Czy ta transakcja mi się opłaca? Koncepcja risk-to-reward ratio, czyli jak wyliczyć stosunek podejmowanego ryzyka do oczekiwanego zysku
Nie w każdą transakcję warto wchodzić. Benjamin Graham powiedział kiedyś, że nawet świetna spółka kupiona po niewłaściwej cenie może okazać się fatalną inwestycją. Tak więc wybór konkretnych akcji to jeszcze nie wszystko, bo kluczowym wydaje się odpowiedź na pytanie: czy te akcje dadzą mi zarobić jakiekolwiek pieniądze i jak dużo muszę zapłacić (zaryzykować), aby się o tym przekonać. Na szczęście można to wszystko wyliczyć jeszcze przed zajęciem pozycji.
Czy przyjęlibyście taki zakład?
Wyobraźcie sobie, że proponuję wam zakład o to, jaka będzie pogoda pewnego dnia w przyszłości. Jeśli 15 listopada 2021 roku w Warszawie będzie świeciło słońce, to ja przegrywam i płacę Wam pieniądze. Jeśli tego dnia będzie padał deszcz, to ja wygrywam i wtedy wy musicie zapłacić pieniądze mnie. Można powiedzieć, że szanse na wygraną każdy z nas ma po 50%. Brzmi uczciwie, prawda? Czy w takim razie to jest zakład, w który warto wejść?
Niestety nie da się odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ w zakładzie tym zabrakło określenia dwóch kluczowych parametrów:
- Ile pieniędzy mogę wygrać, jeśli będę miał rację?
- Ile pieniędzy mogę stracić, jeśli nie będę miał racji?
I w tym właściwie kryje się całe sedno powodzenia wszystkich zakładów. Jeśli mam tylko 50% szans na wygraną, to zakład będzie opłacalny dopiero w momencie, w którym potencjalny zysk okaże się wyższy niż potencjalna strata. Mając rację tylko w co drugim zakładzie po prostu nie ma innego wyjścia i potrzebna jest wygrana wyższa niż stawiana kwota, aby w dłuższym terminie osiągnąć jakikolwiek stabilny zarobek.
Jeśli w zakładzie stawiam 100 zł i wygrać mogę też 100 zł, to oznacza, że przy pięćdziesięcioprocentowym prawdopodobieństwie wygranej, w dłuższym terminie będę stał w miejscu. Raz wygram 100, potem stracę 100, później dwa razy pod rząd wygram 100, a następnie trzy razy pod rząd stracę 100, później znowu wygram 100 i tak dalej. Aby w tym przypadku osiągnąć długofalowy zysk, mój stosunek ryzykowanej kwoty do potencjalnej wygranej musiałby więc być wyższy niż 1:1.
Sytuacja wygląda już natomiast zupełnie inaczej, jeśli na każde stawiane czy ryzykowane 100 zł mogę wygrać 300 zł. Wtedy wystarczy, abym rację miał wyłącznie w 30% zakładów, czyli w jednej transakcji na trzy.
Załóżmy, że stawiam 100 zł i je przegrywam. Mam -100 zł netto. Stawiam drugie 100 zł i znowu je przegrywam. Mam -200 zł netto. Stawiam trzecie 100 zł i tym razem wygrywam 300 zł. Mam +100 zł netto. I tak dalej. Przy stosunku ryzykowanej kwoty do potencjalnego zysku wynoszącym 1:3 wystarczy mieć rację w co trzeciej tylko transakcji, aby w dłuższym terminie osiągnąć zyski.
Tyle wprowadzenia, przejdźmy teraz do meritum.
Jak wykorzystać risk-to-reward ratio na giełdzie?
Giełda działa podobnie jak system zakładów bukmacherskich. Kupując akcje firmy XYZ zakładamy się z ich sprzedawcą czy z całym rynkiem o to, że kiedyś w przyszłości te akcje będą droższe niż są dzisiaj.
