ADR-y otwierają wrota do taniego inwestowania w spółki z drugiego końca świata

ADR-y otwierają wrota do taniego inwestowania w spółki z drugiego końca świata
Komentarze: 0
Skomentuj

ADR (American Depositary Receipt) to instrument nieistniejący w Polsce, ale szalenie popularny na giełdach za granicą. Obecnie ADR-y zdobywają sławę równie szybko jak robiły to ETF-y piętnaście lat temu. Jednak w odróżnieniu od nich, ADR-y pozwalają zainwestować w akcje konkretnych wybranych przez nas pojedynczych spółek, a nie w całe grupy aktywów. Dzięki takiemu selektywnemu podejściu, mamy o wiele większą kontrolę nad tym, co wkładamy do portfela.

Kupując ETF-a na poszczególną gospodarkę, np. Japonii, Indii czy Kolumbii, nie mamy wpływu na jego skład. Bierzemy wszystko, jak leci, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Często trafiają więc do naszego portfela także spółki zupełnie przewartościowane lub będące na skraju bankructwa.

To jest największe przekleństwo ETF-ów, że środki wpłacane przez inwestorów fundusz musi potem bezrefleksyjnie redystrybuować po równo na każdą spółkę, która wchodzi w skład śledzonego przez niego indeksu; bez względu na to, czy spółka na to zasługuje czy też nie. ADR-y rozwiązują ten problem.

ADR lub bardziej popularny na europejskich giełdach GDR (Global Depositary Receipt) to certyfikat poświadczający prawo do otrzymywania korzyści płynących z posiadania akcji danej spółki. Tyle teorii.

W praktyce wygląda to natomiast w ten sam sposób, co zakup akcji czy ETF-ów. Tyle praktyki. Teraz trochę kontekstu.

Najważniejsze cechy ADR-ów:

  • Są notowane na zachodnich publicznych giełdach
  • Handluje się nimi dokładnie tak samo jak akcjami i ETF-ami
  • Dają dostęp do wielu spółek z egzotycznych rynków
  • Wypłacają taką samą dywidendę jak akcje macierzyste
  • Mają znikome koszty utrzymania podobne do ETF-ów
  • Pozwalają selektywnie wybierać spółki do portfela
  • Otwierają możliwość prawdziwej dywersyfikacji portfolio

Jak podłączyć się pod buying power banku inwestycyjnego

Potrzeba emitowania ADR-ów wzięła się z tego, że coraz więcej osób jest zainteresowanych inwestowaniem poza swoimi macierzystymi giełdami znajdującymi się w Nowym Jorku czy we Frankfurcie. Jednak dostęp do odległych i mniej popularnych parkietów często bywa utrudniony.

Zazwyczaj trzeba otworzyć rachunek maklerski w lokalnym oddziale brokerskim, a czasem nawet nawiązać współpracę z rezydentem danego kraju i utworzyć spółkę handlową. Chcąc kupić akcje firmy z giełdy w Bukareszcie musielibyśmy więc otwierać konto w Rumunii. Nabywając spółkę z Bombaju, potrzebny byłby rachunek u indyjskiego brokera i tak dalej. Dla indywidualnego inwestora jest to w praktyce nierealne. Ale dla dużego banku inwestycyjnego?

Instytucjonalnym graczom o wiele łatwiej uzyskać dostęp do egzotycznych giełd z najdalszych zakątków świata. Dlatego banki wpadły na pomysł, że mogłyby kupować lokalne akcje na macierzystych giełdach, umieszczać te akcje u depozytariusza, a następnie wystawiać na te akcje certyfikaty posiadania (stąd depositary receipt), którymi handlowało by się na największych, publicznych i łatwo dostępnych giełdach.

ADR-y mogą być sponsorowane lub niesponsorowane. W pierwszym przypadku bank emitent współpracuje z zarządem czy z właścicielami danej spółki i wspólnie przeprowadzają emisję ADR-ów kupując akcje bezpośrednio od firmy. W przypadku ADR-ów niesponsorowanych, bank dokonuje całej procedury na własną rękę, nabywając macierzyste akcje na lokalnej publicznej giełdzie bez porozumienia z zarządem. W praktyce nie ma to jednak większego znaczenia.

