować w ostatnich latach.
Ale z tym odcinaniem kuponów mam pewien problem, bo…
Dalej fascynują mnie rynki finansowe i to, co się na nich dzieje. Coraz mniej interesuje mnie tylko namawianie kolejnych inwestorów na dołączenie do funduszu z formułą opłat 1/2/20 w sytuacji, w której wiem, że wiele osób lepiej by na tym wyszło, gdyby nauczyło się nieco więcej o inwestowaniu na giełdzie i sprawy swoich pieniędzy wzięło we własne ręce.
I tu pojawia się temat edukacji.
Bestsellerowa książka o giełdzie, której jestem autorem, „Giełda: Początek”, była pierwszym krokiem, który pozwolił mi trafić z nauką inwestowania do szerszego grona odbiorców. Wcześniej pojawił się niniejszy blog oraz kanał na YouTube, a także wieloletnia seria webinarów edukacyjnych. Pomagałem też stworzyć jedno z najlepszych na świecie narzędzi do wyszukiwania i algorytmicznej analizy akcji. Całą swoją wiedzę i doświadczenie z bycia “po drugiej stronie transakcji” w usystematyzowany sposób przekazuję co roku w ramach Uniwersytetu Inwestycyjnego.
Gdyby tego było mało, to w 2024 roku zapoczątkowałem czytany każdego tygodnia przez prawie dziesięć tysięcy osób newsletter inwestycyjny, a także reaktywowałem swoją działalność edukacyjną w ramach Europejskiego Centrum Edukacji Finansowej, bo wiem, że to właśnie edukowanie przyszłych inwestorów jest tym, na czym chciałbym skupić się w kolejnych latach.
W związku z tym, że dostaję coraz więcej maili, na które coraz trudniej mi odpisywać, najpierw upewnij się czy odpowiedzi na Twoje pytanie nie da się łatwo znaleźć przy użyciu wyszukiwarki Google. Jeśli nie, to zadaj je poprzez forum na stronie. W ten sposób większa liczba osób skorzysta z mojej odpowiedzi. Użyj poniższego formularza dopiero wtedy, gdy sprawa dotyczy konkretnie mojej osoby lub ma charakter biznesowy. Twoja wiadomość najpierw trafi do mojej asystentki, która postara się odpowiedzieć najszybciej, jak to możliwe, lub pomoże Ci skontaktować się bezpośrednio ze mną – jeśli sytuacja tego wymaga.
Twoja wiadomość została wysłana
Po więcej szczegółów zerknij na mój profil Linkedin i dodaj mnie do znajomych.
Kiedyś byłem też na Twitterze/X, ale już mnie tam nie znajdziesz.
Tomasz Trela jako inwestor? Jak to się zaczęło…
Od kryzysu. W życiu większość ważnych rzeczy zaczyna się od kryzysu. W moim przypadku był to kryzys finansowy z 2008 roku. Pracowałem wtedy dla dużej polskiej spółki skarbu państwa, która w wyniku nietrafionych transakcji na opcjach walutowych w ciągu kilku tygodni straciła nie tylko dziesiątki milionów złotych, ale także cały zarząd, połowę rady nadzorczej i jednego dyrektora finansowego. To był moment, w którym rynek finansowy zaczął mnie fascynować swoją siłą, potęgą i możliwościami. Zrozumiałem, że skoro „moja spółka” straciła kilkadziesiąt milionów w wyniku kilku transakcji walutowych, to znaczy, że pieniądze te zarobił ktoś inny. Ktoś, kto stał po drugiej stronie transakcji. Poczułem wtedy chęć, żeby dowiedzieć się, kto to był.
Z każdym kolejnym dniem dostawałem coraz większej obsesji na punkcie zrozumienia tego, jak naprawdę działa mechanizm międzynarodowych rynków finansowych. W kolejnych latach przeczytałem na ten temat setki książek (dosłownie) i tysiące raportów, prac doktorskich, wyników badań, opracowań, a nawet nudnych jak opera mydlana ustaw i regulacji. W ciągu roku przerobiłem rozpisany na lata program trzech poziomów potrzebnych do przejścia prestiżowego egzaminu CFA. Wszystko po to, żeby zrozumieć, jak naprawdę działa rynek. Po kilku latach ta pogoń zawiłymi ścieżkami doprowadziła mnie nawet do roli konsultanta w londyńskim oddziale Goldman Sachs, ale epizod ten był dość krótki. Na szczęście miałem w sobie tyle rozwagi, żeby zrozumieć, że kariera instytucjonalna i wyścig szczurów nie są dla mnie. Nawet jeśli szczury chodzą w krawatach od Salvatore Ferragamo.