I to jest moment, w którym wiele osób popełnia dwa podstawowe błędy. Pierwszy błąd to brak znajomości odpowiedzi na pytanie: „Ile pieniędzy ryzykuję w takim zakładzie?”. Natomiast drugi błąd, znacznie poważniejszy, to brak gotowej odpowiedzi na pytanie: „Ile pieniędzy mogę zarobić, jeśli okaże się, że mam rację?”.
Bez gotowych odpowiedzi na te dwa pytania żaden inwestor nie jest w stanie stwierdzić czy wejście w daną transakcję będzie dla niego opłacalne czy też nie. Co więcej, czy w dłuższym terminie wchodzenie w tego typu transakcje będzie dla niego opłacalne czy nie?
Mówiąc najogólniej, jeśli przyjmiemy bezpieczne założenie, że mamy rację w 50% transakcji, to sukces w dłuższym terminie osiągniemy wyłącznie wtedy, kiedy w każdej pojedynczej transakcji gotówkowe ryzyko straty będzie niższe niż kwota, którą na tej transakcji możemy zarobić. Nasz stosunek ryzyka do zysku musi więc być wyższy niż 1:1.
Na każde ryzykowane 100 zł musimy być w stanie zarobić przynajmniej 110 zł. Wtedy można powiedzieć, że risk-to-reward ratio wynosi 1:1,1 – co przy dłuższym terminie i przy wielu transakcjach, w których rację mamy w 50% przypadków, da nam skromny, ale stabilny zysk.
Ja akurat lubię ten margines bezpieczeństwa rozszerzyć do granic możliwości i staram się wchodzić wyłącznie w transakcje, w których stosunek ryzykowanej kwoty do potencjalnych zysków wynosi co najmniej 1:2, a idealnie jeśli jest to minimum 1:3. Wtedy wystarczy, że rację będę miał wyłącznie w co trzeciej transakcji, a w dłuższym terminie i tak zarobię na tym spore pieniądze. Często więc, nawet jeśli jestem przekonany, że mam świetny pomysł na transakcję, ale stosunek ryzyka do potencjalnego zysku wynosi mniej niż 1:2, to odpuszczam i z takiej transakcji rezygnuję, bo czuję, że to gra nie warta świeczki. To jest twarda zasada, której trzymam się bez żadnych wyjątków.
Jak obliczyć ile maksymalnie ryzykuję w danej transakcji?
Wyliczenie ryzykowanej kwoty, a co za tym idzie maksymalnej możliwej straty w danej transakcji jest akurat bardzo proste i da się to zrobić z dokładnością co do centa. Sposobów jest kilka.
1. Ustawienie poziomu stop loss
Najprostsza i najczęściej stosowana metoda. Jeśli kupujemy akcje po cenie 100 zł i z góry postanawiamy je sprzedać, kiedy cena zleci do 80 zł, to oznacza, że w tym zakładzie ryzykujemy 20 zł. Czyli de facto musimy spodziewać się zysku znacznie przekraczającego 20%, aby wejście w tę transakcję miało uzasadnienie i było opłacalne.
Zaryzykowanie kwoty 20 zł będzie miało sens tylko wtedy, gdy wygrać możemy grubo ponad 20 zł. Jeśli więc oczekujemy po kursie, że w ciągu dwóch lat wzrośnie on ze 100 do 200 zł, to zaryzykowanie 20 zł, aby wygrać 100 zł, oznacza risk-to-reward ratio na poziomie 1:5 i to jest transakcja, w którą zdecydowanie warto wejść.
Jeśli natomiast spodziewamy się po akcjach wzrostu jedynie o 15%, no to ryzykowanie 20 zł, żeby zarobić 15 zł nie będzie już najlepszym pomysłem.
