Kiedy spadki budzą w tobie zwierzę, a korekta zdaje się nie mieć końca

Kiedy spadki budzą w tobie zwierzę, a korekta zdaje się nie mieć końca
Komentarze: 0
Skomentuj

Pstryk i w mgnieniu oka znika cała nasza wiedza, całe doświadczenie, całe know-how, całe lata backtestów, całe tomy mądrych ksiąg, całe stosy przeczytanych raportów i wyników badań, cały zdrowy rozsądek, cały spokój ducha i całe poczucie bezpieczeństwa. Brzmi znajomo?

Wystarczy jeden kwartał spadków na giełdzie i nagle całe nasze inwestycyjne podejście wywraca się do góry nogami. System scoringowy przestaje mieć znaczenie, modele wyceny trafiają na śmietnik, a prognozy zyskowności wkładane są między bajki. Dlaczego?

Czy faktycznie możemy być zaskoczeni tym, że inwestowanie na giełdzie to nie tylko ciągnące się latami pasmo sukcesów i rynkowej hossy, ale też okresy spadków?


Anatomia krachu i problem z tygrysem

Z punktu widzenia statystyki, przez zdecydowaną większość czasu, rynki rzeczywiście rosną, to fakt. Mimo tego jednak, patrząc na historię giełdy czy na historię poszczególnych akcji, nawet laik dostrzeże, że tymczasowe korekty i dłuższe okresy marazmu spotykają praktycznie każdą spółkę.

Dlaczego więc tak trudno nam się z tym pogodzić? Dlaczego wystarczy jeden kwartał dwucyfrowych obsunięć, żeby w odstawkę poszło wszystko to, czego o giełdzie nauczyliśmy się obserwując jej zachowanie w trakcie stu ostatnich lat?

Jak to możliwe, że momentalnie Excel przestaje mieć dla nas jakiekolwiek znaczenie? Nie liczą się już dobre wyniki, nie liczą się sprawozdania finansowe, nie liczą się rosnące prognozy, nie liczą się wysokie upside’y i nie liczą się rewidowane w górę price targety?

No bo przecież na giełdzie ciągle są spółki, które spełniają wszystkie powyższe parametry. Mimo tego, ich akcje spadają razem z całym rynkiem, jakby gdyby nie było znaczenia, czy mówimy o podrzędnym bankrucie czy może o najlepszej korporacji w historii Stanów Zjednoczonych.

Z pozoru wygląda to jak jakiś nowy paradygmat, ale…

Czy aby nie tego właśnie nauczyła nas historia giełdy? Czy nie do tego jesteśmy przyzwyczajeni, że przypływ podnosi wszystkie łodzie, ale odpływ zabiera je także hurtowo, bez patrzenia na to, które łajby są w stanie idealnym, a które to przeciekające rzęchy?

Czy historia rynków finansowych nie pokazuje nam, iż takie właśnie momenty są najlepsze do tego, aby zwiększać swoją ekspozycję i kupować wtedy wszystko, co tylko nie przecieka?

A jeśli nie ma już gotówki, za którą można by kupować, to przynajmniej, żeby siedzieć konsekwentnie na rynku i po prostu przeczekać gorszą koniunkturę?

Czyż statystyka ze stu ostatnich lat nie mówi, że po wybuchu kryzysów geopolitycznych powodujących krachy giełdowe, wystarczyło średnio sześć miesięcy, aby indeksy znalazły się ponownie na zielonym terytorium?

Czy backtesty dobitnie nie udowadniają, że pominięcie na giełdzie kilku najlepszych dni w roku obniży zyski portfela o połowę?

Czy to nie są wystarczające argumenty, aby w okresach spadków nie uciekać, lecz zostać na pokładzie? Nie wiemy przecież, kiedy dokładnie korekta dobiegnie końca i zacznie się odbicie. Wiemy jednak, że prędzej czy później to właśnie się wydarzy.

Dlaczego w momentach spadków nieustannie przywołujemy wydarzenia z 2008 albo 2001 roku, nie patrząc na to, że giełdowy kontekst i sytuacja gospodarcza były wtedy zupełnie inne?

Dlaczego znowu powołujemy się na wysokie wyceny, nie patrząc na dzisiejszą stabilność finansową oraz dynamikę wzrostu zysków czy przychodów najlepszych amerykańskich spółek, której brakowało zarówno w 2001 jak i 2008 roku?

Dlaczego mówimy tyle o wzroście stóp procentowych, jako gwoździu do trumny z napisem „giełda”? Czy naprawdę uważamy, że poziom oscylujący wokół cyfry 3% jest czymś, z czym gospodarka sobie nie poradzi? Zapomnieliśmy już, że giełda w latach osiemdziesiątych parła do przodu nawet przy stopach na poziomie dwucyfrowym?

Albo o tym, że dekadę później amerykański bank centralny był w stanie spokojnie wyhamować rozszalałą koniunkturę, nie doprowadzając przy tym do recesji?

