O tym mówi Wall Street
Fabryki w końcu wracają do życia

Kluczowe hasło, które w trakcie trwającego sezonu wyników finansowych, pada najczęściej z ust prezesów amerykańskich spółek, to… łańcuch dostaw. Dzisiaj praktycznie każda firma swoje gorsze statystyki sprzedażowe tłumaczy wyłącznie jednym: zaburzonym łańcuchem dostaw.

Kontrahenci nie wyrabiają się na czas, komponenty nie są dostępne w terminie; brakuje półproduktów, brakuje surowców i brakuje ludzi, żeby te surowce przetworzyć, a jak już uda się zabezpieczyć temat od strony produkcyjnej to… brakuje dostępnych statków, żeby towar przewieźć z Azji do Europy czy do Stanów Zjednoczonych.

A kiedy zresztą uda się znaleźć wolny transport dla swoich kontenerów, to często okazuje się, że statek musi bezproduktywnie czekać w porcie, aż zwolni się dla niego miejsce do rozładunku.

To sprawia, że wszystko jest dzisiaj droższe i na wszystko trzeba czekać. Wysokie ceny energii (w tym ropy naftowej) także nie ułatwiają życia firmom produkcyjnym i tym, które zajmują się handlem, transportem czy logistyką. O konsumentach nawet nie wspominając.

Kłopoty mają wszyscy: od producentów odzieży, przez branżę motoryzacyjną, po takich multidyscyplinarnych gigantów, jak Apple czy Amazon, które same nie ukrywają, że jest po prostu źle.

Aczkolwiek… powoli zaczyna być widać jakieś światełko w tunelu.

Praprzyczyną wszystkich bolączek był oczywiście (i dalej jest) COVID-19, który obnażył to, jak bardzo świat zależy dziś od Azji. To tam od dekad zachodnie firmy przenosiły swoją produkcję, bo – wiadomo – siła robocza jest tańsza, a prawa pracowników słabsze. Migracja na wschód sprawiła jednak, że Zachód bardzo uzależnił się od azjatyckich fabryk. Za bardzo.

Do tej pory największą komplikacją zaburzającą łańcuch dostaw bywały zazwyczaj katastrofy naturalne. A to jakiś tajfun zmiótł lokalną fabrykę, a to powódź pochłonęła magazyn, to z kolei trzęsienie ziemi wywołało kilkutygodniowy przestój. Skala tych wydarzeń nie była aż tak dramatyczna, ponieważ najczęściej dotyczyła jednego regionu i wpływała na sprzedaż jednej tylko firmy. Globalna pandemia okazała się tymczasem trudnością zupełnie inną, bo… globalną.

Tak czy inaczej, wygląda na to, że coś w końcu drgnęło.

Wietnam właśnie zaczął poluzowywać wymogi odnośnie liczby osób przebywających w tym samym czasie w fabrykach. Manufaktury produkujące buty dla Nike i Adidasa zatrudniają już, na przykład 4000 z 7000 robotników, a pełny limit planują osiągnąć w listopadzie.

Malezja, drugi główny hub produkcyjny tak brakujących na rynku półprzewodników, zapewnia, że pełne moce wytwórcze kraj ponownie osiągnie w ciągu kilku najbliższych tygodni, góra miesięcy.

Także tajwański Foxconn, który dostarcza chipy dla Apple’a, poinformował, że od tego miesiąca jego fabryki ruszają pełną parą i firma zrobi wszystko, żeby w najbliższych tygodniach ulżyć nieco oszalałemu na całym świecie popytowi na elektronikę.

Podobne pozytywne komunikaty płyną też od rządów i od producentów z Indonezji, Filipin czy Kambodży, gdzie zaszczepionych jest już ponad 50% społeczeństwa i życie wraca na właściwe tory.

Jednakże, choć sytuacja w azjatyckich fabrykach powoli się stabilizuje, to wydaje się, że same kłopoty z dostępnością gotowych towarów będą ciągnęły się jeszcze kilka miesięcy.

Hamulcowym dzisiaj są nie tyle rządowe obostrzenia, co brak pracowników. Wielu z nich w czasie przeciągającego się w Azji lockdownu wróciło na prowincję do swoich rodzinnych miejscowości. Wielu odeszło na emeryturę. Wielu zmieniło branże lub rozpoczęło własny biznes. Wielu zmarło…

Jakkolwiek niefortunnie to zabrzmi, prędzej czy później te „drobne” problemy zostaną jednak rozwiązane, a wtedy zyski spółek giełdowych poszybują w kosmos, podobnie jak kurs ich akcji. Sytuacja, w której popyt przewyższa podaż, rzadko kiedy prowadzi bowiem do długofalowego spowolnienia zyskowności. Wręcz przeciwnie.

Trudności z łańcuchem dostaw przypominają raczej sytuację z zaciągniętym hamulcem ręcznym w aucie, które pręży muskuły i za wszelką cenę próbuje wyrwać się do przodu. W którymś momencie ten hamulec zostanie zwolniony, a wtedy… czeka nas prawdziwy boom.