2. Zabezpieczenie transakcji opcjami
Kupując akcje po cenie 100 zł możemy je zabezpieczyć przed spadkami poprzez jednoczesny zakup opcji PUT na te akcje, które zagwarantują nam, że w przypadku ewentualnej korekty my w dalszym ciągu będziemy mogli odsprzedać te akcje na rynku po cenie ich zakupu, czyli w tym przypadku po 100 zł. Tak więc nawet, jeśli kurs spadnie do 70 zł, to my – dzięki kupionym opcjom – sprzedamy te akcje po 100 zł.
Jedynym kosztem i jedną ryzykowaną kwotą w takiej transakcji będzie kwota, którą musimy wydać na zakup opcji. Powiedzmy, że kupujemy akcje po cenie 100 zł i ubezpieczamy je opcjami, za które płacimy 5 zł. Te 5 zł, czyli koszt zakupu opcji zabezpieczających, to jest cała maksymalna możliwa suma, którą w tej transakcji ryzykujemy.
I w tym momencie, jeśli oczekujemy od akcji wzrostu jedynie o 15%, to powyższa transakcja będzie miała już bardzo duży sens, ponieważ tutaj ryzykujemy 5 zł, żeby zarobić 15 zł. Stosunek podejmowanego ryzyka do potencjalnego zysku wynosi 1:3.
Mówiąc inaczej, wystarczy, że rację będziemy mieli w co trzecim tylko przypadku, a i tak wyjdziemy na plus!
W tym artykule dokładniej wyjaśniałem jak zabezpieczać zakup akcji opcjami PUT.
3. Przeznaczenie całej pozycji na stratę
Jeśli z jakichś powodów nie chcemy ustawiać stop lossa albo nie mamy możliwości zabezpieczenia transakcji opcjami, to możemy użyć tak małej wielkości pozycji, aby z góry przeznaczyć ją w całości na stratę.
Zamiast kupować akcje za 1000 zł i ustawiać stop loss na poziomie 10% (ryzykować 100 zł straty), możemy kupić akcje jedynie za 100 zł i z góry założyć, że to jest 100 zł, które ryzykujemy w całości, gdyby kurs spadł do zera. To podejście sprawdzi się zwłaszcza przy kupowaniu opcji.
Wbrew pozorom jednak taka transakcja, nawet na akcjach, także będzie miała sens, jeśli oczekujemy po naszej pozycji, że przyniesie 200 czy 300% zysku w najbliższych latach. Akcje spółek o niskich kapitalizacjach potrafią dawać takie zwroty nawet w ciągu jednego roku.
Najważniejsze, że w tym przypadku, jeszcze przed wejściem w daną transakcję, już z góry wiemy ile maksymalnie możemy w niej stracić.
Skąd mam wiedzieć jaki jest potencjalny zysk?
Teraz trudniejsza część równania. Skoro co do centa możemy wyliczyć ile w danym zakładzie ryzykujemy, to przydałoby się też w podobny sposób wyliczyć ile możemy w nim zyskać.
To niestety nie jest możliwe z taką dokładnością jak w przypadku kwoty ryzykowanej, ale jest sposób, aby potencjalny zysk i potencjalny poziom docelowy kursu w przyszłości określić z dość sporą dozą prawdopodobieństwa.
1. Analiza prognozowanych zysków i ustalenie docelowej ceny
Najbardziej wiarygodną metodą jest przeanalizowanie przyszłych prognozowanych zysków firmy w najbliższych latach i wyliczenie jaki powinien być wtedy uczciwy kurs za jedną akcję.
Jak to zrobić? Przede wszystkim sprawdzamy dzisiejszy kurs akcji firmy oraz jej EPS (earnings per share, czyli aktualny zysk przypadający na jedną akcję), a także P/E (price to earnings, czyli stosunek ceny akcji do zysku przypadającego na tę akcję).
Powiedzmy, że bierzemy firmę Apple o następujących danych na rok 2017:
- Kurs akcji Apple: 142 USD
- EPS: 8,91 USD
- P/E: 15,9
P/E na poziomie 15,9 oznacza w miarę uczciwą cenę za akcję. Nie jest to ani poziom przewartościowania, ani niedowartościowania. Możemy więc spokojnie założyć, że jest to realny zakres do utrzymania czy osiągnięcia także w 2018 czy w 2019 roku.