Z punktu widzenia indywidualnego inwestora plus tego wszystkiego jest taki, że posiadając jedno konto brokerskie z dostępem do giełdy w Nowym Jorku, Londynie czy Frankfurcie, momentalnie otwiera się możliwość do inwestowania w 67 innych krajach, z których obecnie pochodzą notowane na zachodzie ADR-y.

Bezpieczeństwo jest tu stuprocentowe, ponieważ każdy wyemitowany ADR wspierany jest przez rzeczywiste akcje z lokalnej giełdy, które znajdują się na rachunku u depozytariusza.

Czasem przelicznik akcji wynosi 1:1, czasem 1:5, a czasem 30:1, zależy to od nominalnej ceny danych udziałów. Chodzi o to, aby w ujęciu dolarowym cena ADR-a nie wynosiła, np. 0.10 USD, ani 5000 USD, bo w pierwszym przypadku pojawią się zbyt duże wahania procentowe, a w drugim płynność będzie niska z uwagi na wysoką barierę wejścia dla indywidualnego inwestora. Dlatego też czasem jeden ADR odpowiada za jedną akcję macierzystą, a czasem za pięć.

ADR-y notowane i wyceniane są w czasie rzeczywistym na giełdzie, dokładnie tak samo jak ETF-y, a ich kurs zależy od kursu instrumentu bazowego, na który te ADR-y zostały wystawione. Przynajmniej teoretycznie.

W praktyce, w trakcie dnia handlowego, kurs ADR-a może nieco różnić się od ceny akcji, na którą został wystawiony, bo wynika to choćby z chwilowego zwiększonego popytu i podaży na ADR-y albo z uwagi na różnice czasowe. Kurs akcji na giełdzie w Sajgonie mógł zamknąć się na danym poziomie, jeszcze zanim otworzyła się giełda w Nowym Jorku, na której przez cały dzień będzie potem trwał handel ADR-em w oderwaniu od giełdy macierzystej. Jednak te dysproporcje są dość szybko wyrównywane przez arbitrażystów.


Dolar, rubel czy złotówka, w czym księgować zyski?

Drugą różnicą w wycenie ADR-ów jest kurs walutowy. W związku z tym, że ADR-y są kwotowane w dolarach amerykańskich, a GDR-y w euro czy w funtach brytyjskich (podczas gdy akcje na macierzystych giełdach rozliczane są w walutach lokalnych), to powstaje tu ryzyko zmiany wartości waluty.

Jednak z polskiego punktu widzenia, ryzyko to można okiełznać i sprawić, aby działało na korzyść inwestora.

Załóżmy, że kupujemy ADR-y na rosyjską spółkę, która notowana jest na giełdzie w Moskwie i wyceniana w rublach. Cena firmy to 50 RUB, natomiast cena ADR-a to 1 USD. W momencie zakupu kurs USD/RUB wynosi 1/50, czyli jeden dolar kupuje 50 rubli. Mówiąc inaczej, potrzebujemy jednego dolara, aby umożliwił on zakup jednej akcji rosyjskiej, która aktualnie kosztuje 50 rubli.

Powiedzmy, że po tygodniu kurs akcji na giełdzie w Moskwie stoi na tym samym poziomie 50 RUB, ale w międzyczasie bardzo mocno osłabił się sam dolar, który spadł o 20% względem rubla (do poziomu 1/40). Zatem w tym momencie jeden dolar kupuje ledwie 40 rubli. Co to oznacza? Tylko tyle, że jeden dolar nie kupi już jednej akcji lokalnej o kursie 50 RUB. Dlatego kurs ADR-a na giełdzie zachodniej automatycznie podnoszony jest o wartość spadku dolara, czyli w tym przypadku o 20%, a więc do 1.20 USD.