Dobra wiadomość, która wyłoniła się w trakcie moich poszukiwań, jest jednak całkiem pocieszająca. Otóż w miarę zdobywania wiedzy przekonałem się, że giełdą nie rządzą ukryte siły, a spisek banków centralnych nie czai się za każdym rogiem. Fundusze hedgingowe nie skrzykują się co czwartek, żeby dyktować ceny walorów (no, przynajmniej nie w każdy czwartek), a cwani bogacze z Izraela nie czyhają na każdego centa należącego do zwykłego Kowalskiego. Mam wrażenie, że wszystkie te nośne teorie spiskowe rozpowszechniane i wzmagane przez szum medialny pojawiający się w internecie wynikają wyłącznie z dwóch rzeczy: z niewiedzy odnośnie mechanizmów i z niezrozumienia tego, jak złożone są dzisiaj rynki finansowe.
I to była dobra wiadomość. Dobra dlatego, że wszystkie te współzależności można poznać dość szybko. Zła wiadomość jest taka, że mechanika rynków zmienia się z roku na rok. Postęp technologiczny, prywatyzacja parkietów, globalizacja przepływów kapitału i pojawienie się nowych produktów finansowych oraz nowych typów przedsiębiorstw sprawiają, że całą obiegową wiedzę odnośnie giełdy i wszystkie książki, które lata temu powstały na jej temat, trzeba by tak naprawdę napisać na nowo. Świat finansów nie stoi bowiem w miejscu. Dlatego giełdy nie można się nauczyć raz na zawsze. Giełdę trzeba zrozumieć.
Idea szerzenia rzetelnej wiedzy i walczenia ze stereotypami odnośnie rynku może wydawać się całkiem szczytna i godna uznania, ale prawda jest też taka, że początkowo tego bloga założyłem głównie po to, aby wykorzystać jakoś dłużący się czas na lotniskach podczas czekania na przesiadki.
Pomyślałem, że mógłbym w takich momentach pisać krótkie teksty i dzielić się swoimi obserwacjami, analizami, komentarzami, ciekawostkami z rynków, z książek i z prasy zagranicznej oraz świeżymi pomysłami na lukratywne transakcje. A więc blog miał być wyłącznie czymś, co konstruktywnie wypełni pustkę po jet lagu.
Ale to było ponad osiem lat temu. Przez ten czas poznałem dzięki blogowi bardzo wielu ciekawych ludzi, dwukrotnie wygrałem konkurs na blog giełdowy roku, stworzyłem unikalny – moim zdaniem – kurs opcyjny oraz poprowadziłem sześć edycji fenomenalnie przyjętego Uniwersytetu Inwestycyjnego, którego wirtualne mury opuściło już prawie tysiąc absolwentów. Z czasem zauważyłem też, że dzielenie się wiedzą sprawia mi o wiele więcej przyjemności niż wszystkie inne rzeczy, którymi się w życiu zajmuję. Dlatego też mozolnie zacząłem zmierzać w kierunku intensyfikowania tego, co lubię robić, a nie tego, co przynosi większe pieniądze.
Najbardziej lubię giełdę za to, że tutaj końcowy wynik zawsze zależy tylko i wyłącznie ode mnie. W inwestowaniu na własny rachunek nie można zrzucić winy na niesłownego kontrahenta, sklerotycznego współpracownika czy niedouczonego szefa z politycznego nadania. Inwestor jest pierwszą i ostatnią osobą, która w całości odpowiada za swoje sukcesy lub porażki. To natomiast oznacza pełną i bezwarunkową… niezależność. Chyba do niej wszyscy dążymy, prawda?
W inwestowaniu nie ma jednej właściwej drogi do sukcesu. Można zmieniać strategie i podejście tyle razy, ile tylko się chce, za każdym razem rozwijając i ulepszając swoje umiejętności. Cały czas jest jeszcze miejsce na dodatkową edukację. Proces doskonalenia nigdy się nie kończy. Tylko ode mnie zależy, ile energii poświęcę na to, żeby systematycznie uczyć się czegoś nowego. Dzięki temu można nieustannie się rozwijać i zdobywać coraz szerszą wiedzę.
Lubię inwestowanie także za to, że od pewnego poziomu, kiedy zdobędzie się już podstawy teoretyczne, pozna specyfikę instrumentów i tak dalej, staje się ono rozgrywką z samym sobą. Na wyższym etapie handlowanie na giełdach to już tylko psychologia, panowanie nad emocjami i umiejętność odczytywania nastrojów na rynkach. Trading to fascynująca gra, jeśli poświęci się wystarczająco dużo czasu, aby opanować jej zasady.
PS.
Jeśli chcesz być na bieżąco z tym, co u mnie słychać, to zostaw mi swojego maila w formularzu na dole strony.