Pamiętajmy, że ten wskaźnik jest ruchomy, ponieważ jego poziom zależy od dwóch czynników: od kursu akcji i od zysku przypadającego na jedną akcję. Kursu akcji w przyszłości nie znamy, ale znamy drugą stronę równania, czyli prognozowany zysk.
Sprawdzamy więc średni prognozowany EPS dla akcji Apple na 2019 rok i okazuje się, że wynosi on 11 USD.
Ale wracając na chwilę do roku 2017 – tutaj mamy wszystkie trzy znane parametry. Znamy bowiem dzisiejszy EPS 8,91, P/E 15,9 oraz kurs akcji 142 USD, który w zaokrągleniu bierze się z przemnożenia przez siebie EPS i P/E (15,9 x 8,91 = 141,6 USD). I to jest fakt dla 2017 roku.
Jak teraz wyliczyć przyszłą cenę akcji w 2019 roku? Całkiem prosto. Znamy bowiem prognozowany EPS dla Apple na 2019 r., który wynosi 11 USD. Z dużym prawdopodobieństwem możemy też założyć, że wskaźnik P/E powinien być w roku 2019 na tym samym poziomie co jest teraz, czyli 15,9. Nie znamy tylko ceny akcji.
Potencjalny uczciwy kurs w 2019 roku, który powinien wystąpić przy EPS na poziomie 11 USD i przy P/E na poziomie 15,9 można jednak wyliczyć mnożąc przez siebie te dwa znane parametry. W tym przypadku 15,9 x 11 = 174,9 USD.
Skąd to się wzięło? Ze wzoru na wyliczenie P/E:
Czyli jeśli niewiadomą jest cena akcji, to aby ją ustalić, trzeba po skosie przemnożyć przez siebie dwie pozostałe wartości.
A więc gdyby prognozowany EPS okazał się zgodny z prawdą i gdyby poziom P/E utrzymał się w podobnym zakresie, to akcje Apple w 2019 roku powinny kosztować 174,9 USD, co oznacza wzrost o 22,5% w dwa lata, a więc 11% zysku rocznie.
Mniej więcej w podobny sposób docelowe kursy akcji wyliczają niektórzy analitycy sporządzający swoje rekomendacje. Te wszystkie rachunki trzeba jednak traktować w bardzo dużym zaokrągleniu i z lekkim przymrużeniem oka, bo to, że dane akcje powinny kosztować X, wcale nie oznacza, że tyle będą kosztować w rzeczywistości.
Powyższe wyliczenia mają tylko wskazać zasięg i uczciwy poziom cenowy za dane papiery, a zatem uświadomić nam jaki wzrost ceny, czyli jaki zysk, jest w realnym zasięgu i jakiego mniej więcej zarobku możemy po tej inwestycji oczekiwać.
W przypadku Apple okazuje się, że oczekiwany zysk z akcji jest raczej marny, bo 11% potencjalnego wzrostu rocznie to nie jest transakcja w jaką powinniśmy wchodzić, choćbyśmy nie wiem jak bardzo wierzyli w daną spółkę.
Tutaj mała uwaga: to czy kurs osiągnie dokładnie wyliczony przez nas poziom cenowy wcale nie jest tak bardzo istotne, bo nie to jest celem naszych rachunków. Tego samego sposobu liczenia potencjalnego zasięgu będziemy bowiem używali do porównywania ze sobą różnych akcji, aby określić w które z nich warto zainwestować, a w które nie. Nawet jeśli w tym modelu wyliczenia jest błąd i skaza, to i tak będzie to ta sama skaza, której używamy do analizy wszystkich akcji, a więc nie ma ona znaczenia, dlatego że traktujemy nią wszystkie akcje po równo. A przypominam, że nadrzędnym celem tego wyliczenia nie jest określenie idealnego poziomu docelowego akcji, ale wybór takiej transakcji, która będzie bardziej opłacalna od innych. Jeśli po naszych wyliczeniach okaże się, że transakcja X daje zarobić 100 zł, a transakcja Y tylko 40 zł, to nie ma znaczenia czy to rzeczywiście będą kwoty 100 i 40, czy może jednak 95 i 35 zł. Ważny jest tylko wniosek, że transakcja X jest bardziej opłacalna względem transakcji Y i to właśnie w nią opłaca nam się wejść.