Dzieje się tak dlatego, że przy kursie USD/RUB 1/40, potrzebny będzie jeden dolar i dwadzieścia centów, aby zakupić jedną akcję kosztującą pięćdziesiąt rubli. Dlatego osłabiający się dolar sprawi, że wartość ADR-ów w ujęciu dolarowym będzie rosła, bez względu na to, co dzieje się z notowaniami instrumentu bazowego.

Tak samo sytuacja działa w drugą stronę. Gdy dolar będzie się umacniał, a kurs instrumentu bazowego zostanie bez zmian, wtedy notowania ADR-a będą spadały. Ale!

Z polskiej perspektywy, jeśli najpierw wymieniamy złotówki na dolary, żeby kupić ADR-y, to słabnący dolar rzeczywiście będzie kiepską wiadomością (z punktu widzenia naszej złotówki), bo tracimy na portfelu w ujęciu złotówkowym, ale z drugiej strony strata ta będzie offsetowana przez wzrost wartości ADR-ów, który to wzrost wynika dokładnie z tego samego osłabienia się dolara.

W drugim przypadku, gdy dolar się umacnia, to tracimy nieco na wartości ADR-ów, ale jednocześnie zyskujemy w ujęciu złotówkowym, bo za akcje macierzyste, np. w rublach, dostaniemy mniej dolarów, ale tych mniej dolarów kupi nam potem więcej złotówek (bo dolar się umocnił).

Posiadanie w portfelu ADR-ów może być więc naturalnym hedgem, który nieco złagodzi straty wynikające ze wzmacniającego się dolara i jednocześnie da zarobić dodatkowe pieniądze na słabnącej amerykańskiej walucie.


Trzy minusy i jeden plus, który bije je na głowę

Największą zaletą ADR-ów jest możliwość prostej dywersyfikacji portfela o aktywa z giełd, które w żaden sposób nie są skorelowane z amerykańską czy z europejską gospodarką. Wbrew pozorom takie aktywa istnieją. Tworząc portfel, którego akcje łącznie będą miały wskaźnik beta 0.50 uzyskamy taki efekt, że jak S&P 500 zleci o 2%, to nasz portfel spadnie jedynie o 1%. Duży plus. W dodatku praktycznie niemożliwy do uzyskania inwestując wyłącznie w zachodnie spółki.

Minus jest natomiast taki, że nie na wszystkie lokalne akcje są wystawiane ADR-y, a tylko na te najbardziej popularne, na które jest największy popyt. Drugim minusem są drobne koszty utrzymania pozycji w ADR-ach, które wynoszą zazwyczaj od 0.01 do 0.03 USD za jednostkę. Trzecim minusem (który może też być plusem) jest ta nieprzewidywalność związana z możliwymi wahaniami kursów walutowych.

Moim zdaniem jednak, korzyści (dywersyfikacja!) znacznie przekraczają ewentualne niedogodności wynikające z posiadania tych instrumentów na rachunku i naprawdę polecam zainteresowanie się tematem, bo ADR-y otwierają możliwości i okazje inwestycyjne, które do tej pory zwyczajnie nie istniały.

Wszystkie symbole ADR-ów notowanych na amerykańskich giełdach można znaleźć, np. na stronie: http://topforeignstocks.com/foreign-adrs-list/

Następny artykuł w kategorii Edukacja
Jak kupić obligacje korporacyjne w 2024 roku?

Przeczytaj również

Wszystkie wpisy
Pozostałe
03.12.2024
Czy rynek naprawdę jest efektywny? Teoria akademicka kontra brutalna rzeczywistość
Czy rynek naprawdę jest efektywny? Teoria akademicka kontra brutalna rzeczywistość
Aktualności
28.08.2024
Skąd taka zmienność na giełdzie, czyli krótka historia o tym, jak japoński bank centralny zepsuł nam wakacje
Skąd taka zmienność na giełdzie, czyli krótka historia o tym, jak japoński bank centralny zepsuł nam wakacje