Nawet zresztą, gdy w innych latach do recesji doprowadzał, to czy nie pamiętamy już, jak szybko cała gospodarka i giełda w szczególności potrafiły odbić od dna, gdy tylko spowolnienie dobiegło końca i wskaźniki ekonomiczne zaczęły się poprawiać?

Czy faktycznie tak trudno uwierzyć, że słońce jeszcze kiedyś wzejdzie i upside’y znowu będą ujemne, wyceny osiągną nowe szczyty, a my – jak zwykle – będziemy żałowali, że w okresie największej zawieruchy nie weszliśmy all-in?

Czy nigdy nie nauczymy się na własnych albo cudzych błędach popełnianych w przeszłości?

Oczywiście, że nie.

Nie pozwala na to psychika, nie pozwalają na to emocje i nie pozwala na to ten cholerny ośrodek mózgowy, który przejmuje dowodzenie nad naszymi decyzjami wtedy, gdy tylko poczujemy zagrożenie.

Historia lubi się powtarzać, lubiła się powtarzać i będzie lubiła się powtarzać, ponieważ bez względu na ogromny światowy postęp, który dokonał się w ostatnich trzech dekadach, nasze mózgi cały czas działają tak samo, jak trzydzieści tysięcy lat temu. Ewolucja nie nadążyła jeszcze za zmianami technologicznymi.

Coś szeleści w krzakach? To pewnie tygrys, uciekamy!

Smutna prawda jest taka, że dzisiaj nasz mózg nie jest zdolny do tego, żeby poprawnie operować w rzeczywistości bombardującej nas tak wieloma bodźcami i dostarczającej nam tak wielu różnych, często sprzecznych, informacji. My po prostu nie jesteśmy w stanie ich przetworzyć.

To powoduje, że podejmując decyzje w sytuacji zagrożenia, często odwołujemy się nie do Excela i do naszych zdolności analitycznych, ale do pierwotnych instynktów, które każą nam od wszelkiego zagrożenia po prostu uciekać i nie wracać w okolice krzaków, dopóki szelest nie ucichnie.

Problem w tym, że strategia postępowania, która sprawdzała się tysiące lat temu w dżungli, może nie być już na tyle skuteczna na dzisiejszym skomplikowanym rynku finansowym.

Co w takim razie możemy zrobić, żeby trochę się od tego wszystkiego zdystansować? Odpowiedź co prawda padła już w samym pytaniu, ale podrążmy ten temat nieco głębiej.


Jak przetrwać korektę i nie dać się pożreć?

Przede wszystkim należało by urealnić nasze oczekiwania i wydłużyć horyzont inwestycyjny. Nie możemy spodziewać się, że każdy kwartał, czy nawet każdy rok na giełdzie, będzie przynosił zyski. Rynek nie działa w ten sposób. Okresy korekt i spowolnień są jego nieodłączną częścią, nie ma przed nimi ucieczki, ponieważ nikt nie wie, kiedy nadchodzą.

Od pandemicznego dołka pod koniec marca 2020 roku do końca 2021 roku indeks NASDAQ wzrósł o spektakularne 112%, a indeks S&P 500 o 92%. Czy w tym kontekście naprawdę może dziwić, że od początku 2022 roku oba indeksy zaliczyły korektę i znajdują się na stracie wynoszącej odpowiednio -15% i -8%?

Zmieńmy punkt startowy i okaże się, że od wyjścia z pandemicznego krachu oba instrumenty są na plusie wynoszącym 81% i 76%(!)

Przeciągająca się korekta w pierwszym kwartale 2022 roku, rozpatrywana w tym kontekście, momentalnie przestaje wyglądać na coś strasznego i niepokojącego. No bo jeśli po dwóch latach niesamowitych wzrostów przyjdą dwa kwartały spadków, to czy rzeczywiście jest się czym martwić?

Tak więc – wydłużenie postrzegania naszego horyzontu inwestycyjnego wydaje się kluczem do tego, aby pozbyć się chęci do oceny konkretnego składu portfela, konkretnych akcji czy konkretnej strategii w perspektywie zaledwie jednego czy dwóch kwartałów. Kilka miesięcy to zbyt krótki czas, aby na jego podstawie wyciągać jakiekolwiek wnioski.

Nikt z nas zresztą, przynajmniej tak podejrzewam, nie przyszedł na giełdę licząc na to, że spędzi tu tylko kilka kwartałów. Raczej traktujemy to miejsce jako bazę dla naszego kapitału na kilkadziesiąt kolejnych lat, często dożywotnio.

Rozpatrujmy zatem nasze wyniki w perspektywie wieloletniej i starajmy się dzisiaj podejmować te decyzje inwestycyjne, które zaowocują w kolejnych latach, a nie takie, które dadzą nam zarobić w kolejnym kwartale.