2. Analiza techniczna i historyczny zasięg ruchu
Drugim sposobem, żeby określić potencjalny zysk z danej transakcji, jest analiza wykresu cenowego i sprawdzanie jakie były historyczne średnie zasięgi ruchów wzrostowych dopóki nie wystąpiła korekta czy załamanie kursu.
Jeśli historycznie kurs od wystąpienia poprzednich dołków rósł średnio o 20%, po czym zaliczał korektę, to kupując akcje w kolejnym dołku nie ma co oczekiwać, że tym razem będzie inaczej i że akcje urosną o 50% zanim przyjdzie załamanie.
Warto też spojrzeć na możliwe występujące górne ograniczenia kanału wzrostowego czy linie oporu, na których wzrost może się zatrzymać oraz na wskazania oscylatorów czy odległość kursu od średnich kroczących.
Do analizy tego typu dobrze jest nałożyć na wykres narzędzie odszumiające ZigZag, które wyrysowuje linie proste pomiędzy najniższymi dołkami i najwyższymi górkami sprawiając, że jednodniowe wahania nie zaciemniają obrazu na wykresie. ZigZag jest dostępny na większości platform do analizowania wykresów.
Analiza techniczna sprawdza się jednak lepiej w krótkoterminowej spekulacji. Do inwestycji z perspektywą od roku w górę polecam natomiast patrzeć przede wszystkim na prognozowane zyski firmy.
Jakie risk-to-reward ratio wybrać?
Znając już dokładnie kwotę jaką ryzykujemy w danej transakcji i znając możliwy potencjalny zysk, który jesteśmy w stanie z tej transakcji wycisnąć, możemy racjonalnie ocenić czy gra jest warta świeczki i czy wejście w taką transakcję nam się opłaca.
Przypominam, że najprostsza zasada mówi o tym, że jeśli w danej transakcji możemy zarobić więcej niż stracić, to jest to dobra okazja. Ale to jest prawda jedynie pod warunkiem, że mamy rację mniej więcej w 50% transakcji.
Co bowiem, jeśli słuszne decyzje na giełdzie podejmujemy jedynie w 20% przypadków? Na szczęście wtedy też da się zarabiać pieniądze, tylko trzeba wybierać transakcje, w których zyskać można pięć razy tyle, co stracić. W takim wypadku wystarczy, że uda nam się wyłącznie jedna na pięć transakcji, a i tak po jakimś czasie wyjdziemy na plus.
I tak samo jest w drugą stronę. Jeśli mamy rację w grubo ponad 50% przypadków, to risk-to-reward ratio może być mniejsze niż 1:1, aby w dłuższym horyzoncie zarabiać pieniądze. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że taka konfiguracja nie przyniesie spektakularnych wyników, a raczej powolny i mozolny wzrost, który w dodatku wymaga otwierania bardzo wielu zleceń.
Dlatego najlepsze rezultaty daje wybieranie i wchodzenie tylko w takie transakcje, w których zakładamy, że rację będziemy mieli w nieco ponad 50% przypadków i które charakteryzują się stosunkiem ryzykowanej kwoty do potencjalnego zysku na poziomie co najmniej 1:3. Każde poprawienie jednego lub drugiego parametru sprawi tylko, że te zyski będą jeszcze wyższe.
W dłuższym terminie na takim podejściu po prostu nie da się nie zarobić. W końcu za tą filozofią nie stoi żadne inwestycyjne voodoo, tylko odwieczne prawa matematyki.