Łatwo się o tym mówi, kiedy ciągle mamy niezagospodarowany kapitał, który w okresach spadków można przeznaczyć na to, żeby faktycznie uśrednić i dokupić spółki z dużym potencjałem. Ale co w przypadku, kiedy wolnej gotówki już brakuje?

Sugerowałbym trzy kroki.

Po pierwsze – dokonanie przeglądu swojego portfela w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie o to, czy to są spółki, z którymi czuję się komfortowo na kolejnych 5-10 lat?

Czy jestem pewny, że za pięć lat będą one wyżej niż są dzisiaj? Gdybym dzisiaj dopiero zaczynał budować portfel od zera, to czy zbudowałbym go dokładnie w ten sam sposób? Czy mój idealny portfel wyglądałby tak, jak wygląda ten obecny?

Po drugie – zmiana składu portfela. Podejrzewam, że większość osób zdaje sobie sprawę z tego, że może nie posiadać dzisiaj portfela idealnego. Zazwyczaj mamy na rachunku również takie akcje, z których nie jesteśmy dumni, ale trzymamy je tam z niechęci do zaksięgowania straty albo z innych jeszcze bardziej kuriozalnych powodów.

Najwyższy czas, żeby oderwać plaster. Powinniśmy bowiem dążyć do tego, aby przez sto procent czasu nasze środki były zaalokowane w trzydzieści najlepszych spółek, które uda nam się znaleźć. Dopiero wtedy możemy mówić o efektywnym wykorzystaniu naszego kapitału.

Po trzecie – odcięcie się od giełdy na kolejny kwartał i zajęcie czymś innym. Jeśli już zbudowaliśmy portfel idealny, to nie ma potrzeby oglądania notowań i czytania gazet każdego dnia. Dobra spółka nie stanie się złą w jeden tydzień.

Spokojnie możemy sobie zatem odpuścić teraz wszystkie te bodźce, które każą nam cały czas dokonywać manewrów w portfelu i nie pozwalają przy okazji spać po nocach. Zamiast tego sugerowałbym zająć się czymś bardziej konstruktywnym, co nie ma związku z inwestycjami.

Większość osób przychodzi na giełdę, bo uważa, że jest to miejsce, gdzie pieniądze same na siebie pracują. Naszą wizją jest życie rentiera, który nie musi martwić się o jakiekolwiek zadania operacyjne i może skupić się na odpoczynku w czasie, gdy jego majątek na rynku samoistnie się pomnaża. Takie przynajmniej są wyobrażenia.

W rzeczywistości jednak giełda wcale nie okazuje się bezobsługowa, a większość osób, które tu trafiają, poświęca platformie transakcyjnej więcej czasu niż własnej rodzinie.

Uruchamianie platformy każdego dnia, zaczytywanie się w każdy news i komentarz giełdowy oraz nieustanne śledzenie notowań w telefonie raczej nie sprawią, że giełda nagle zacznie rosnąć. Akcje mają gdzieś to, czy my śledzimy ich notowania czy też nie.

Zresztą, chyba nie tak miało wyglądać nasze wymarzone giełdowe życie, gdzie pieniądze same się pomnażają i nie wymaga to od nas praktycznie żadnego zaangażowania, prawda?

W momencie, kiedy mamy już zbudowany solidny portfel, naprawdę można zamknąć platformę, na firewallu zablokować Yahoo Finance, a potem zająć się czymś bardziej pożytecznym.

Do portfolio będzie można wrócić po upływie kolejnego kwartału, kiedy pojawią się nowe sprawozdania finansowe, które pomogą nam ocenić, czy w naszych spółkach nie dzieje się nic złego i czy nie ma potrzeby dalszych kalibracji portfela.

To, co wydarzy się w międzyczasie, zazwyczaj będzie niczym więcej niż tylko zwykłym szumem, który nie jest warty naszej uwagi, ani tym bardziej nadszarpniętych nerwów i nieustannego stresu. Zwłaszcza, że za rok czy dwa dobre spółki i tak będą o wiele wyżej niż są dzisiaj.


PS. Zanim zaczniemy dłubać przy naszym portfelu, zachęcam do przeczytania artykułu o tym, że… poprawne decyzje to te, które bolą najbardziej.

Następny artykuł w kategorii Porady
Co zrobić, kiedy skończyła nam się gotówka? Jak przy pomocy opcji mądrze wykorzystać margin u brokera?

Przeczytaj również

Wszystkie wpisy
Pozostałe
03.12.2024
Czy rynek naprawdę jest efektywny? Teoria akademicka kontra brutalna rzeczywistość
Czy rynek naprawdę jest efektywny? Teoria akademicka kontra brutalna rzeczywistość
Aktualności
28.08.2024
Skąd taka zmienność na giełdzie, czyli krótka historia o tym, jak japoński bank centralny zepsuł nam wakacje
Skąd taka zmienność na giełdzie, czyli krótka historia o tym, jak japoński bank centralny zepsuł nam wakacje